There was a time, when everything was falling apart
: 10 paź 2021, 19:41
001.
You'd kill yourself for recognition
Kill yourself to never, ever stop
You broke another mirror
You're turning into something you are not
Drying up in conversation
You will be the one who cannot talk
All your insides fall to pieces
You just sit there wishing you could still make love
Intensywny wiatr przy wybrzeżu powoli tracił na sile, zwiastując zbliżające się zakończenie dnia, kiedy Dash Brooks pewnym ruchem ręki ocierał kawałek węgla o szorstki papier szkicownika. Z przymrużonych powiek spoglądał na kierujące się ku horyzoncie słońce, powoli przechodzące z intensywnych, jaskrawych kolorów w stonowany pomarańcz z elementem czerwieni. Zachody słońca nad wodą były wyjątkowo spektakularne. Nie dość, że nic nie zasłaniało długich promieni, to odbicie całego procesu w tafli wody sprawiało, że efekt końcowy zyskiwał na odbiorze.
Westchnął cicho, przenosząc wzrok na to piękne zjawisko, głowę opierając o chłodną powierzchnię starego rybackiego kutra, na którym się znajdował. Często tam bywał. Traktował to miejsce jako swojego rodzaju azyl. Słodką odskocznię od rzeczywistości. Miejsce kompletnie odcięte od ludzi, gdzie głośny śpiew mew otulał otoczenie, a uliczny gwar nie dochodził nawet w najmniejszym stopniu.
Kuter znalazł dobre kilka miesięcy temu, kiedy przez czysty przypadek, podczas jednego z sobotnich wieczorów wędrował po plaży bez telefonu, kompletnie tracąc orientacje w terenie i po prostu gubiąc się. Od tego dnia przychodził na jego pokład regularnie, zatracając się w niewielkim szkicowniku, który zawsze nosił przy sobie w tylnej kieszeni spodni.
Nieodłącznym elementem procesu tworzenia dla Boorksa była również muzyka. Białe, niewielkich rozmiarów bezprzewodowe słuchawki, z którymi nie rozstawał się ani na krok. Niektórzy nawet uważali, że Dash po prostu przykleił je sobie na stałe do uszu i tak już właśnie z nimi żyje. Prawie. Prawie mieli racje. Słuchał muzyki na okrągło. Pozwalała mu się skupić, pozwalała wyrazić siebie, pozwalała oddychać. Czasami jednak bywała zgubna, odbierając zdolność wyostrzonej uwagi. Zupełnie jak w tamtej chwili, kiedy w słuchawkach leciały słodkie melodie Pink Floyd, a Dash zatracony w transie nie usłyszał nawet, że od jakiegoś czasu nie był sam.
Nieznaną postać zobaczył dopiero po kilku dobrych minutach, kiedy wybrzmiała ostatnia nuta do Wish You Were Here, a węgiel, który mocno ściskał w palcach, wykruszył się na sztywny papier. Sylwetka stała tuż przy dziobie, profilem spoglądając gdzieś w kierunku ciągnącego się horyzontu. Długie, kręcone włosy unosiły się delikatnie w powietrzu, szarpane przez ostatnie podmuchy wiatru, a idealnie wyprofilowana linia szczęki podkreślana przez słoneczne promienie na moment odebrała mu dech. Dash zamarł na krótką chwilę, przyglądając się nieznajomemu. Lubieżnie lustrując drobną sylwetkę, skanując kawałek po kawałku ten nowy widok. Próbował zatrzymać ten obraz w głowie jak najlepszą fotografię. Uchwycić ulotny moment. Moment, który wydawał się jedyny w swoim rodzaju. Moment, który zapewne już nigdy się nie powtórzy.
Bezdźwięcznie przewrócił na kolejną stronę szkicownika i opierając nadgarstek o czysty papier, zaczął nakreślać zapamiętaną sylwetkę, co jakiś czas podnosząc spojrzenie na nic nieświadomego, przypadkowego modela, tajemniczo wpatrzonego w czerwone pasmo nieba.
— To przez załamanie długości fal. Temu jest czerwone — rzucił po chwili niewzruszonym tonem, skupiając spojrzenie na szkicowniku — Słońce. Im niżej się znajduje, tym promienie słoneczne mają dłuższą drogę do pokonania. Niebieskie światło się wtedy rozprasza, a tu dociera tylko czerwone — mówił dalej, nie przerywając niewielkich, lecz mocnych i rytmicznych ruchów węglem. Postać na papierze powoli nabierała kształtów, a Dash nawet przez moment nie zastanawiał się na głupotą i randomem słów, jakie jeszcze chwile temu opuściły jego usta.
phineas woodsworth