Umiesz strzelać?
: 05 paź 2021, 13:58
Port Adelaide
Ile to dni minęło od kartki w kalendarzu wyznaczającej dzień, w którym zmieniło się wszystko? Nie liczyła, nie umiała, nie chciała… Z braku motywacji, chęci do kontynuowania starego, spokojniejszego życia, Su zaczęła kombinować. Początkowo były to zwykłe wyjścia w miejsca kompletnie nieprzeznaczone dla kruchych blondynek. Później przypałętało się złe towarzystwo, a na końcu stwierdziła, że prawdopodobnie sama kusi los pchając się w sytuacje o wysokim ryzyku, bo właśnie tak miała w zwyczaju je nazywać. Jeszcze w Seattle dwukrotnie wpakowała się w tarapaty, które, o dzięki panie… skończyły się jedynie na nerwach i szybkiej ucieczce. Kiedy to było? Rok? Może dwa lata temu. Od tego momentu kilka rzezy uległo zmianie. Mianowicie się rozwiodła i znalazła nową miłość.
Ale byłego męża zabiła jakkolwiek banalnie to nie brzmi… a miłość zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zmuszona do przeprowadzki zmieniła miejsce zamieszkania zostając zupełnie sama w dużej willi na totalnym zadupiu. Bo właśnie tym było dla niej Lorne. Zadupie też miało swoje plusy o czym przekonała się całkiem niedawno. Mianowicie pchając tutaj do przodu swoją egzystencję i prowadząc zakład pogrzebowy, miała niemal pewność, że nie jest pod lupą wścibskich glin i czujnych sąsiadów. Słowem – raj dla krętaczy. A Su zabawa w złych i dobrych niesamowicie pociągała. Tyle, że ona zawsze stawała po ciemnej stronie mocy wykonując różne zadania. Najczęściej był to przemyt na niewielką skalę i bardzo często wiązało się to z jej zakładem pogrzebowym ale dziś było inaczej…
Na miejsce pojechała autem, rzecz jasna wynajętym a z podróży zrobiła wycieczkę zatrzymując się w hotelach lub pensjonatach prowadzonych przez prywatnych właścicieli, żadne sieciówki nie wchodziły w grę.
Tak czuła się bezpieczniej.
Sprawa wyglądała na prostą a Murphy nie miała żadnych złych przeczuć. Miejsce spotkania nie było przypadkowe, Su była tutaj już kiedyś przez co czuła się pewniej. Dzień był ciepły, a port o tej porze przestawał tętnić życiem. Kobieta ubrana zupełnie przeciętnie nie rzucała się w oczy zwłaszcza, że w dłoni niosła poprzecieraną aktówkę więc najpewniej gdzieś tutaj pracowała – przynajmniej chciała aby tak myślano.
W jednym z rzędów między kontenerami ustawionymi niczym martwe mury starego miasta, miała spotkać Bruna. Bruno był Niemcem w średnim wieku z piwnym brzuchem i bardzo nieprzychylnym stylu bycia. Był małomówny i ogólnie rzecz biorąc niesympatyczny więc nie nastawiała się na długą i soczystą konwersację, raczej rzeczowe i krótkie spotkanie.
Wymiana…coś za coś.
Ale wewnątrz starego magazynu nie było nikogo. W dodatku wdepnęła w jakąś paskudną plamę na ziemi.
– Gdzie się podziewasz grubasie – syknęła pod nosem czując chwilę później gwałtowne pociągnięcie za włosy. Niemal w jednej chwili straciła równowagę a coś oplotło jej szyję. Do nosa wdarł się smród smaru i potu.
– Puszczaj! – krzyknęła wierzgając tak jakby to miało jej pomóc.
– I tak Ci to nic nie da – [/b] odezwał się trzymający ją w uścisku bez większego wysiłku mężczyzna spluwając tuż obok… ogromna plama okazała się plamą krwi! Ścieżka kropel prowadziła za stos plastikowych pojemników. To właśnie w tamtym kierunku zaczął ciągnąć ją oprawca. Krzyczała, piszczała, wręcz zdzierała gardło…zamknęła się dopiero widząc trzech gości stojących nad czymś co kiedyś miało na imię Bruno. Obecnie to co z niego zostało wyglądało jak zarżnięte prosie z rozbitą czaszką.
– Nie martw się. Z Tobą się najpierw zabawimy – rzekł najniższy z całej paczki sięgając do klamry od paska…
Sameen Galanis
Ile to dni minęło od kartki w kalendarzu wyznaczającej dzień, w którym zmieniło się wszystko? Nie liczyła, nie umiała, nie chciała… Z braku motywacji, chęci do kontynuowania starego, spokojniejszego życia, Su zaczęła kombinować. Początkowo były to zwykłe wyjścia w miejsca kompletnie nieprzeznaczone dla kruchych blondynek. Później przypałętało się złe towarzystwo, a na końcu stwierdziła, że prawdopodobnie sama kusi los pchając się w sytuacje o wysokim ryzyku, bo właśnie tak miała w zwyczaju je nazywać. Jeszcze w Seattle dwukrotnie wpakowała się w tarapaty, które, o dzięki panie… skończyły się jedynie na nerwach i szybkiej ucieczce. Kiedy to było? Rok? Może dwa lata temu. Od tego momentu kilka rzezy uległo zmianie. Mianowicie się rozwiodła i znalazła nową miłość.
Ale byłego męża zabiła jakkolwiek banalnie to nie brzmi… a miłość zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zmuszona do przeprowadzki zmieniła miejsce zamieszkania zostając zupełnie sama w dużej willi na totalnym zadupiu. Bo właśnie tym było dla niej Lorne. Zadupie też miało swoje plusy o czym przekonała się całkiem niedawno. Mianowicie pchając tutaj do przodu swoją egzystencję i prowadząc zakład pogrzebowy, miała niemal pewność, że nie jest pod lupą wścibskich glin i czujnych sąsiadów. Słowem – raj dla krętaczy. A Su zabawa w złych i dobrych niesamowicie pociągała. Tyle, że ona zawsze stawała po ciemnej stronie mocy wykonując różne zadania. Najczęściej był to przemyt na niewielką skalę i bardzo często wiązało się to z jej zakładem pogrzebowym ale dziś było inaczej…
Na miejsce pojechała autem, rzecz jasna wynajętym a z podróży zrobiła wycieczkę zatrzymując się w hotelach lub pensjonatach prowadzonych przez prywatnych właścicieli, żadne sieciówki nie wchodziły w grę.
Tak czuła się bezpieczniej.
Sprawa wyglądała na prostą a Murphy nie miała żadnych złych przeczuć. Miejsce spotkania nie było przypadkowe, Su była tutaj już kiedyś przez co czuła się pewniej. Dzień był ciepły, a port o tej porze przestawał tętnić życiem. Kobieta ubrana zupełnie przeciętnie nie rzucała się w oczy zwłaszcza, że w dłoni niosła poprzecieraną aktówkę więc najpewniej gdzieś tutaj pracowała – przynajmniej chciała aby tak myślano.
W jednym z rzędów między kontenerami ustawionymi niczym martwe mury starego miasta, miała spotkać Bruna. Bruno był Niemcem w średnim wieku z piwnym brzuchem i bardzo nieprzychylnym stylu bycia. Był małomówny i ogólnie rzecz biorąc niesympatyczny więc nie nastawiała się na długą i soczystą konwersację, raczej rzeczowe i krótkie spotkanie.
Wymiana…coś za coś.
Ale wewnątrz starego magazynu nie było nikogo. W dodatku wdepnęła w jakąś paskudną plamę na ziemi.
– Gdzie się podziewasz grubasie – syknęła pod nosem czując chwilę później gwałtowne pociągnięcie za włosy. Niemal w jednej chwili straciła równowagę a coś oplotło jej szyję. Do nosa wdarł się smród smaru i potu.
– Puszczaj! – krzyknęła wierzgając tak jakby to miało jej pomóc.
– I tak Ci to nic nie da – [/b] odezwał się trzymający ją w uścisku bez większego wysiłku mężczyzna spluwając tuż obok… ogromna plama okazała się plamą krwi! Ścieżka kropel prowadziła za stos plastikowych pojemników. To właśnie w tamtym kierunku zaczął ciągnąć ją oprawca. Krzyczała, piszczała, wręcz zdzierała gardło…zamknęła się dopiero widząc trzech gości stojących nad czymś co kiedyś miało na imię Bruno. Obecnie to co z niego zostało wyglądało jak zarżnięte prosie z rozbitą czaszką.
– Nie martw się. Z Tobą się najpierw zabawimy – rzekł najniższy z całej paczki sięgając do klamry od paska…
Sameen Galanis