7
Wśród wielu kłamstw to, że Chandra ma mnóstwo znajomych w Australii i nie spędza samotnie czasu po pracy, było jednym z wyjątkowo nieudanych i szybko przejrzanych przez jej matkę. Pewnie dlatego, że znała swoje dziecko i jego charakter, który wymagał nieskończonych pokładów cierpliwości, o którą, cóż… nie podejrzewała nastolatków. Dlatego dzień w dzień truła swojej pociesze, by wychodziła do ludzi, imprezowała i nawiązywała nowe znajomości, bo nie po to wyjechała na koniec świata, by zostać pustelnikiem.
Okazja pojawiła się szybko: do lodziarni wpadły rozentuzjazmowane dziewczyny, które gadały o jakiejś imprezie na polu namiotowym, na dodatek połączonej z koncertem lokalnej gwiazdy, więc można było się spodziewać, że nie zapowiadało się na kameralną bibę, a raczej spęd bydła z okolicy.
Nie mając nic do stracenia, Ginsberg szybko wmieszała się w tłum… i równie szybko żałowała, że tu przyszła. Nagłośnienie było fatalne, namioty utrudniały komunikację i sprawiały, że co chwilę Amerykanka potykała się o linki mocujące, zwłaszcza gdy chciała uniknąć ludzi, chcących poczęstować ją zielskiem albo innym papierosem.
Ściskając w jednej ręce papierowy kubek z resztką ohydnego drinka (który zawierał zdecydowanie zbyt wiele procentów), a w drugiej butelkę zbyt ciepłego piwa, w końcu przycupnęła trochę na uboczu, mając wrażenie, że mimo, iż impreza rozgrywała się na otwartej przestrzeni, dusi się w tym miejscu.
Niestety nie zaopatrzyła się w otwieracz, więc próbowała nieporadnie odkręcić zakapslowaną butelkę, tak się na tym skupiając, że dopiero głos nieznajomego sprawił, że zauważyła jego obecność.
-
Tylko nie rozlej! - ostrzegła, trochę podejrzliwie patrząc na poczynania chłopaka. Jeszcze tego brakowało, żeby buchnął jej to piwo, którym dodatkowo planowała się znieczulić.
-
Za głośno. Za tłoczno. Wszędzie coś lata - machnęła ręką, odganiając się od owada, który próbował wylądować na jej policzku. -
A ty co? Na siku? Lej śmiało, byle w tamtą stronę. Nie każdego jara, jak ktoś go oszcza - powiedziała zrezygnowana, nawet nie siląc się na złośliwości. Pociągnęła łyk piwa prosto z gwinta, ale nie spodziewała się tylu bąbelków, więc sporo płynu wylądowało na jej koszulce. -
Świetnie. Będzie ode mnie jechać jak z gorzelni! - mruknęła, bezskutecznie próbując powycierać dekolt.
-
Dużo masz tych kluczy - odezwała się, niespodziewanie nawiązując do nietypowego otwieracza, którym posłużył się nieznajomy. -
Ja nie mam żadnych. Do hotelu karta, do domu kod do alarmu… - wymieniła, nie mogąc sobie przypomnieć kiedy ostatnio używała jakiegokolwiek klucza. -
Po co ci tyle?
Kasper Guillebeaux