choć nie wiem sam czy po to przyszedłem czy chce właśnie Ciebie
: 22 wrz 2021, 01:38
Lorne było zadupiem. Mało atrakcji i mało miejsc, gdzie można było wyłowić nowy obiekt wypaczeń. Prawda była taka, że jeszcze nie skończył z Antonią i to mąciło jego harmonię. Nie chciała go. Ośmieszyła. Zmusiła, do porzucenia spokojnego i poukładanego życia w stolicy. Za każdym razem to miało być miejsce ostateczne, ale po czasie wszystko się kończyło, wypalało i bańka mydlana idealnego życia rozpryskiwała się, a mydliny dostawały się do oczu i kończyła się radość na rzecz dyskomfortu zmuszając do sprzątnięcia tego bałaganu. Musiał to dobrze przemyśleć.
Wypisała się z Sydney. Może tak było lepiej. Jeszcze miał nadzieję, że wszystko może się ułożyć, ale ciężko stwierdzić, czy w to wierzył. Jeszcze.
Musiał się nad tym wszystkim zastanowić. Dać jej jeszcze szansę, wyeliminować czy przymusić do pracy nad tym związkiem. Możliwości było wiele. Przychylał się do jednej. Do odegrania się. Czekało go sporo pracy i nowy research.
Skończył pracę. Lokal zamknięto. Noc dobiegała końca, on szedł przed siebie. Nie chciało mu się spać ani wracać do domu. Wątły papieros tlił się zawieszony między jego ustami. Zaczynało świtać. Mdłe światło poranka leniwie przedzierało się przez drzewa. Usiadłby przy jednym z nich, oparł o niego plecy i oddał się tym przemyśleniom, które forsowały jego czaszkę. Zrobiłby tak, gdyby nie czuł podskórnie tego niepokoju. Nie był tu sam. On nie szukał tu wyciszenia. Raczej szedł z przyzwyczajenia. Szukał tego, co tu zagubił. Tymczasem niemal potknął się o chłopaka. Już miał stawiać nogę i przejść po nim, czy tylko po jakichś rzeczach, gdy w ostatniej chwili się zatrzymał i go zauważył.
- Albo się zgubiłeś albo robisz coś nielegalnego. - pozwolił sobie na żart, tylko zapomniał popracować mięśniami twarzy, więc brakowało temu wyrazowi prawdziwego uśmiechu.
Mógłby się zachować w różny sposób. Tymczasem rozpoznał w nim tego celebrytę, który twierdził, ze gada z umarlakami. Zastanawiał się jak bardzo była to ściema. Phillip wydał mu się interesujący i godzien uwagi. Z całą pewnością wart przetestowania. Nie chciało mu się wierzyć, że ktoś potrafi się porozumieć z duchami. Ale interesowało go jak wielkie zagrożenie stanowi dla niego ten celebryta. Był jak element, który nie pasował do reszty. To wymagało lepszego rozegrania, a on lubił rozgrywać ludzi. Zwłaszcza tych trudnych do rozgrywania. Karmiło to jego bezczelność, która rozrastała się w nim do potężnych rozmiarów.
Philip More
Wypisała się z Sydney. Może tak było lepiej. Jeszcze miał nadzieję, że wszystko może się ułożyć, ale ciężko stwierdzić, czy w to wierzył. Jeszcze.
Musiał się nad tym wszystkim zastanowić. Dać jej jeszcze szansę, wyeliminować czy przymusić do pracy nad tym związkiem. Możliwości było wiele. Przychylał się do jednej. Do odegrania się. Czekało go sporo pracy i nowy research.
Skończył pracę. Lokal zamknięto. Noc dobiegała końca, on szedł przed siebie. Nie chciało mu się spać ani wracać do domu. Wątły papieros tlił się zawieszony między jego ustami. Zaczynało świtać. Mdłe światło poranka leniwie przedzierało się przez drzewa. Usiadłby przy jednym z nich, oparł o niego plecy i oddał się tym przemyśleniom, które forsowały jego czaszkę. Zrobiłby tak, gdyby nie czuł podskórnie tego niepokoju. Nie był tu sam. On nie szukał tu wyciszenia. Raczej szedł z przyzwyczajenia. Szukał tego, co tu zagubił. Tymczasem niemal potknął się o chłopaka. Już miał stawiać nogę i przejść po nim, czy tylko po jakichś rzeczach, gdy w ostatniej chwili się zatrzymał i go zauważył.
- Albo się zgubiłeś albo robisz coś nielegalnego. - pozwolił sobie na żart, tylko zapomniał popracować mięśniami twarzy, więc brakowało temu wyrazowi prawdziwego uśmiechu.
Mógłby się zachować w różny sposób. Tymczasem rozpoznał w nim tego celebrytę, który twierdził, ze gada z umarlakami. Zastanawiał się jak bardzo była to ściema. Phillip wydał mu się interesujący i godzien uwagi. Z całą pewnością wart przetestowania. Nie chciało mu się wierzyć, że ktoś potrafi się porozumieć z duchami. Ale interesowało go jak wielkie zagrożenie stanowi dla niego ten celebryta. Był jak element, który nie pasował do reszty. To wymagało lepszego rozegrania, a on lubił rozgrywać ludzi. Zwłaszcza tych trudnych do rozgrywania. Karmiło to jego bezczelność, która rozrastała się w nim do potężnych rozmiarów.
Philip More