W porównaniu do życia Aresa, to należące do Gabi było wręcz sielankowe. Nie musiała się zamartwiać, że ktoś kropnie członka jej rodziny albo nią samą, nie musiała się przejmować zasadą: chcesz przeżyć i obronić rodzinę, to wykończ przeciwnika pierwszy, nawet nie będąc zaatakowanym. Przez ten cały czas ich rozłąki Gabi siedziała jak na szpilkach, zastanawiając się, co właściwie się wydarzyło. Pierwsze trzy dni były ciężkie, bo nie miała nawet żądnego znaku życia od tego człowieka, który tak bardzo zawrócił jej w główce. Wszystko stało się jasne po otrzymaniu cudownych piwonii i krótkiego liściku. Wtedy odżyła, znów mogła jeść, spać, jako tako skupić się na swoim życiu towarzyskim. Cały ten czas praktycznie spędziła z przyjaciółmi, mając gdzieś szlaban nałożony na nią przez matkę. Kobieta uziemiła ją do końca wakacji, odcięła jej w domu internet, zabrała kabel od konsoli. Trochę się pomyliła, bo na Gabi takie rzeczy już nie działały. Nie była już dzieckiem! Matka nie miała nad nią żadnej kontroli, tak jak i nad tym co robi. Zakaz spotykania się z Aresem wzmógł w niej chęć kosztowania tego zakazanego owocu. Rodzicielka osiągnęła zupełnie inny skutek aniżeli zamierzała.
Internet miała w telefonie, kabel od konsoli dało się załatwić za kilka dolarów, a to czy wychodziła z domu czy nie, to już inna kwestia. Przecież kobieta nie założy jej krat w oknach jak Dursley'owie w oknie Harry'ego, gdy Zgredek zrobił mu psikusa.
Żeby za dużo nie myśleć nasza mała buntowniczka rzuciła się w wir imprezowania, ale to pomagało tylko na chwilę, dopóki była w towarzystwie. Gdy zostawała sama, cały czas rozpamiętywała te pocałunki, to przytulanie, jego zapach i ciepło. Otulała się wspomnieniami i dosłownie się rozpływała. Odliczała dni do powrotu Aresa, każdy zakreślała krzyżykiem, aż wybił dzień ZERO, który okazał się dniem 1, bo nie mógł się z nią spotkać. 24 godziny wlokły jak zmęczone orką w polu woły. Wskazówki zegara w jej pokoju wydawały się przesuwać mozolnie, a każde tik-tak brzmiało jak: tiiiiiiiiik-taaaaak. Wierciła się, nie mogła znaleźć miejsca, w głowie układała milion różnych scenariuszy, jak może potoczyć się ta randka, gdzie ją zabierze, co będą robić, prócz oczywiście długich pocałunków, które sprawią, że usta obojga będą błagać o przerwę. Nie miała pojęcia, jak powinna się ubrać! Jej pokój wyglądał jakby przeszło w nim tornado, milion ubrań i nic jej nie pasowało. Chciała wyglądać jak milion dolarów, ale miało być wygodnie. W końcu za radą przyjaciółki coś wybrała. Było wygodnie i ładnie.
Potem kilkugodzinne przygotowania przed lustrem. Dziesiątki fryzur, kilka różnych makijaży, aż wreszcie olała sprawę i zostawiła włosy rozpuszczone, a makijażu praktycznie na twarzy nie miała. Nic prócz tuszu do rzęs, kreski na powiece i pomadki w kolorze brudnego różu.
Oszalała, ale jak tylko zobaczyła, że podjechał samochodem, nie zwracała uwagi na protesty matki tylko wyleciała z domu jak na skrzydłach. Wpadła w ramiona mężczyzny, wspięła się na palce i nie zastanawiając się ani chwili podała się temu pocałunkowi, który zapierał dech w piersi. Nikt, nigdy jej w taki sposób nie całował. Ares pachniał i smakował cygarem, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, to było takie "jego".
Oczy jej lśniły, policzki pięknie się pąsowiały. Patrzyła na Aresa jak na ósmy cud świata i takim go też widziała. Zero wad, zero przywar — chodząca perfekcja. Walić jego hajs, chatę, samochód!
- Pewnie nie tylko o tym...- powiedziała dość nieśmiało i lekko się uśmiechnęła, jakby niepewna czy wypada jej o tym mówić.
- Prezent... Znowu? Dziękuję, ale...
Ale co? Ale nie mogę tego przyjąć? Ale to pewnie za drogie? Zamknij się Gabs i bierz, co dają! Już nic nie mogła powiedzieć, bo na jej szczupłym nadgarstku wylądowała bransoletka idealnie pasująca do błękitu jej oczu.
Wszystkiemu okna przyglądała się jej matka, wściekła, czerwona na twarzy, z ustami ściągniętymi w cienką linię. Gabi czując zew buntu, nim wsiadła do auta, pomachała mamusi uprzejmie na do widzenia.
- Jest piękna, co to za kamienie?- zapytała gdy zapinała pas. Chciała gadać całą drogę, ale za każdym razem ją uciszał, a ona jak się denerwowała, dużo mówiła, jeszcze więcej i jeszcze szybciej niż zawsze.
Co zabawne, chciała mu opowiedzieć, jaką to piękną pamiątkę, bo ich przygodzie na łódce... Walnęła się wtedy w biodro, a teraz na nim widniał piękny, fioletowy siniak.
Ekscytacja w niej narastała z każdą chwilą, a sięgnęła zenitu jak wsiedli do motorówki. Nie mogła się powstrzymać...
- Gdzie ty się nauczyłeś obsługiwać motorówki i jachty?- zapytała, starając się przekrzyczeć silnik łodzi.
Chyba powinna była jednak ubrać spodnie... Spódniczka to był bardzo zły pomysł! Na całe szczęście nie miała na stopach szpilek, tylko krótkie tenisówki, bo jeśli miałaby iść na miejsce na obcasach to Ares musiałby ją nieść.
- Gdzie idziemy? Gdzie mnie prowadzisz? Co będziemy robić? Czemu nic nie mówisz? Wywiozłeś mnie tu, żeby mnie zabić i zakopać zwłoki w ładnym miejscu?- grali w 20 pytań, czy co... Ta Gabi była niemożliwa, miała przy sobie przystojnego faceta, który się wysilił, zorganizował coś niesamowitego, a ona go dręczyła.
Wszystkie odpowiedzi na jej pytania zostały udzielone, jak tylko doszli na miejsce, Gabs miała kiepską kondycję i lekko dyszała... Dobra, dyszała jak pociąg parowy i ledwo żyła, ale widok wynagrodził wszystko.
Kocyk, jedzenie, piękny widok, on obok... No jaka laska z automatu nie miałaby dosłownie kisielu w majtkach? Sens jego słów gdzieś uciekł, bo nasza Gabi była w ciężkim szoku. Gapiła się na to wszystko oniemiała, a jej cienka skorupka, którą się otaczała dla własnego bezpieczeństwa, właśnie została rozbita na milion kawałków. Miał ją, całą, totalnie przepadła. Mogła umierać szczęśliwa, bo przeżyła już wszystko.
- Byłeś... we Włoszech?- zapytała z niedowierzaniem. Ścisnęła jego dłoń i zerknęła w stronę wody, ale tylko na chwilkę.
- Ares ty oszalałeś doszczętnie, tu jest niesamowicie i to... To wszystko dla mnie? Dla nas? Ale ja dla ciebie nie mam nic i teraz mi głupio, że się nie postarałam... - spojrzała mu w oczy i przywarła do jego ciała, całym swoim drobnym ciałkiem. Patrzyła na niego z dołu, takim maślanym wzrokiem, takim pełnym ciepła, dobroci, uwielbienia. Naiwne małolaty... Łatwowierne i tak prosto je omamić kilkoma słodkimi słówkami, kwiatkami, prezentami.
- Pizza, zachód słońca, my dwoje, wino, czy może być coś bardziej idealnego? Ja chyba jestem w niebie, to się nie dzieje. Uszczypnij mnie, gdziekolwiek....
Oczywiście, pizza na pierwszym miejscu — widać co kochała najbardziej. Żarcie. Ach te baby!
Ares Kennedy