lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Szaleństwo. Totalne szaleństwo, że czwórka dorosłych ludzi niczym grupa nastolatków zdecydowała się na weekend spędzony pod namiotem. Marianne od samego początku miała pewne wątpliwości; po pierwsze nie chciała zostawiać córki u dziadków, bo później zawsze wracała odrobinę rozleniwiona i rozpieszczona, po drugie nie chciała tracić na tak długo zasięgu gdyby coś się wydarzyło (bo przecież jej ojciec znajdował się w podobnej sytuacji i w razie problemu nie mógł przyjechać) a po trzecie namiotowanie z byłym, jego siostrą i jej chłopakiem było odrobinę dziwne. Nie chciała jednak protestować a Hannah milion razy zapewniała ją, że wezmą trzy namioty i jakoś sobie poradzą z napiętą sytuację. Co ją więc skusiło? Chciała by Jerry dogadał się w końcu siostrą i nawiązał prawdziwe rodzinne relacje.
Stojąc nad klifem, z którego można było zejść prosto na plażę wiedziała, że to był dobry pomysł. To miejsce było tak piękne, o każdej porze roku, że mogłaby spędzić tutaj kilka kolejnych dni, kompletnie zapominając o tym, o czym do tej pory się martwiła. Zrzuciła z pleców turystyczny plecak, rozmasowała nieco ramiona i spojrzała na śmiejące się towarzystwo.
- Lepiej zajmijmy się najpierw rozkładaniem namiotów, bo jak zaczniecie pić to będziemy spać pod gołym niebem – uśmiechnęła się w ich kierunku, bo dla niej samej nie był to taki najgorszy pomysł, ale zapewne nie wszyscy w tym towarzystwie byli przyzwyczajeni do tak spartańskich warunków. Zerknęła na rzucone namioty i doliczyła się ich… dwóch. DWÓCH? Zerknęła na przyjaciółkę podejrzliwie, ale nic nie powiedziała na ten temat. Już teraz czuła się dziwnie, że będzie musiała go dzielić z byłym partnerem. Bo co innego zapomnieć się na chwilę i spędzić ze sobą noc z dala od ludzkich spojrzeń, w totalnej tajemnicy a co innego spać obok siebie wiedząc, że kilka metrów dalej znajdują się inni ludzie. I to tak im biscy.
Gdy namioty były już gotowe wzięła swoją matę i siadając tak by obserwować ocean zaczęła delikatnie rozciągać zmęczone mięśnie. Trochę wędrowali z plecakami w takim upale, więc nawet najbardziej wysportowana osoba mogła mieć dość. A nic jej tak nie relaksowało jak odrobina jogi. Przynajmniej mogła na chwilę wyrzucić z głowy myśl o tym, że najbliższą noc spędzi obok swojego byłego. – Może się dołączycie? – rzuciła w kierunku znajomych kolejny raz wyciągając ręce wysoko do góry, napinając tym samym każdy mięsień w jej ciele.

towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Od samego początku nie podobał się Jerry’emu ten pomysł. W soboty zwykle nadganiał zaległości na farmie. Okej, tym razem nie miał ich aż tak dużo, ale potrzebował wymówki, żeby się wykręcić. Niestety, babcia Scarlett wszystkie wytrąciła mu z ręki wręcz wypychając wnuka na ten wyjazd. On już dobrze wiedział, co ta wiedźmuszka ma na myśli, ale z nią nie szło walczyć, dlatego zrobił to, co mu przykazano - pojechał. Oczywiście nie pokazał po sobie nawet jednym gestem, że jest niezadowolony. Robienie dobrej miny do złej gry miał bardzo dobrze opanowane przez lata różnych praktyk.
- Przybyszom z zimnej Kanady aż się prosi zaznania przygody spania pod gołym niebem! - zażartował unosząc w kierunku Brandona jedną rękę z puszką jakiegoś rodzaju piwa, a drugą z butelką jeszcze innej odmiany, żeby mógł sobie wybrać, który trunek preferuje na tej bardzo nie-niezręcznej wycieczce. Gdy Dohemy wybrał już co miał wybrać, Jerry pomógł Marianne rozłożyć namioty, bo z dwojga złego wolał spędzić więcej czasu w jej towarzystwie. A gdy wyszło na to, że jakaś podstępna dusza spakowała dwa namioty zamiast trzech, westchnął ciężko. - Świetnie, wychodzi na to, że ja będę spał pod gołym niebem - mruknął do siebie pod nosem sięgając do swojego plecaka po narzędzia do sprawniejszego rozłożenia namiotu, żeby - zgodnie z prognozami Mari - przynajmniej trójka z nich miała zagwarantowany spokojny sen. We dwójkę uwinęli się z tym bardzo sprawnie i niedługo później mogli już na spokojnie chillować. Taaaaa…
Specjalne wynajdował sobie jakieś zajęcia, byleby nie musieć rozmawiać. Nie mógł jednak uciekać w nieskończoność, dlatego kiedy Mari rozciągała się na plaży, Jerry przyciągnął bliżej swój leżak i rozłożył się z nim wygodnie nieopodal. - Podziękuję, bolą mnie plecy, mam zwyrodnienie siatkówki i inne takie, które są bezwzględnym przeciwwskazaniem do jakiejkolwiek aktywności fizycznej - wzruszył ramionami sugerując, że absolutnie nie może nic na to poradzić, choć w gruncie rzeczy blefował, w końcu w pracy i na farmie dźwigał duże ciężary; po prostu wstydził się przed siostrą i jej chłopakiem swojego braku koordynacji ruchowej, a obydwoje wyglądali na wystarczająco wysportowanych, żeby poradzić sobie także z jogą. - Ale nie krępujcie się - przedrzeźniając rasowego dżentelmena-gospodarza machnął ręką zachęcając Brandona i Hanię do podjęcia aktywności - ja mam trochę prasy do nadrobienia… - dlatego sięgnął po komórkę, założył na nos okulary przeciwsłoneczne - sprytne, Lyons, jesteś superprzebiegłym i szczwanym lisem! - i oddał się “lekturze”.

lisowa
A.
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#2

Dohemy uwielbiał aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu. Dopiero na łonie natury, z dala od zgiełku betonowego miasta faktycznie odpoczywał i zaczynał czuć, że żyje. Morska bryza, świergot ptaków, szum wody czy lasu, pełen relaks, spokój, odosobnienie, wolność i swoboda, które niejednokrotnie razem z Mayfair kontemplowali wspólnie i to w różnych pozycjach były tym czego prawdopodobnie nigdy by dobrowolnie nie odmówił. Hannah nie musiała go więc wcale długo namawiać, właściwie od razu obdzwonił pracowników by mieć pewność, że pod jego weekendową nieobecność wypożyczalnia nadal będzie prosperować bez najmniejszych problemów i nawet rozpoczął wstępne pakowanie by na pewno zabrać ze sobą wszystkie absolutnie najbardziej potrzebne rzeczy.
Nie umknął jego uwadze fakt, że Hannah spakowała na wyjazd wyłącznie dwa namioty ale wcale temu nie protestował. Wiedział doskonale co chodziło jej po głowie i choć przymus rzadko bywał najlepszą metodą na budowanie relacji - ta para pierwsze lody dawno miała już za sobą. Mari i Jer lgnęli do siebie jak ćmy do światła, przyciągali wzajemnie jak dwa magnesy, a przy tym tak bardzo do siebie pasowali i tak bardzo zgrany duet tworzyli, że nawet Brandonowi ciężko było zrozumieć dlaczego uparcie próbują się tego wypierać. Ten wyjazd wydawał się być idealną okazją ku temu by jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyć i choć Dohemy nie miał w zwyczaju knuć intryg czy spiskować za czyimiś plecami - temu związkowi akurat bardzo mocno kibicował. Kiedy byli już na miejscu zrzucił z pleców plecak podróżny i wyprostował się zerkając przelotnie po niezwykle malowniczej okolicy. Dopiero potem przerzucił spojrzenie na Lyonsa i uśmiechnął się półgębkiem. Zmarznąć na pewno by nie zmarzli, a prawdę mówiąc jego osobiście wizja spania pod samymi gwiazdami w ogóle nie przerażała. Może i nawet by się o nią pokusił gdyby nie fakt, że wówczas Jeremaine zająłby ich namiot, a co za tym idzie - cały niecny plan Mayfair spaliłby na panewce. W zamian odebrał od mężczyzny puszkę z piwem i otworzył ją zaciągając solidnego, orzeźwiającego łyka.
- Na moje oko ten namiot jest wystarczająco duży by pomieścić was oboje. - wtrącił kwitując lakonicznie mamrotanie Lyonsa. Rozłożenie namiotów poszło im sprawnie pewnie głównie dlatego, że idąc za radą Mari zrobili to jeszcze zanim porządnie wzięli się za picie. Bagaż jaki ze sobą zabrali z Hanią wrzucił wówczas do środka ich namiotu, a potem wyszedł na zewnątrz stając obok Mayfair i otaczając ją w pasie ramieniem. Musnął ją lekko wargami w skroń i zerknął na rozkładającą matę Harding. Joga? Czemu nie? Tego doświadczenia jeszcze nie miał na koncie.
- Racja, nie przeciążaj się. Pęknie ci jeszcze ta siatkówka w plecach i poskłada cię tak, że wylądujesz na oiomie. - zwrócił się do kumpla patrząc jak ten ciągnie za sobą leżak by potem walnąć się na nim wygodnie i oddać się lekturze. Posłał mu poweselałe spojrzenie i choć wolałby pewnie aby dołączył do nich przy zajęciach z jogi - nie nalegał, ani go nie zmuszał. Niech sobie z boku popatrzy jak Dohemy robi z siebie pajaca, bo totalnie nie przejmował się tym że na tle obu pań (o ile Hannah również wyrazi chęci by trochę się porozciągać) wypadnie przerażająco wręcz kiepsko. - Ja tam chętnie spróbuję. - upił jeszcze ze dwa łyki piwa, a potem wypuścił Mayfair z objęć i odstawił puszkę gdzieś na bok. - Tylko zacznijmy od tych mniej wymagających pozycji, pamiętaj że masz przed sobą totalnego laika. - zwrócił się do Mari ze śmiechem gdy już do niej dołączył. Obserwując jej poczynania starał się naśladować każdy jej ruch choć gracji w tym wszystkim miał tyle co przysłowiowy słoń w składzie porcelany.

Hannah Mayfair | Marianne Harding | Jermaine Lyons
niesamowity odkrywca
lama#4516
lorne bay — lorne bay
30 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Arabella's got a seventies head, but she's a modern lover. It's an exploration, she's made of outer space.
#2

Była niesamowicie podekscytowana wizją zbliżającej się wyprawy. Tym, że będą mogli spędzić cały weekend na świeżym powietrzu, ponapawać się pięknem dzikiej przyrody, odpocząć od wszechogarniającego szumu i zgiełku. Oprócz namiotów (dwóch a nie trzech, co wcale nie było częścią jej niecnego planu swatania przyrodniego brata i najlepszej przyjaciółki, a najlepszym dowodem na to, że ma już swoje lata i pamięć zaczyna nieco szwankować, bo cholera, niezwykle często zdarzało się jej zapominać o tym, że Mari i Jemi nie są razem. Inna sprawa, że swoim zachowaniem i wymienianymi ukradkowo spojrzeniami bliscy jej wcale tego nie ułatwiali) spakowała lodówkę turystyczną, po brzegi wypełnioną najróżniejszymi alkoholami oraz słodkimi i słonymi przekąskami, talię kart do gry, google do nurkowania. Wszystko, co mogłoby umilić im tych kilka spędzonych razem dni - zapewnić odrobinę rozrywki i kto wie, może jeszcze bardziej zbliżyć do siebie. Bo o ile z Brandonem była tak mocno i nierozerwalnie związana, a Marianne wprost uwielbiała, tak w towarzystwie Lyonsa wciąż czuła się dość mocno skrępowana. Mężczyzna nigdy jej tego wprost nie powiedział, ale kobieca intuicja rzadko kiedy ją zawodziła. Jermaine za nią nie przepadał, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę i... nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Owszem, z buciorami władowała się w jego życie. Pojawiła się w nim kompletnie nieproszona, ale czy naprawdę mógł mieć jej to za złe?
Chcąc pozbyć się nieprzyjemnych myśli przecząco pokręciła głowa, wzięła głęboki wdech, a potem wyskoczyła z samochodu. Chłopakom udało się wybrać świetne miejsce na obozowisko. Mieli gdzie rozłożyć się z namiotami, rozpalić ognisko, a gdyby naszła ich ochota na kąpiel w oceanie, wystarczyło zbiec stromym brzegiem i znaleźć się na piaszczystej plaży nieopodal. Idealnie!
"Naprawdę myślisz, że nigdy nie spaliśmy pod gołym niebem?" uśmiechnęła się do brata wyzywająco. Może i nie wyglądała na chłopczycę, ale zdecydowanie nie była damulką z wielkiego miasta, która to boi się ubrudzić i po dwóch godzinach spędzonych na campingu płacze, że nie przeżyje bez wygodnego łóżka i porządnej łazienki, powinni czym prędzej jechać do hotelu. "Tak czy siak, za propozycję podziękuję. Niby wszyscy jesteśmy dorośli, ale z Brandonem nie chcemy Was gorszyć" zaśmiała się, gdy luby podszedł do niej i objął ją ramieniem. W towarzystwie czy nie, nie miała zamiaru szczędzić mu czułości. Potrzebowała go jak powietrza. Jego zachłannych pocałunków i dłoni błądzących po jej rozgrzanej skórze. A co by to zademonstrować, wspięła się na palce i lekko musnęła wargami usta mężczyzny. "I ja też się chętnie porozciagam" rzuciła pogodnie, niemal natychmiast przystając na propozycję przyjaciółki. Po tak długiej podróży miło było się trochę poruszać i rozciągnąć zastane kości. Poza tym, obserwowanie zmagań Dohemy'ego było całkiem zabawne. "Jemi, nie siedź tak. Rusz dupę" ukochany nie chciał na niego naciskać, ale ona już tak. Jak wszyscy to wszyscy. Zresztą czego tu się obawiać? Zrobienia z siebie pajaca? Przecież poza nimi nikogo innego tu nie było. Nikt niczego nie nagrywał, nie robił zdjęć. Jedyne co groziło szatynowi to dobra zabawa. "Mari, mam pomysł" ożywiła się nagle, podbiegając do kobiety i zaczynając szeptać jej na ucho. "Pomiędzy prawdziwe pozycje z jogi wrzuć kulka tych z Kamasutry. Zobaczymy, jak szybko się zorientują" uśmiechnęła się niewinnie, puszczając z oddali lubemu oczko.

Brandon Dohemy | Marianne Harding | Jermaine Lyons
ambitny krab
Hania
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Marianne spoglądając na swojego byłego partnera pokręciła jedynie z dezaprobatą głową, bo chyba każdy wiedział, że wypowiadane przez niego wymówki nie mają nic wspólnego z prawdą. Komentarz Brandona utrzymał ją w przekonaniu, że nie tylko ona mu nie wierzy, ale przecież nie będzie zmuszać dorosłego człowieka do kilku minut rozciągania i zrelaksowania się przed niewygodnym spaniem w namiocie. Nie wiedziała czy miastowa para często robiła sobie takie wypady, dla niej było to coś naturalnego, bo za młodu wiele razy spędzała całe noce na plaży.
- Chyba teraz żałuję, że nie przemyślałam rozstawienia namiotów. Mogliście się rozbić… - rozejrzała się dookoła po czym wskazała oddalone o kilkaset metrów wzniesienie – Stamtąd nie będzie Was słychać – posłała przyjaciółce żartobliwe spojrzenie, chociaż miała nadzieję, że będą w stanie zachować się w miarę spokojnie, podczas gdy oni będą spać zaledwie kilka metrów dalej w swoim namiocie. Bo Mari dalej była święcie przekonana, że Jemi nie zacznie zachowywać się dziwnie i nie będzie widział problemów w spaniu obok niej. Obok, nie razem. – A w razie czego dajcie jakiś dymny znak, pójdziemy wtedy na spacer – mrugnęła jeszcze w ich kierunku gdy z takim zapałem postanowili się do niej przyłączyć. Nie zamierzała demonstrować tutaj jakiś trudnych pozycji z jogi, zwykłe wyciąganie rok w powietrze i rozciąganie kręgosłupa po podróży. Najchętniej wzięłaby matę i usiadła nad samym brzegiem, obserwując rozbijające się o pobliskie skały fale. Potrzebowała uspokoić swoje myśli by nie popełnić żadnych błędów. Ostatnio po przyjęciu urodzinowym córki dała się ponieść emocją i pokazała swoją słabość. Nie mogło się to powtórzyć, więc… Więc co robiła na tej wycieczce ze swoim byłym i jego siostrą?
- Han… - mruknęła chwilę później, gdy wyszeptała jej swój pomysł na ucho. Mogło być śmiesznie, naprawdę. W innych okolicznościach pewnie z rozbawieniem by na to przystała, ale to było tak wielkie kuszenie losu… I chyba była zbyt trzeźwa by podłapać takie pomysły, więc tylko spiorunowała ją wzrokiem i rzuciła spojrzeniem w stronę leżaków. – Naprawdę chcesz tam spędzić całe przedpołudnie. I tak nie ma tutaj zasięgu – zauważyła bystrze, bo przeglądanie aktualnej prasy bez Internetu mogło być dość trudne. Kolejny raz pokręciła głową i zerknęła w stronę zakochanych, którzy jak było widać, bawili się świetnie. – Mogę Wam pokazać kilka ćwiczeń dla par. Stańcie obok siebie w przeciwnych kierunkach i wyciągnijcie jedną rękę do góry a drugą złapcie się pomiędzy plecami. Jak złapiecie równowagę unieście zewnętrzną nogę do góry… - poinstruowała ich, poprawiając kilka szczegółów w ich sylwetkach. – Musicie wspólnie złapać balans – zaśmiała się, gdy co chwilę któreś mocniej naciskało ciężarem swojego ciała, przez co ta druga osoba lekko się chwiała.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Aż skręcało go z zazdrości, gdy patrzył na te wszystkie czułości. Oczywiście, Hannah musiała być szczęśliwie zakochana, a jakże. Skręcało go tym bardziej, że kobieta której pragnął, była na wyciągnięcie ręki, a on ją odrzucił. Skręcało jeszcze mocniej, gdy przypominał sobie chwile, kiedy oni we dwójkę się tak zachowywali, szaleńczo w sobie zakochani. Dlatego nie mógł zostawić tych umizgów bez złośliwego komentarza. - Polecam uważać. To syrenia wyspa. Syreny nie lubią ludzi, prześcigają się w płataniu im psikusów. Antykoncepcja na tej wyspie zawodzi. Nie żebym coś o tym wiedział… - Uśmiechnął się niby żartując, ale osiągnął jeszcze gorszy efekt. Oczywiście był od razu na siebie zły, że dał się sprowokować, ale również siedziało w nim za dużo dumy, żeby przeprosić.
Jeszcze zrobiło mu się nieswojo, kiedy Hannah nazwała go Jemim. Czyli tak, jak mówiła do niego tylko Mari. To zdrobnienie należało do niej, a w uszach siostry zabrzmiało… nie, ono nawet nie brzmiało, ono zgrzytało zaciętym mechanizmem zardzewiałego koła zębatego, które nie chciało się poruszyć pod dużym naporem siły. Znajomość tego zdrobnienia przez Mayfair oznaczało, że Mari rozmawiała z nią o nim. Co niekoniecznie Jerry’emu odpowiadało. Dawkował Hannah informacje o sobie bardzo rozważnie, ale nie ostrzegł Marianne, żeby nic jej nie wspominała na jego temat. Zrobił kwaśną minę. Na złość Hannah nie zamierzał wstawać ze swojego leżaka. Ale przez to czuł się jeszcze gorzej, więc podniósł się do pionu wywracając oczami pod okularami, a minę miał taką, jak "no niech wam będzie". Rzucił wściekle telefon na leżak i ruszył w kierunku Mari.
- Chodź, pokażemy im, jak to zrobić.
Dopiero przyjmując pozycję zrozumiał, że zrobił to tylko dlatego, żeby pokazać, że jest w czymś lepszy niż Hannah. To była silniejsza motywacja niż przyrzeczenie sobie, że nigdy więcej nie będzie prowokował niezręcznych momentów z Marianne. Ustawił się bokiem do niej, splótł najpierw ręce w górze, później za plecami i gdy czuł się już pewnie - równo unieśli stopy do ud utrzymując przy tym równowagę. Polegał na niej bez pudła i się nie zawiódł - wytrzymali kilkadziesiąt sekund w tej asanie. Nieco nim zachwiało, gdy spojrzał w bok i dostrzegł jej twarz tak blisko, ale zacisnął zęby i nie poddał się. Rozciąganie było przyjemne, ale nie ono sprawiało mu najwięcej nieuświadomionej satysfakcji. Potrafił to zrobić, był lepszy. W dodatku ona była obok, przez co naprawdę się rozluźnił i zeszła z niego część napięcia. - No dobrze, mieliście rację, jest fajnie. I nawet pomaga na plecy! Wiesz, jak to jest. Starość nie radość - rzucił z rozbawionym przekąsem w stronę Brandona robiąc przytyk do jego wieku, ale tym razem dało się wyczuć, że żartuje. Przynajmniej z tym ostatnim, bo naprawdę bolały go plecy po tygodniu pracy. Na Hannah tylko spojrzał przelotnie, ale słysząc w uszach jej "Jemi" nie umiał się zdobyć na poświęcenie jej więcej zainteresowania.
lisowa
A.
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Popatrzył w kierunku wskazanym przez Mari dość sceptycznie przyglądając się oddalonemu od nich dość mocno wzgórzu. Szczerze mówiąc w przeciwieństwie do Harding tej pewności jakoś mu brakowało, znał przecież możliwości Hani i to lepiej niż ktokolwiek.
- Brzmi jak wyzwanie. - stwierdził w końu i uśmiechnął się przewrotnie. - Dobrze, że to nie licytacja ani żaden zakład bo jakbyśmy się uparli to myślę, że słyszelibyście nas spokojnie nawet i z drugiego końca wyspy. - pocałunkom Mayfair wcale się nawet nie opierał, tak drobne czułości nie powinny zresztą raczej nikogo zgorszyć. Albo i mogły..? Przerzucił nieco zdumione spojrzenie na Jerrego i choć wyczuł w jego głosie jakiś pierwiastek zwykłej, nieżyczliwej uszczypliwości - postanowił nie robić problemu i potraktować jego uwagę jako nawet całkiem zabawny żart.
- Panuje takie przekonanie, że to pierwsze dziecko wychować jest najtrudniej, z każdym kolejnym jest już nieco łatwiej. Daje mi to swego rodzaju nadzieję, że przy trzecim pójdzie już jak z płatka. - skwitował żartobliwie. Wolałby jednak aby wróżby Lyonsa mimo wszystko się nie spełniły, nie planował raczej powiększać rodziny. Nie w najbliższym czasie.
Chyba całkiem nieźle mu szło i w sumie sam już nie wiedział czy miał do jogi po prostu naturalny dryg czy to raczej kwestia tego, że Mari zaproponowała na tę chwilę wyłącznie krótkie, niezbyt skomplikowane ćwiczenia rozciągające. Z samym rozciąganiem problemów nie miał, pojawiały się one dopiero w momencie gdy trzeba było wytrzymać dłużej w jakiejś dziwnej, nienaturalnej dla niego pozycji, zachowując przy tym jeszcze względną równowagę. Wtedy zaczynał się chwiać, a sytuację starał się ratować balansując rękoma jak ta jaskółeczka . Nie miał pojęcia wprawdzie jak bardzo głupio wyglądał z boku ale i bez tego widoku miał z siebie niezły ubaw. Prawdziwym wyzwaniem okazało się jednak dopiero ćwiczenie wykonywane w parze bo jakoś nie mogli razem z Mayfair utrzymać w miarę stabilnej pozycji. Są i tego dobre strony - chyba właśnie sprowokowali Lyonsa do dźwignięcia tyłka z leżaka.
- Miedzy mną a Hanią jest po prostu zbyt duży magnetyzm, jedno na drugie za bardzo leci. - rozłożył ręce w geście bezradności i uśmiechnął się czarująco do swej lubej. Potem wrócił na pozycję i chwyciwszy za plecami dłoń Mayfair podjął jeszcze jedną próbę. Coś tam im nawet wyszło i choć nie trwali w tej pozycji długo - był absolutnie przekonany, że Mari i Jer powinni im to bez dyskusji zaliczyć.
- Proszę cię... W przyszłym roku kończę osiemnaście, nie mam pojęcia o czym mówisz. - zwrócił się poweselałym tonem do Jerrego i wypuściwszy dość niechętnie Hanię z objęć schylił się po stojącą na ziemi puszkę z piwem. - To co? Palimy jakieś ognisko?

Hannah Mayfair | Marianne Harding | Jermaine Lyons
niesamowity odkrywca
lama#4516
lorne bay — lorne bay
30 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Arabella's got a seventies head, but she's a modern lover. It's an exploration, she's made of outer space.
O ile słowa Mari sprawiły, że na twarzy Hani pojawił się rozbawiony uśmiech, tak za sprawą zgryźliwego komentarza brata bardzo szybko odszedł on w zapomnienie. Bo to nie było wcale tak, że jak to rodzeństwo, śmiali się, żartowali i przy każdej możliwej okazji ze sobą wygłupiali tylko Lyons ewidentnie nie pałał do niej sympatią i kiedy tylko mógł, starał się jej wbić szpilę. Mniej lub bardziej dotkliwie. A ona miała w sobie naprawdę niewielkie pokłady cierpliwości. Nie tolerowała chamstwa i zwyczajnej, bezpodstawnej złośliwości. Całe szczęście, Brandon miał w sobie o wiele więcej luzu i zanim jego kobieta zdążyła wybuchnąć, to on przejął kontrolę nad sytuacją i przekierował rozmowę na nieco inne tory.
Zadarła do góry głowę i posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Dobrze, że czuwał! I że jego usta były takie miękkie i przyjemne w dotyku, skutecznie odciągające jej uwagę od różnego rodzaju rodzinnych dramatów. Zwłaszcza, że Jermaine wcale nie zasługiwał na to, żeby znajdować się w centrum zainteresowania Mayfair. Od tego przecież miała swojego najwspanialszego na świecie faceta, koniec kropka.
W locie podłapując wzrok Marianne pokręciła lekko głową, jakby chciała ją zapewnić, że nie musi się niczym przejmować, wszystko jest w porządku. I przez dłuższą chwilę naprawdę było. Kiedy tak we trójkę się gimnastykowali, rozciągali i przyjmowali pozycje dalekie od tych, jakie przybierali w sypialni, Hannah czuła się naprawdę spokojna i zrelaksowana. Świetnie się bawiła. A potem do akcji wkroczył Jemi.
"Palant" mruknęła tak cicho, że tylko Dohemy mógł ją usłyszeć, chociaż sama właściwie nie wiedziała, dlaczego się powstrzymywała. Chyba że zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. No bo w głowie się jej nie mieściło, że wszyscy się dwoili i troili, zabiegali o lekką, przyjemną atmosferę, a następnie Lyons wchodził cały na biało i zaczynał się z nich wyśmiewać, a potem puszyć niczym paw i ich pouczać, "pokazując jak to się robi" i chełpiąc się zwycięstwem. Tyle, że to nie były zawody, a Hannah miała gdzieś, czy jej brat potrafi przez minutę ustać na jednej nodze i trzymać się z byłą dziewczyną (!) za ręce. Nawet na niego nie patrzyła, kompletnie tym spektaklem żenady niezainteresowana. "To właśnie powód. Nas po prostu do siebie ciągnie" zgodziła się z ukochanym, cicho śmiejąc i po raz kolejny tego dnia dziękując, że ma go przy sobie. Bez niego chyba by tutaj oszalała.
A kiedy luby zamiast zgodzić się z przyjacielem, wyszczerzył się w uśmiechu i bez mrugnięcia okiem wyrzekł własnego wieku, zagryzła dolną wargę, a jej brew mimowolnie powędrowała do góry. "No proszę, proszę Dohemy. Wiedziałam, że znajomość z Tobą to kłopoty. Mówiłeś mi, że już w zeszłym roku skończyłeś osiemnaście. Chcesz, żebym poszła siedzieć?" zapytała, zabawnie marszcząc nosek. "Nie przeżyłabym rozłąki z Tobą" dodała jeszcze, co już nie było żartem. Obydwoje mieli doskonałą tego świadomość, dlatego zamiast bawić się w jakieś związki na odległość, spakowali manatki i razem przeprowadzili się do Australii.
"Pewnie, nie krępujcie się. Palcie ognisko, a my z Mari będziemy palić skręty. Co Ty na to, kochana?" szelmowsko zafalowała brwiami, a następnie z kieszeni spodni wyjęła srebrną papierośnicę oraz zapalniczkę. "Siadaj słońce, niech inni się męczą. Jak Lyons trochę się porusza, pobiega, pozbiera drewna na opał, może się zmęczy i będzie milszy" skwitowała, przysmalając ogniem końcówkę papierowego zawiniątka i mocno się zaciągając.

Brandon Dohemy | Marianne Harding | Jermaine Lyons
ambitny krab
Hania
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Czy zazdrościła im tych czułości, których sobie nie szczędzili? Oczywiście, że tak. Tylko w odróżnieniu od swojego partnera ani przez chwilę nie dała im odczuć, że coś jest nie tak. A Jerry siedział jak na szpilkach, co jakiś czas posyłając w eter nie miłe komentarze (za co oczywiście za każdym razem piorunowała go wzrokiem, ale nic sobie z tego nie robił). Gdy wstał ze swojego miejsca, chcąc pokazać jak powinno się wykonać to ćwiczenie wiedziała, że to nie nagła miłość do jogi. Znała go tak dobrze, że nie umknęły jej te drobne szczegóły. Ton jego głosu, spojrzenia, brak dowcipkowania z tych ich wygłupów na macie. Od kilku dni chodził jakoś dziwnie przybity i szczerze mówiąc to miała po dziurki w nosie jego humorków.
Jednak gdy był tak blisko było znacznie trudniej kontrolować swoje myśli. Podczas zajęć z jogi wiele bodźców potrafiło wytrącić człowieka z równowagi, ale żaden nie był tak silny jak Jemi. Ich silnie splecione dłonie, dotykające się nieznacznie ramiona, zapach jego perfum i to jedno spojrzenie, na którym go przyłapała. Tego było dużo za dużo. To było jednak ćwiczenie, więc wytrzymali chwilę w jednej z pozycji jogi, nieco stabilniej niż Hannah i Brandon, ale oni robili to do niedawna w miarę regularnie.
- Ognisko to świetny pomysł! – nawet nie umiała powiedzieć jak była wdzięczna za uratowanie tej trudnej sytuacji. Wiedziała, że Han czuje się podle z myślą, że jej przyrodni brat ma problemy z zaakceptowaniem jej. Na pierwszy rzut oka było widać, że traktuje ją z dystansem a jeśli coś już mówi to są to raczej odtrącające komentarze niż próba budowania relacji. A Marianne miała ochotę palnąć go za to mocno w łeb. To ciekawe, że najmilszy i najcudowniejszy facet na ziemi ostatnio zachowuje się jak palant.
Gdy Hannah po części zaproponowała podział ról, przez chwilę obserwowała jak chłopacy oddalają się kawałek by pozbierać odpowiednie gałęzie. Dopiero wtedy usiadła na macie i wpatrując się w ocean sięgnęła po papierowe zawiniątko. – Wiesz, że nie powinnam? Ostatnio wystarczyło wino by namieszało mi w głowie – machnęła ręką w powietrzu, bo Hannah dobrze wiedziała co prawie wydarzyło się po przyjęciu urodzinowym pięciolatki. W sumie gdyby się zastanowić to tamtej wieczór wprowadził pomiędzy nimi dziwną atmosferę. Zaciągnęła się jednak raz i oddała papierosa przyjaciółce. – Przepraszam za niego. Nie wiem co się dzieje w jego głowie, ale dla mnie też jest taki opryskliwy ostatnio. Wiem, że pewnie masz dość, ale to nie jest zły facet. Może ostatnio trochę pogubiony w całej tej sytuacji z naszym rozstaniem, gorszymi kontaktami z Lily i informacją o dorosłej siostrze – próbowała go jakoś wytłumaczyć, ale czy to miało jakiś sens skoro Jemi zachowuje się tak a nie inaczej? – Może spróbuj z nim pogadać na osobności?

towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Ognisko. Czyli szybka strategia na oddzielenie go od reszty, wylania kubła zimnej wody na głowę i doprowadzenie do porządku. Lyons nie był głupi, co lepsze wiedział, że mu się należy, ale gdy tylko w poszukiwaniu drewna oddalili się z Brandonem od dziewczyn na wystarczającą odległość, żeby ich nie słyszały, Jerry zaczął wywód, zanim Dohemy w ogóle zdążył dojść do słowa: - Tak, wiem, zjebałem, nic nowego. Gwiazdy w tym tygodniu nie sprzyjają Strzelcowi, mój dobry humor, za który odpowiada w tej fazie księżyca Jowisz, został zasłonięty przez niepozorny Mars, który zatruł żółcią pozytywne nastawienie i dobre wibracje - utrzymywał mu się ten sam złośliwy ton co wcześniej. - Więc zanim na mnie nasiądziesz, to ze mnie zejdź, bo nie jestem w nastroju do słuchania umoralniających gadek. - Żeby nie słuchać słów w stylu “no ale wiesz, mógłbyś zachowywać się trochę milej, nie jesteś przecież pępkiem świata”, wyrwał do przodu zostawiając Brandona o kilka metrów za sobą.
Wytrzymał może kilka minut, bo gdy wracali już z drewnem, zrównał krok z Dohemym i westchnął ciężko. - To wszystko przez te baby! Przyjechałem, to mam te dwie na głowie, nie pojechałbym, to słuchałbym od babci “bla, bla, bla, rodzina, bla, bla, bla, nasza Mari, bla, bla, bla, zastanowiłbyś się nad tym, co robisz, nie masz już dwudziestu lat” - przedrzeźniał głos babci Lyons i wywrócił zniechęcony oczami. - Wieczne oczekiwania, wieczne narzekania jaki to jestem zły, okropny i niewystarczający, i teraz już nawet ja narzekam jak one! - Chociaż w gruncie rzeczy to nie one narzekały, a on miał cały czas jakieś muchy w nosie. Rzucił w końcu ze złością stertę gałęzi obok miejsca wyznaczonego na ognisko, sięgnął po oparte o kamień piwo i wypił kilka łyków. - Mam ochotę albo zapić się raz a dobrze, albo rzucić to wszystko w cholerę, wydać resztę kasy na bilet na pierwszy odlatujący z lotniska samolot i zapomnieć o przeszłości. Nie mogę zrobić ani jednego, ani drugiego, więc odbijam sobie chamstwem, buractwem i prostactwem. Dlatego nie mów mi, że mógłbym się grzeczniej zachowywać, bo to moja siostra czy była partnerka i matka mojego dziecka, ja to wszystko wiem, czuję się jak skończony kretyn i tak dalej, i tak dalej. - Zebrało mu się na wylewność! A im więcej mówił, tym wcale nie było mu lepiej, ale może dzięki temu uniknie komentarzy pod swoim adresem, które tylko sprowokują go do dalszych uszczypliwości. - Szczerze? Nie chciałem tu przyjeżdżać. Wybrałem mniejsze zło i jeśli mamy to jakoś przetrwać, to po prostu pilnuj, żebym nie miał pustej butelki w ręce. Tak rozwiążemy większość problemów tego wyjazdu. - Zzerował butelkę do końca i odstawił ją na bok uśmiechając się sztucznie, acz szeroko i całkiem wiarygodnie. - Następna kolejka na lepsze humory? - szybko zmienił nastawienie, ale było to nieszczere zaangażowanie. Odwrócił się na chwilę po drugą już butelkę, a odwracając się w kierunku sterty drewna na ognisko podparł się pod boki. - To co? Jedziemy z tym koksem? Czyń honory - wyciągnął w jego kierunku zapalniczkę, bo z tego wszystkiego - czy aby na pewno były to tylko nerwy? - ręce zaczęły mu drżeć i wiedział, że nie da rady jej tak łatwo zapalić.
lisowa
A.
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rozbawiony uwagą Mayfair popatrzył na nią z ukosa i wydął lekko wargi.
- No dobrze... Możliwe, że dla własnej korzyści naciągnąłem odrobinę prawdę. - ocenił po namyśle. - Niemniej w większości stanów australijskich wiek zgody wynosi 16 lat, absolutnie nic ci tutaj nie grozi. - mrugnął do niej porozumiewawczo posyłając płyciutki półuśmiech. Upił też kilka łyków piwa, a potem odkleił się (niechętnie ale jednak) od Hani pozwalając jej oddalić się o tych kilka metrów w stronę Mari. Wyzerował też puszkę z piwem, a ruszając niespiesznie w stronę Jerrego cisnął nią w leżącą nieopodal namiotów reklamówkę przeznaczoną na odpady.
Lyons nie dał mu nawet szansy o cokolwiek zapytać, sam rozpoczął temat, a potem zalał go potokiem słów tak długim i zwartym, że Dohemy nawet nie myślał o tym by wtrącać się jakkolwiek w jego monolog z własnymi uwagami czy przemyśleniami. Nie przerywał mu, pozwolił mu się wygadać idąc spokojnie przecinającą las wąską ścieżką i od czasu do czasu schylając się po jakąś gałąź.
- Nie zamierzałem wcale na ciebie siadać. - skwitował gdy tylko Jerry pozwolił mu wreszcie dojść do głosu. Rozłożyłby nawet bezradnie ręce na boki ale tak się składa, że w obecnej chwili nie bardzo mógł - pogubiłby wszystkie nazbierane do tej pory patyki. - Może jedynie poradzić jak kumplowi byś wyjął kija z dupy i miast zastanawiać się nad tym po co zgodziłeś się na ten wyjazd i jak bardzo jest on w twojej opinii sensu - odrzucił na bok absurdalne wróżby z tandetnych horoskopów i spróbował się po prostu dobrze bawić. - wzniósł lekko łuk brwiowy w górę przez chwilę zastanawiając się nawet czy on tak na poważnie z tym Marsem i Saturnem czy tam Jowiszem.
Idąc śladem Lyonsa upuścił uzbierane gałęzie na ziemię i odebrawszy od niego kolejną butelkę alkoholu otworzył ją bez pośpiechu biorąc się potem za układanie względnie stabilnego stosu. Uniósł wzrok na mężczyznę dopiero gdy ten podawał mu zapalniczkę i choć nie umknęła jego uwadze drżąca dłoń Jerrego - uznał widocznie, że to efekt rozemocjonowania i nawet o to nie zapytał. Odebrał za to od mężczyzny zapalniczkę i przykucnął przy palenisku przypalając ogniem rozkruszone i powtykane między gałęzie, mające posłużyć za rozpałkę suche liście i kawałki kory. Akurat z tym problemu nie miał żadnego, za młodu lubił bawić się w survival - nawet bez źródła zapłonu jakoś by sobie pewnie poradził. - Hannah zorganizowała ten biwak z myślą o tobie, naprawdę zależy jej na tym by ocieplić jakoś wasze relacje. - dmuchnął kilkukrotnie w żarzącą się korę by ogień zajął również i co drobniejsze gałęzie, potem zerknął z ukosa na towarzysza. - Nikt od ciebie niczego nie wymaga, nie oczekuje, na nic nie narzeka i niczego ci nie zarzuca... Jak dotąd jesteś w zasadzie jedyną zrzędą w tym towarzystwie. - uśmiechnął się do Lyonsa półgębkiem bo i nie był to wcale prawdziwy zarzut, a żart mający rozrzedzić nieco dziwnie gęstą atmosferę. - Jak chcesz możemy odstąpić ci ten namiot. Dziewczyny spokojnie prześpią się razem, a mnie noc na świeżym powietrzu dobrze w sumie zrobi. - biorąc pod uwagę orientację seksualną Mayfair może nie powinien składać otwarcie tak śmiałych propozycji ale widocznie ufał jej na tyle by wepchnąć ją bez zawahania w tę sytuację i oszczędzić towarzystwu idiotycznych scen zazdrości. Dmuchnął jeszcze kilka razy w palenisko, a potem cofnął twarz przed kłębiącym się coraz silniej dymem i wstał oglądając się na Jerrego. - Nie zmienia to jednak faktu, że wtedy nazwałbym cię idiotą. - posłał mu rozbawione ale i znaczące spojrzenie. No bo hej, to była Mari do cholery. Tylko facet zajęty, szczęśliwie zakochany, ciężko chory albo idiota odmówiłby jej wspólnej nocy pod jednym namiotem. Tym bardziej, że tę dwójkę ewidentnie do siebie ciągnęło.

Jermaine Lyons | Hannah Mayfair | Marianne Harding
niesamowity odkrywca
lama#4516
ODPOWIEDZ