-
Bo często dobrze trafiasz czy nie często wybierasz się na randki? - Spytała, chcąc doprecyzować przekazaną jej wiadomość... Chociaż w głębi chyba nastawiona była, ze usłyszy tę drugą odpowiedź - Rusty, mimo swojej urody, nie wydawał jej się typem stereotypowego podrywacza, skaczącego z randki na randkę. I to założenie w pewien sposób uspokajało pannę Clark, nie mającej zbyt wielkiego doświadczenia w randkowaniu. Ot, w większości wypadków zwyczajnie
była hasając wesoło gdzieś po obwodach postrzegania, gdy ktoś stwierdzał, że zauroczyła go swoją osobą. I zapewne miało to sporo do czynienia z faktem, iż Audrey Bree Clark była osobą wierzącą w przeznaczenie, nie raz ubierając go w szaty impulsów spontaniczności, którym zawsze się poddawała.
-
Albo uznałbyś mnie za wariatkę. - Dodała, śmiejąc się pod nosem, gdyż jej możliwe wymówki z pewnością wzbudziłyby jakąś konsternację. Na szczęście dzisiejszego dnia nie musiała się do nich uciekać, mile zaskoczona widokiem znajomej buzi pośród piasków tej plaży.
-
Zawsze możesz spróbować z nimi porozmawiać, aby więcej nie poruszali tego tematu... - Zaproponowała, chociaż miała wrażenie, że to może wiele nie zmienić. W jej przypadku przynajmniej niewiele uległo zmianie. -
Wydaje mi się jednak, że dalej mogą się martwić... Wiesz, koniec końców, zwyczajnie chcą dla nas dobrze. -Dodała jeszcze odrobinę poważniej, posyłając w kierunku mężczyzny ciepły uśmiech. Zaciekawienie błysnęło w brązowych tęczówkach, gdy ten wspomniał o jakimś pomyśle jednego ze znajomych, to też panna Clark z uwagą wsłuchiwała się w jego słowa, by pod koniec wykrzywić usta w podkówkę, zdradzając dezaprobatę wobec danego pomysłu. -
Ale tak na kilka dni czy raczej kilka miesięcy? Bo o ile kilka dni byłabym w stanie zrozumieć, tak dłuższa forma tego planu wydaje mi się okrutna wobec rodziców... No i ja obawiałabym się, że druga osoba może coś faktycznie poczuć i pęknie jej serce jak układ się skończy. - Wyznała, wzruszając delikatnie ramieniem. Wbrew pozorom wiele osób nie posiadało serca z kamienia, a długotrwały związek (nawet ten udawany) mógł wywołać uczucia, których odrzucenie wiązałoby się z bólem drugiej osoby... Sama z resztą obawiałaby się, że mogłaby być tą cierpiącą stroną, choć tego już nie przyznała na głos.
-
No, chyba tak... -Stwierdziła dziarsko na pytanie, dotyczące moczenia gipsu. Niby jego nie mogła moczyć, ale plastikowa osłonka sprawiała, że Audrey czuła się w tej materii pewnie. Bo nawet jeśli gips trochę namięknie, to przecież wróci do swojej formy, czyż nie? Z pewnością! -
Zawsze możemy zaszaleć i zbudować zamek z piasku. - Dodała z rozbawieniem, samej zapewne nie mając nic przeciwko podobnej rozrywce, choć wizja relaksu w promieniach słońca wydawała jej się wystarczająco kuszącą sama w sobie. I już była pewna, że uda jej się bezpiecznie wejść do wody, szybko jednak grawitacja uderzyła ją ze znaną już siłą.
-
Zawsze możesz jej powiedzieć, że chociaż kwiaty się nie zmarnują. - Odpowiedziała żartem na żart, posyłając mu rozbawione spojrzenie. Ostrożnie uniosła się przekręciła się, aby usiąść na mokrym piasku. -
Jest okej, po prostu ostatnio mam trochę na pieńku z grawitacją. Powinieneś zobaczyć mnie pod prysznicem... - Rozbawienie pojawiło się w jej głosie, a panna Clark nawet nie zdawała sobie sprawy z możliwej dwuznaczności jej słów. Woda przyjemnie moczyła skórę, wywołując uśmiech w jaki układały się pełne wargi. -
Pomożesz? - Pytanie zdawało jej się być niemal retorycznym, gdyż była niemal pewna, że Rusty pomoże jej stanać na nogi... A raczej nodze, to też wyciągnęła swoje dłonie w jego stronę. A jeśli ten spróbował jej pomóc, panna Clark zapewne pociągnęła go delikatnie w swoją stronę, by ten dołączył do niej na brzegu morza. Ruch ten jednak był na tyle ostrożny, aby Rusty przypadkiem się nie uszkodził.
Rusty Overgaard