właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Los nieustannie nadawał jej życiu tempa. Starannie wypracowany rytm sprawował swoje zadanie (pozornie) fenomenalnie, w końcu przez ostatnie lata nie miała na co narzekać - poza wkradającą się samotnością - i jedyne, co jej przyświecało to myśl, że może przecież czerpać pełnymi garściami. Brzmi cudownie, wszakże zaawansowany pracoholizm i problem z usiedzeniem w miejscu przypominał o sobie w każdej, nawet najmniejszej, chwili wytchnienia. Przez ostatni czas czuła też, jakby była w niekończącym się biegu. Tylko co czeka na mecie? Z każdą minutą, dniem, miesiącem na pewno nie młodniała, pieniądze nie miały już znaczenia, a spokój był pojęciem tak względnym, że nie miała pewności czy na pewno istnieje. Maksymalnie skupiona na pracy, obowiązkach, psie i pasjach, gdzieś w tym maratonie zgubiła samą siebie. Nieco ironiczny wypadek, biorąc pod uwagę fakt, że przecież wszystko kręci się wyłącznie wokół niej. Na załączonym obrazku widać, że nawet na tak banalnej planszy można wypaść z gry. Błędne koło prawdopodobnie trwałoby w najlepsze, gdyby nie wspaniałomyślność przyjaciółki, która za punkt honoru postawiła sobie zorganizowanie Houghton przymusowych wakacji. Krótkich co prawda, bo na dłuższe nie mogła sobie pozwolić, ale najważniejszy był fakt, że podróż do Nowego Jorku będzie stanowić błogi wypoczynek. Cały grafik zwiedzania miała sporządzony od a do z, chociaż Flavia nie zwykła planować niczego w przód, tak weekend w obcym kraju był dla niej naprawdę ekscytującym zdarzeniem. I ta atmosfera utrzymywała się do momentu, gdy na lotnisku doszło do fatalnego nieporozumienia. Och, bo jak to możliwe, że nie zostanie przepuszczona przez dalszą część odprawy? Zdezorientowanie rosło z każdą chwilą, tak samo, jak i zmniejszał się czas do odlotu. A ona nadal tkwiła przy okienku, zawzięcie dyskutując z pracownicą w towarzystwie jednego ze strażników ochrony. Kilka telefonów, dokładne pytania odnośnie zakupu biletu, okazanie dokumentów i jedna wielka draka. - I to tyle, tak? Bilet zdublowany, nie wejdę na pokład? - powtórzyła z niedowierzaniem za kobietą po drugiej stronie biurka, po czym prychnęła pod nosem wyraźnie oburzona całym zajściem. Tłumacząc pracownicy kolejny raz cały proces zakupu biletu, czuła się całkowicie bezradna, zupełnie jakby jej słowa padały prosto w eter zamiast do świadomości obsługi lotniska. - Przepraszam, ale czy znajdzie się osoba, która potraktuje tę sprawę poważnie i postara się należycie ją rozwiązać, niżeli rzucać insynuacjami? - powiedziała śmiejąc się ironicznie, chociaż czuła jak przez jej ciało przechodzi milion impulsów. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z obsługi aktualnie starał się jej pomóc w inny sposób, niż sugerowanie, że zdublowany bilet nie był błędem systemu. Cyknęła pod nosem, przestępując z nogi na nogę. Cholera jasna, czemu akurat teraz musiało się wszystko pokrzyżować?

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Praca była tym, co od długiego już czasu stało na straży codziennej rutyny Phillipsa. Cenił sobie idącą z nią w parze niezależność i elastyczność, ale mimo wszystko wciąż nie przywykł do powiązania miejsca swego zarobkowania ze słowem pasja. Owszem doceniał przychody, które wiązały się z lotnictwem. Cenił możliwość podróżowania, poznawania nowych ludzi i miejsc. Z tym że wciąż było to za mało by w jego odczuciu wiązać z tym miejscem zbyt wiele pozytywnych uczuć. Pracował możliwie najlepiej, niekiedy decydując się nawet na nadgodziny. Z tym że druga kwestia zazwyczaj podyktowana była chęcią oderwania się od wszelkiej maści problemów natury towarzyskiej. Słowem, w granicach rozsądku. Właśnie dlatego nie mól być szczęśliwszy, gdy odmiany w swój służbowy uniform, opuszczał lotnisko w oczekiwaniu na kilka zaplanowanych wolnych dni. Po wielogodzinnym locie do Europy marzył tylko o kubku mocnej kawie i kilkugodzinnej drzemce. W zasadzie był już bliski opuszczenia terminalu, gdy jego uszu dobiegła dość głośna scysja. Ciekawość oczywiście nakazywała mu zainteresowanie się sprawą.
-Kolejna awantura?-westchnął nieco rozbawiony, mijając jednego z ochroniarzy. Ludzie na lotniskach byli przeróżni i przedziwni. Najczęściej jednak w negatywnym tego słowa znaczeniu. Przywykł już do oklasków, gdy udało mu sie bezpiecznie wylądować, przywykł do pijanych pasażerów, zalewający się alkoholem, od momentu startu samolotu do lądowania. Przekręty podczas odpraw bagażowych też nie były mu obce, jednak ciągle znajdowała się osoba, która potrafiła go czymś zaskoczyć. Oczywiście w zakresie jego obowiązków jako pilota z całą pewnością nie było pilnowanie tutaj porządku, ale nie byłby sobą, gdyby nie wściubił nosa w sprawy innych ludzi. Ot, taka rozrywka.
-Cholera.- syknął, gdy przyszło mu zupełnie oniemieć na widok osoby, która tak żarliwe wykłócała się z jednym z ochroniarzy. Nie, to nie mogła być ona. A jednak się stała przed nim, wyglądając tak, jak zapamiętał ją przeszło pięć lat temu. Nic się nie zmieniła. Gdy rozstawali się przed laty, nie przypuszczał, że przyjdzie im się spotkać w takich okolicznościach. Rozum podpowiadał mu ucieczkę. Tak byłoby najlepiej, gdyby po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Z tym że nie potrafił. Tak, więc w kilku krokach pokonał w pełni dzieląca ich odległość.
-Flavia? Co ty tutaj robisz?- wyjeżdża na wakacje, czeka ją służbowa podróż lub wypad za miasto. Opcji było zadziwiająco wiele, toteż sam Phillips po krótkiej chwili wzdrygnął się na dźwięk swej zanikającej elokwencji. Zupełnie stracił rezon i nie potrafił odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Wciąż pozostawał pod wrażeniem jej obecności, która w mgnieniu oka uruchomiła nieuchronną lawinę wspomnień.

flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Nigdy nie należała do typu awanturnicy, poprawniej byłoby określić, że dla świętego spokoju wielokrotnie potrafiła machnąć ręką i czekać, aż rozwiązanie przyjdzie samo. Jednak słysząc kolejny komunikat odnośnie do jej felernego lotu, pokłady cierpliwości ulatywały z niej, niczym powietrze z urodzinowych balonów. A co się działo, gdy traciła stoicyzm? Traciła pozycję jeszcze bardziej. Całkiem ciężko ukryć, że sytuacja nie tyle co irytująca, była także stresująca. Nie przywykła do widoku obsługi lotniska ściągającej ją do osobnego okienka, spojrzeń spod byka i puli pytań, na które odpowiadała niezmiennie, a za każdym razem budziły takie same obiekcje. 
Przygryzła dolną wargę, obserwując z niepokojem działania pracowników, którzy co rusz komunikowali się między sobą, wystukując nieznane jej hasła do komputerowych systemów. Cisza w połączeniu z niewiedzą była gorsza od zaciętych zwad. Skrzyżowała dłonie na klatce piersiowej, czując jak maleje jej pewność siebie w obliczu tegoż nieporozumienia i wielokrotnie analizowała w myślach zakup biletów. Prezentował się całkiem logicznie w jej mniemaniu. Kończąc rewizję własnej świadomości wydała z siebie głośne westchnienie zrezygnowania połączone z lekkim przytupem stopą, który wykonała idealnie w chwili gdy usłyszała znajomy głos. Zwodzona dźwiękiem własnego imienia, przekręciła głowę w bok, by po chwili wstrzymać oddech wpadając w jeszcze większe zakłopotanie.  
- Phillips - z równym zaskoczeniem, wypowiedziała jego imię, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, jak niekomfortowe parę sekund ciszy zawisło między nimi. Nie miała pojęcia co oznaczał ten dziwny ścisk w żołądku, nie potrafiła złożyć myśli, więc jedyne co jej pozostało, czyli mimowolny mechanizm, nakazał jej zaśmiać się nerwowo.
- Lecę na urlop - kiwnęła głową w kierunku walizki, która zapewne tego dnia nie obejrzy nawet taśmy bagażowej, po czym syknęła pod nosem wiedząc, że poprzednia odpowiedź marnie odnosiła się do sytuacji. - Właściwie to miałam w planach. Okazało się, że wygrałam bilet z niespodzianką i aktualnie odbieram nagrodę, myślisz że w pasiaku będzie mi do twarzy? - wykrzywiła usta w słabym uśmiechu, pozwalając sobie na całkiem słabo wyczuty żart. Sposób radzenia sobie ze stresem, który w momencie jego przybycia wysunął się poza skalę. - Trafiłam na zdublowany bilet, ale nie jestem pewna, czy ktoś poza mną uważa, że to błąd systemu - westchnęła żałośnie i wykonawszy pół kroku w jego kierunku zastygła w miejscu, zupełnie jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Bo właściwie, co tak naprawdę miała na celu? Instynkt podążania do bezpiecznej przystani wziął górę? Wolne żarty. 
- A ty jesteś tutaj, bo? - odbiła piłeczkę, unosząc brwi ku górze. Ubiór nie wskazywał na to by podobnie jak ona, wybierał się na wakacje. Chociaż mogła się mylić, obstawiała, że zwykły pasażer nie zostałby dopuszczony do tej części przedstawienia.

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Kontakt z ludźmi był niestety nieodzowną częścią jego służbowej rutyny. O ile sama praca pilota, kierowanie podniebnym pojazdem i cała towarzysząca temu otoczka relaksowała go jak nic innego, to kontakt z ludźmi odbierał mu odrobinę tej całej wszechobecnej radości. W dużej mierze wynikało to z tego, iż w pracy szukał ucieczki od trapiących go na co dzień problemów. Chciał oderwać się od codziennych zmagań i bolączek, które spędzały mu sen z powiek. Właśnie dlatego ani myślał o zagłębianiu się w życiowe perypetie innych ludzi, zwłaszcza tych, których jestestwo tak na dobrą sprawę obchodziło go tyle, co pół butelki zwietrzałego już wina, umiejscowione gdzieś w ciemnym zakamarku jego spiżarki.
-Co za spotkanie.-wydusił siebie po chwili, obdarzając swą twarz dość nieodgadnionym w odbiorze grymasem. Na usta cisnęło mu się tak wiele słów, tak wiele przemyśleń, którymi pragnął ją uraczyć. Jednak co do połowy nie miał odwagi nawet przecisnąć ich przez gardło, a cała reszta nie wydawała się odpowiednia, zwarzywszy na okoliczności. Być może gdyby przemógł się i powiedział, choć kilka słów więcej, niż wszystkie te smętne na wpół uprzejme frazesy to czułby się choć trochę lepiej. Być może, bo wszystkie te przemyślenia pozostaną najpewniej na dobre w sferze fantazji.
-To świetnie.-odparł po chwili, gdy przyszło mu zorientować się, jak naiwnym było jego pytanie. Co innego mogła robić na lotnisku? Spacerować po terminalu? Nie chciał tracić rezonu, nie chciał dać emocjom wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem. Jednak tak długo jak Flavia była obok, nie potrafił myśleć o niczym innym z wyjątkiem ich ostatniego pamiętnego spotkania przed laty. Tak wiele się wydarzyło i choć myślał, że zdołał się z tym uporać. To pewne rany wciąż pozostawały niezabliźnione. - Cholera, brzmi kiepsko. Jeśli nie mają pełnego obłożenia, możesz się ubiegać o bilet w innej klasie, jeśli nie pozostaje przebukowanie. -stwierdził niepewnie, bo po raz pierwszy spotkał się z tego typu sytuacją. Słyszał wprawdzie o tego typu sytuacjach w jednej s tanich linii, ale nigdy się w to nie zagłębiał. W przypadku brunetki najpewniej wchodziłoby w grę jakieś odszkodowanie, ale urlopu to nie uratuje a on, tak czy inaczej, nie chciał an ten temat gdybać. Zdecydowanie marny z niego rycerz na białym koniu. Znikąd ratunku, same problemy.
-Jestem tutaj, bo...to moja praca.-mówiąc to, skierował spojrzenie na swój służbowy uniform. Sądził, że tak czy inaczej, widząc go w dopasowanym lotniczym mundurze, domyśliła się już charakteru jego służbowych poczynań, jednak wolał to uściślić. Pamiętał doskonale, jakby to było wczoraj, jak żarliwie przekonywała go do odejścia z wojska. Krótkie komentarza przeradzały się w dyskusje, a te z czasem przeobraziły się w kłótnie oddzielające się od siebie tylko serią tak zwanych cichych dni. Mimo wszystko nie zdążyła skłonić go do podjęcia tej decyzji. Nie zdołał zrobić tego też nikt inny, do czasu gdy Phillips sam do tego dojrzał. Choć nie da się ukryć, że rozstanie z Flavią otworzyło mu oczy na pewne kwestie w tym tą newralgiczną, o której wcześniej nie chciał nawet słyszeć.
flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Rzeczywiście praca stanowiła dobrą ucieczkę, nie tylko dla niego, ale także i dla niej. Jednak w przeciwieństwie do Phillipsa, Flavia w swoim zawodzie wręcz szukała kontaktu z ludźmi i wcale jej nie przeszkadzała różnorodność charakterów, jakie stawały na jej drodze, nawet jeśli nie zawsze potrafiła znaleźć z nimi wspólny język. Nawał problemów i brak wytchnienia spotykał ją dopiero po opuszczeniu miejsca pracy, może dlatego, że od długiego czasu nie umiała po prostu funkcjonować sama ze sobą, w spokoju, bez pośpiechu, więc szukała dodatkowych wrażeń w życiu. A prawdziwe odcięcie się od wszystkiego miał przynieść jej krótki urlop, który na jej ogromne nieszczęście, prawdopodobnie nie był jej pisany. 
Spotkanie doprawdy niespodziewane, zapewne to z kategorii tych, które woleliby uniknąć, jednak zamiast zmuszać się na nieporadną wymianę zdań, Houghton jedynie przytaknęła z lekkim uśmiechem na twarzy. Nadal nie była pewna, jak powinna wyglądać ich rozmowa. W końcu w przeszłości byli kimś więcej, niż wyłącznie znajomymi, ale warunki ich ostatniego spotkania, zdecydowanie wykluczały nadmierne uprzejmości. Chociaż sama Flavia, nie chciała bawić się w zgryźliwości, wolała zachować balans na neutralnym gruncie, nie zwracając uwagi nawet na fakt, że w obecności byłego narzeczonego jej ciało zesztywniało, a każda myśl gubiła się bezpowrotnie. 
- Niedługo odlatuje samolot, myślę że nie wygram walki z czasem - westchnęła ciężko, bezwiednie wskazując dłonią na tablicę odlotów, na której minuty do wylotu nieubłaganie się zmniejszały a wraz z nimi nadzieje na udany weekend. - Ubezpieczyłam bilet, myślisz, że jeśli sprawa się nie rozwiąże, będę mogła ubiegać się o odszkodowanie? Wydaje mi się, że znasz się na tym bardziej, niż ja - spytała, uśmiechając się nieco przyjaźniej, niż poprzednio, zupełnie jakby starała się, by ich rozmowa nie opierała się wyłącznie na zdawkowych odpowiedziach, wzruszenia ramionami i serii bladych grymasów na twarzy. Poza tym, w jednym miała rację - na pewno miał większej pojęcie o sytuacji, niż ona, kobieta która z Australii nie ruszała się od paru ładnych lat, a wszystkie dalekie trasy przemierzała drogą lądową. Jeśli nie był rycerzem na białym koniu, mógł chociaż posłużyć za dobrego informatora. 
- Och tak, to słyszałam - to były słowa, które ciężko przeszły jej przez gardło, a jeszcze ciężej było jej utrzymać lekki uśmiech. Te parę lat wstecz odbywali setki rozmów na temat jego pracy, po żadnej dyskusji nie był skłonny nawet na wzięcie pod uwagę zmianę pracy. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego wykonał jedyną rzecz, na której jej zależało dopiero po rozstaniu. Gdyby zdecydował się na ten krok wcześniej, może wszystko wyglądałoby inaczej. Jednak może to tylko słowo, a to gdybanie wcale nie wpływało lepiej na atmosferę między nimi. - Jednak miałam na myśli, co robisz konkretnie tutaj - uściśliła, wskazując głową na pozbawioną podróżnych kasę a za nią personel, który rozwiązywał sprawę pechowego biletu Hoguhton. Niecodziennie otwierają dla jednej osoby kolejne okienko. - Przyszedłeś pomóc rozwiązać sytuację, czy po prostu wieści bardzo szybko się rozchodzą? - prychnęła pod nosem, w nerwowym rozbawieniu. Bycie na językach pracowników stanowiło dość spodziewaną część przedstawienia, jednak mimo to miała gdzieś nadzieję, że obecność Winfielda poza dodatkowym stresem miała też przynieść jej drobną ulgę. Jeśli nie po dobroci, to może wypadało wziąć sprawy we własne ręce. - A gdybyś spróbował dowiedzieć się czegoś więcej? Myślę, że z tobą mogliby podzielić się konkretami, bo wszystkie moje próby podjęcia rozmów kończyły się fiaskiem. Oczywiście, jeśli masz czas, nie chcę cię niepotrzebnie zatrzymywać - i tutaj mówiła szczerze. Nie chciała sprawiać kłopotów, marnować czasu, jeśli tylko miał inne plany na spędzenie najbliższych paru minut, nie śniło jej mu w tym kolidować.

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
Jeszcze parę lat temu praca stanowiła dla niego swoistą ucieczkę nie tylko od 'innych ludzi', ale i od samej Flavii. Wojsko, któremu tak była przeciwna, wojsko, które sam porzucił niedługo po ich rozejściu było gwoździem do trumny tej relacji. Upór i duma, której nie potrafił zwalczyć położyła się cieniem na tym co niegdyś było dla niego najcenniejsze. Gdy ich związek niemalże zawisł na włosku, Phillips zdecydował się na odwrotność tego co należało zrobić, bo to nie tak, że z dnia na dzień przestał ją kochać. Nie, zdecydowanie nie. Ich związek, którego początki sięgały czasów, kiedy to jako nastolatkowie, mogli jedynie fantazjować o dorosłości, przetrwał naprawdę wiele, ale to, co ich przerosło, dalekie było od zwykłego wypalenia.
- Nie chcę być pesymistą, ale zdecydowanie dzisiaj nie wylecisz.- stwierdził nieco kwaśno, bowiem niechęć do negatywnego nastawienia była w jego przypadku wręcz niewykonalna i zupełnie nierealna. Zawsze, odkąd sięgał pamięcią, patrzył na wszystko spode łba, zasłaniając się realizmem i zdrowym rozsądkiem. Zresztą ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Długie lata znosiła jego posępną minę, wisielczy humor i malkontenctwo. Gdy pozwalał sobie na wspomnienia i jego myśli momentalnie wypełniały się obrazami z ich wspólnej przeszłości, wciąż nie mógł się nadziwić jak niedopasowani byli. Jak ogień i woda, lub jak kto woli strzelec i panna. Tym razem jednak jego pesymizm był uzasadniony. Z dzisiejszego lotu raczej nici.
-Tak, jestem pewny, że linie powinny ci coś wypłacić. Zresztą zaraz zobaczymy, o co tak naprawdę chodzi.- przytaknął, bo zdecydowanie mogła ubiegać się o odszkodowanie. W końcu pokrzyżowali jej plany i z ich winy jej wyjazd nie mógł dojść do skutku. Tak przynajmniej mu się wydawało, gdyż było to całkiem rozsądne. Tak czy inaczej, nie chciał robić jej na ten moment wielkich nadziei. On tylko pilotował te maszyny, nie miał zbyt wielkiego pojęcia jeśli chodzi o obsługę klienta.
-Ciekawość.- stwierdził, uśmiechając się łobuzersko. Nigdy nie był księciem na białym rumaku, który z czysto altruistycznych pobudek gnał co sił, by ratować kogoś w potrzebie. Tym razem skierowała go tu tylko i wyłącznie pogoń za sensacją, którą zamierzała prześledzić z wypiekami na twarzy. Kto by przypuszczał, że tą sensacją była właśnie ona. -Akurat zbierałem się do domu i usłyszałem, że jest jakiś problem przy jednej z bramek w terminalu. - wyznał po chwili, przenosząc spojrzenie na pracowników w oddali. Mimo wszystko nie chciał zostawić jej bez pomocy. Zupełnie jakby podświadomie wciąż pragnął sympatii z jej strony, bladego uśmiechu i przychylnego spojrzenia spod wachlarza ciemnych rzęs. Może jednak był tym cholernym sentymentalistą? -Zaczekaj tu chwilę, zaraz się wszystkiego dowiem.- poprosił, po czym skierował się do nieszczęśników, którzy próbowali jakoś wybrnąć z tego całego zamieszania. Krótka wymiana zdań z koleżanką z pracy nieco rozjaśniła mu sytuację i pozostawiła go z częściowo dobrymi wieściami. Przy czym częściowo jest tu kluczowe. - Te zdublowane bilety to wygrana w jakimś konkursie, ktoś źle to wklepał w system, czy jakoś tak. Oni już się odprawili i raczej nic nie wskórasz, ale napisz na ten e-mail, koleżanka podeśle ci potrzebne druki i linie powinny rozpatrzyć pozytywnie kwestię odszkodowania.- wyrecytował jednym tchem, po czym wręczył jej karteczkę z e-mailem znajomej, z którą to przed chwilą rozmawiał. Wiedział, że pokieruje ją sprawniej niż te wszystkie infolinie, a on cóż, choć tyle mógł dla niej zrobić. A może nie? -Jeśli chcesz się stąd wyrwać, to będę jechał w kierunku centrum.- zaproponował po chwili dłuższego milczenia.
flavia houghton
ambitny krab
e.
właścicielka winiarni — passing clouds winery
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
właścicielka winiarni i sommelierka, ze słabością do komplikowania sobie życia na każdym etapie w każdy sposób
Owszem, stanowili całkowite przeciwieństwa i wydawać się mogło, że nie byli w stanie stworzyć dobranego duetu, jednak w ich relacji było miejsce na kompromisy. Niestety, wyjątkiem od reguły była jedna, najważniejsza kwestia, która zaważyła o finale tejże relacji. Nie tylko Phillips charakteryzował się upartością, bowiem Houghton nie można było odmówić zawziętości w wałkowaniu tego samego tematu. Chociaż nigdy nie chciała zabierać mu wolności, zmieniać pod siebie i dopasowywać, niczym sweter, pewnego dnia po prostu nie mogła już dłużej udawać, że dobrze znosi rozłąkę, że jego wyjazdy nie spędzają jej snu z powiek i po prostu nie potrafiła kontynuować przedstawienia pod tytułem “wszystko jest w porządku”. Bo nie było. Oboje o tym wiedzieli. Dlatego stało się tak a nie inaczej.
Syknęła, słysząc potwierdzenie swoich obaw. - Cudownie - mruknęła pod nosem, zła bardziej na całą sytuację, niżeli słowa gorzkiej prawdy. Bo kogo, jak nie ją miał dopaść tak okrutny pech? Rzecz jasna, przypadki chodzą po ludziach, ale na powodzeniu tegoż wyjazdu zależało jej odkąd tylko zabukowała - te przeklęte, zdradzieckie, nieszczęsne - bilety. Pogodzenie się z powrotem do domu było cięższe, niż się spodziewała. Ba! Jeszcze przez kilka najbliższych dni będzie przeżywać wydarzenie na lotnisku. - Wiesz, miałam przylecieć na urodziny Romy. Może ją pamiętasz? Taka wysoka brunetka, zawsze miała grzywkę. Obiecałam jej to. - wytłumaczyła, dokładniej nie rozumiejąc dlaczego zdecydowała się na tak konkretne przybliżenie mu sytuacji. Prawdopodobnie potrzebowała po prostu wyrzucić z siebie coś innego, niż jeremiady odnośnie do linii lotniczych, pracowników informacji i całej tej otoczki. Wprawdzie dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że temat niegdyś wspólnych znajomych mógł być bardzo niestabilnym gruntem.
- A więc są też i dobre wieści - uśmiechnęła się blado, tym razem będąc już nieco spokojniejsza, niż te sekundy temu. Wiadomość o odzyskaniu pieniędzy za bilety nie mogła jej całkowicie udobruchać, ale stanowiła część, która chwilowo pozwoliła jej na małe rozluźnienie, spuszczenie z tonu, nawet jeśli jeszcze nic nie zostało oficjalnie potwierdzone.
- Czyli okrzyknięto mnie już furiatką? - rzuciła z wyraźnym rozbawieniem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaki popis dała parę minut temu. Nie brzmiało to tak, jakby była z siebie dumna, w końcu dość obce jej było robienie scen. Jednak zmieszanie stresu z podenerwowaniem stanowiło w jej przypadku mieszankę wybuchową. Oczywiście, po ochłonięciu zmieniła ton, jak i sposób prowadzenia dyskusji, ale plotka, która poszła w świat miała najwyraźniej skutek nieodwracalny. Wszakże, gdyby nie nagły wybuch emocji, czy miałaby szansę spotkać Phillipsa? Przytaknęła twierdząco głową na jego polecenie, po czym odprowadziła go wzrokiem, gdy postanowił w jej imieniu zdobyć nieco więcej informacji. Czy naprawdę to zrobiła? Naprawdę prosiła byłego narzeczonego o pomoc? Aż tak potrzebowała zatrzymać go dłużej na rozmowę, czy nagle uleciał z niej cały upór i postanowiła, że potrzebuje bohatera? Zdaje się, że to drugie właśnie znalazła. Spojrzała na podaną karteczkę z wypisanym adresem e-mail, po czym kilka razy pokiwała głową na znak zakodowania wszystkiego co powiedział. - Dziękuję - rzuciła zerkając szybko na papierek, po czym sięgnęła po torebkę, by wrzucić w jej odpowiednią przegrodę (czyli taką, gdzie nie miał prawa się zawieruszyć) niewielki świstek. - Naprawdę dziękuję. Oszczędziłeś mi stresu i czekania, wygląda na to, że jestem twoją dłużniczką - tym razem skupiła swoją uwagę na nim, posyłając mu ciepły, naprawdę przyjazny uśmiech. Bądź co bądź, mógł tak po prostu wymigać się od pomocy, skazać na samodzielne dogadanie się z obsługą i już dawno urwać rozmowę. Nie zrobił niczego z powyższych. Była mu ogromnie wdzięczna, chociaż kolejna propozycja zdawała się zbić ją z tropu. - Właściwie to… - zawahała się. Spojrzała na swój bagaż i dość sprawnie przekalkulowała, że o wiele mniej kłopotów nabawi się korzystając z propozycji. - Chętnie. Mieszkam przy Fluorite View, więc podrzuć mnie gdzie chcesz i tak będę mieć w miarę blisko. O, i znam całkiem dobry skrót z Cairns do Lorne! - zacisnęła smukłe palce na rączce od walizki, po czym wlepiła w niego wzrok, pełny wyczekiwania, jakby bała się, że w momencie zmieni zdanie.

Phillips Winfield
ambitny krab
k.
lorne bay — lorne bay
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
'Cause there we are again in the middle of the night
We're dancing 'round the kitchen in the refrigerator light
-Może nie furiatką, ale zdecydowanie zrobiłaś furorę.- zaśmiał się perliście w odpowiedzi na jej pytanie. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że mimo jego starań brunetce z pewnością nie było już tak do śmiechu, ale mimo wszystko nie tracił pogody ducha. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie planowała urządzić nikomu ze zgromadzonych karczemnej awantury, której nie powstydziłaby się z pewnością nie jedna ze stojących w kolejne osób. -Nie ma za co, każdy kolejny dobry uczynek oddala mnie od rózgi i węgla w świąteczny wieczór, więc przyjemność po mojej stronie.-zaśmiał się, pamiętając doskonale, że faktycznie został obdarowany takimi podarkami jako mały chłopiec. Nabroił coś wraz z rodzeństwem i podczas długich rozmów z rodzicami pozostawał zupełnie niewzruszonym na ich argumenty. Pogrozili mu wtedy rózga, którą o butny chłopiec zupełnie się wtedy nie przejął, do czasu oczywiście.
- Nie ma sprawy, i tak mam do załatwienia parę spraw na mieście. Będzie po drodze.- zgodził się ochoczo, wiedząc, że tak na dobrą sprawę podwiózłby ją pod sam dom, nawet gdyby mieszkała na drugim końcu miasta. Nieoczekiwane spotkanie, o którym nawet nie śmiał marzyć przez lata, sprawiło, że dawna wyrwa w jego sercu dała o sobie znać się na nowo. Nie miał gwarancji, że przyjdzie im po raz kolejny skrzyżować drogi, dlatego pragnął żyć wspomnieniami przez te kilka dodatkowych chwil, które to wiązały się ze wspólną podróżą. Z tyłu głowy wciąż a na usta cisnęła mu się masa słów, które jednak pozostały niewypowiedzianymi. Podróż upłynęła więc we względnej ciszy, którą od czasu do czasu zmąciły tylko zwyczajowe grzeczności. Mimo wszystko nie żałował, choć było to co najmniej nierozsądnym z jego strony, wiedział, że tego posunięcia przyjdzie mu jeszcze żałować. Jednak nie tka bardzo jak zaniechania jakichkolwiek działań. Pogodzenie się z przeszłością było tym, co zdawał się zrobić lata temu, Mimo wszystko wciąż miał pewne słabości, z którymi nie sposób było mu się uporać.
Wychodząc z samochodu, kątem oka zauważył coś, co zdecydowanie nie należało do niego. Niewielkich rozmiarów etui, najpewniej z okularami. Kilkukrotnie obrócił pudełko w dłoniach, upewniając się przy tym, że musi być to zguba należąca do Flavii. Gdyby wierzył w tego typu dyrdymały, uznałby, że to znak, którego nie powinien bagatelizować. Na szczęście daleki był od przesądności, toteż wychodząc z auta, zdecydował się oddać brunetce zgubę bez uprzedniego usypania solnego kręgu i okadzenia kadzidłem przestrzeni mieszkalnej celem odpędzenia od siebie złych bytów. Gdyby miał zodiakarskie zapędy pomyślałby o częściowym zaćmieniu pełni w byku, które było w zasadzie za pasem. Z tym że do tego też nie miał smykałki. Podobno.

zt x2
flavia houghton
ambitny krab
e.
ODPOWIEDZ