Mężczyzna nie dbał o to, jakie intencje kierowały ludźmi, którzy wpłacali datki na i schronisko o które walczył, choć zdawał sobie sprawę z tego, że przynajmniej połowa z nich realizowała własne, promocyjne cele. Nie zależało mu na zawiązywaniu takich znajomości, choć wiedział, że te mogły odrobinę wspomóc jego działania. Większość z nich to zwykli pozerzy, korzystający z okazji do publicznego pokazania się i zaprezentowania posiadanej fortuny, dlatego nie było mu łatwo uśmiechać się w ich stronę i zagadywać, jak gdyby naprawdę interesowało go ich życie. Powinien schować dumę do kieszeni, zagryźć zęby i uścisnąć każda dłoń, która była w stanie zagwarantować mu s u k c e s.
I może zareagowałby na Adama inaczej, gdyby nie towarzysząca mu sąsiadka, która sprawiała, że w kieszeni otwierał mu się przysłowiowy scyzoryk.
—
To może następnym razem, spróbuj zagaić inaczej, bo winowajca, prowokator i zamieszanie nie zrobiły na mnie wrażenia — odparł, tłumacząc wycofanie i nazbyt agresywną reakcje. Źle zinterpretował jego słowa ale ilość ludzi i cała ta feta mocno go skołowana. Dawno nie brał udziału w podobnym wydarzeniu i odzwyczaił się od obcych ludzi, którzy naskakiwali na niego i zadawali masę pytań o jego karierę i życie prywatne. Nigdy nie był fanem wywiadów i udzielania się na takich imprezach; po odbytych walkach cenił sobie święty spokój i obecność małżonki.
—
Skoro schronisko to dla ciebie przegrana sprawa, to co tu robisz? Przyszłaś dla darmowego szampana? Przecież na wstępie zaznaczyłaś, że nie zamierzasz dorzucać do sprawy złamanego grosza — skrzywił się i splótł ręce na wysokości klatki piersiowej, ignorując jej znajomego, który przypatrywał im się nieco zakłopotany.
—
Wdzięczność? A wpłaciłeś już coś? Bo póki co naprawdę dużo gadasz — westchnął ciężko i wywrócił oczami —
Cenie sobie ludzi, którzy robią coś i nie oczekują w zamian padania im do stóp. Chcesz zasłużyć na mój szacunek, Adam? Wpłać datek, przestań się tytułować i napij się ze mną przy barze — rzucił, jednak w tym samym momencie, ktoś chwycił jego ramię. Obejrzał się przez nie i dostrzegł niską staruszkę, która uśmiechała się w jego stronę z zachwytem. Jego twarz mocno się rozpromieniła, a on odwrócił się w jej stronę i przytulił ja ostrożnie.
—
Pani Dorsey, co Pani tu robi? — zapytał zaskoczony, widząc starszą sąsiadkę z dołu, której przez ostatnie pół roku pomagał z zakupami. Kobieta mocno kibicowała jego pracy od samego początku, jednak nie spodziewał się, że pojawi się tu pomimo jego zaproszenia. Przypominała mu jego świętej pamięci babkę. —
Och, mój drogi! Myślałeś, że odpuszczę sobie takie wydarzenie? Musiałam zobaczyć na własne oczy całe to przyjęcie i dorzucić coś od siebie — odparła i uśmiechnęła się w stronę Adama i Renley, którą także kojarzyła. —
Angus jest jak mój trzeci wnuk, tyle, że tylko jego mam pod nosem. Zawsze pomoże z zakupami i wykupi leki z apteki — wyjaśniła, gładząc jego wysokie ramie —
I miło widzieć też ciebie, kochanie. Wszyscy sąsiedzi powinni zaangażować się w taką akcję — powiedziała w stronę brunetki i wyciągnęła w jej stronę dłoń, która ścisnęła jej przedramię. —
Pani Dorsey to cudowna kobieta. Piecze n a j l e p s z e ciasto marchewkowe — dodał ciepło, zapominając o dyskusji, którą prowadził ze stojąca przed nim dwójką. —
Była Pani na górnym pokładzie? Mają tam bar ze świeżo wyciskanymi sokami i rewelacyjnym widokiem na zatokę. Ja stawiam — odparł, zapraszając kobietę i spojrzał na Adama oraz Renley. —
Wybaczcie, obowiązki wzywają — rzucił obojętnie i ruszył wraz ze staruszką w kierunku schodów. Odetchnął z ulgą i ucieszył się na widok kogoś, kto nie uśmiechał się do niego sztucznie. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mu towarzystwo starszej sąsiadki z która spędził kolejne trzydzieści minut, aniżeli dwójki, która w dość krótkim czasie zdążyła zagrać mu na nerwach.
Renley A. Shepherd