O ile słowa Mari sprawiły, że na twarzy Hani pojawił się rozbawiony uśmiech, tak za sprawą zgryźliwego komentarza brata bardzo szybko odszedł on w zapomnienie. Bo to nie było wcale tak, że jak to rodzeństwo, śmiali się, żartowali i przy każdej możliwej okazji ze sobą wygłupiali tylko Lyons ewidentnie nie pałał do niej sympatią i kiedy tylko mógł, starał się jej wbić szpilę. Mniej lub bardziej dotkliwie. A ona miała w sobie naprawdę niewielkie pokłady cierpliwości. Nie tolerowała chamstwa i zwyczajnej, bezpodstawnej złośliwości. Całe szczęście, Brandon miał w sobie o wiele więcej luzu i zanim jego kobieta zdążyła wybuchnąć, to on przejął kontrolę nad sytuacją i przekierował rozmowę na nieco inne tory.
Zadarła do góry głowę i posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie. Dobrze, że czuwał! I że jego usta były takie miękkie i przyjemne w dotyku, skutecznie odciągające jej uwagę od różnego rodzaju rodzinnych dramatów. Zwłaszcza, że Jermaine wcale nie zasługiwał na to, żeby znajdować się w centrum zainteresowania Mayfair. Od tego przecież miała swojego najwspanialszego na świecie faceta, koniec kropka.
W locie podłapując wzrok Marianne pokręciła lekko głową, jakby chciała ją zapewnić, że nie musi się niczym przejmować, wszystko jest w porządku. I przez dłuższą chwilę naprawdę było. Kiedy tak we trójkę się gimnastykowali, rozciągali i przyjmowali pozycje dalekie od tych, jakie przybierali w sypialni, Hannah czuła się naprawdę spokojna i zrelaksowana. Świetnie się bawiła. A potem do akcji wkroczył Jemi.
"
Palant" mruknęła tak cicho, że tylko Dohemy mógł ją usłyszeć, chociaż sama właściwie nie wiedziała, dlaczego się powstrzymywała. Chyba że zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. No bo w głowie się jej nie mieściło, że wszyscy się dwoili i troili, zabiegali o lekką, przyjemną atmosferę, a następnie Lyons wchodził cały na biało i zaczynał się z nich wyśmiewać, a potem puszyć niczym paw i ich pouczać, "pokazując jak to się robi" i chełpiąc się zwycięstwem. Tyle, że to nie były zawody, a Hannah miała gdzieś, czy jej brat potrafi przez minutę ustać na jednej nodze i trzymać się z byłą dziewczyną (!) za ręce. Nawet na niego nie patrzyła, kompletnie tym spektaklem żenady niezainteresowana. "
To właśnie powód. Nas po prostu do siebie ciągnie" zgodziła się z ukochanym, cicho śmiejąc i po raz kolejny tego dnia dziękując, że ma go przy sobie. Bez niego chyba by tutaj oszalała.
A kiedy luby zamiast zgodzić się z przyjacielem, wyszczerzył się w uśmiechu i bez mrugnięcia okiem wyrzekł własnego wieku, zagryzła dolną wargę, a jej brew mimowolnie powędrowała do góry. "
No proszę, proszę Dohemy. Wiedziałam, że znajomość z Tobą to kłopoty. Mówiłeś mi, że już w zeszłym roku skończyłeś osiemnaście. Chcesz, żebym poszła siedzieć?" zapytała, zabawnie marszcząc nosek. "
Nie przeżyłabym rozłąki z Tobą" dodała jeszcze, co już nie było żartem. Obydwoje mieli doskonałą tego świadomość, dlatego zamiast bawić się w jakieś związki na odległość, spakowali manatki i razem przeprowadzili się do Australii.
"
Pewnie, nie krępujcie się. Palcie ognisko, a my z Mari będziemy palić skręty. Co Ty na to, kochana?" szelmowsko zafalowała brwiami, a następnie z kieszeni spodni wyjęła srebrną papierośnicę oraz zapalniczkę. "
Siadaj słońce, niech inni się męczą. Jak Lyons trochę się porusza, pobiega, pozbiera drewna na opał, może się zmęczy i będzie milszy" skwitowała, przysmalając ogniem końcówkę papierowego zawiniątka i mocno się zaciągając.
Brandon Dohemy |
Marianne Harding |
Jermaine Lyons