And so they say baby for everything a reason
: 17 wrz 2021, 18:36
To nawet nie mógł być pełnoprawny grób. Z Kościoła i nauk eschatologicznych miał zawsze najniższe stopnie, więc nie wiedział, z czym się je życie pozagrobowe, ale nie sądził, że Boga interesował ten strzępek krwi i kilka tkanek, które miały być jego dzieckiem. Właściwie nawet tutaj, na ziemskim podole ten temat tracił na atrakcyjności. Jasne, wciąż Lorry przeżywała żałobę i jej ból rozrywał mu wnętrzności, uruchamiając struny wrażliwości, o których Richard nie miał pojęcia; ale to mit, że ktokolwiek pamięta. Świat nie stanął w miejscu, dalej istniał i czasami gniewało go to tak bardzo, że zjawiał się tutaj. Nie, nie modlił się, po prostu przesiadywał z fajką, czując, że nawiązują więź.
Brzmiało to absurdalnie i zupełnie tak jak jeden z odlotów po kokainie, ale Dick lubił tę ciszę z tym kawałkiem trawy, który przykrył jego córeczkę. Nie musiał wówczas odpowiadać na niekończące pytania o przebieg jego terapii, o rozpieprzony związek, o pieniądze z konta starego. Mógł zwyczajnie przesiadywać pół dnia i mówić tylko to, co chciał. Niewiele, właściwie nic. Jeszcze tak naprawdę nie znalazł słów, którymi mógłby tę małą przekonać, że jest mu przykro. Może dlatego, że wciąż nie umiał znienawidzić kokainy za to, czym się przez nią stał. Mówili mu w szpitalu, że to długotrwały proces i trzeba być cierpliwym, ale ostatnio już zdążył się zachwiać, więc czuł się absolutnie przegrany.
Właśnie z tą myślą szedł przez cmentarz, szukając papierosów. Oczywiście zostawił w samochodzie, może to i lepiej, bo dymek szkodzi dzieciom. Tak przynajmniej czytał w mądrych książkach, które podrzucała mu Lorry, gdy już sobie wpadli jak w tym filmie Juno. Z tym, że nie wiedział, czy podobne zalecenia co do nikotyny dotyczą zamordowanych przez własnego ojca dzieci, ale wolał o tym nie myśleć, bo Dick… nienawidził siebie z całej mocy za to, co się stało tamtej nocy.
Tylko te słowa i gesty. Może tak było łatwiej? Odwracać kota ogonem? Przykrywać ironią to, czego nie mógł znieść bez zaciskania zębów? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, więc po prostu zjawiał się tutaj, uzbrojony w ciszę i święty spokój.
Który dziś został zakłócony. Widział postać, która kładzie na grobie jego maleństwa jakieś badyle i odchodzi, więc instynktownie pobiegł za tą duszą, czując, że ta sprawność strażaka to jakiś mit. Zgrzał się niesamowicie i dopiero w ostatniej chwili zdołał pochwycić dłoń… czyje to były drobne palce? Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynie, która wyglądała jak klasyczna Królewna Śnieżka i z całą pewnością nie miała niczego wspólnego z jego rodziną, a tak zakładał. Może się zwyczajnie pomyliła?
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Richardowi zrobiło się głupio, a widok był tak niespotykany, że przypuszczał, iż dziewczę weźmie aparat i zacznie robić mu zdjęcia.
- Bo ja widziałem, że kładziesz kwiaty na moim grobie. Jesteś z rodziny? – bardzo składnie to zabrzmiało, ale nie dbał już o gramatykę, skoro ściskał jej dłoń i urządzał jakieś pościgi po cmentarzu, a jeszcze wcześniej zastanawiał, czy nikotyna szkodzi martwym dzieciom.
Potrzebował odpowiedzi, oby niedorzecznej, bo jeszcze wyjdzie, że robi z siebie debila za darmo. Właściwie do tego miał szczególne predyspozycje, więc nie powinno to go dziwić.
Divina Norwood
Brzmiało to absurdalnie i zupełnie tak jak jeden z odlotów po kokainie, ale Dick lubił tę ciszę z tym kawałkiem trawy, który przykrył jego córeczkę. Nie musiał wówczas odpowiadać na niekończące pytania o przebieg jego terapii, o rozpieprzony związek, o pieniądze z konta starego. Mógł zwyczajnie przesiadywać pół dnia i mówić tylko to, co chciał. Niewiele, właściwie nic. Jeszcze tak naprawdę nie znalazł słów, którymi mógłby tę małą przekonać, że jest mu przykro. Może dlatego, że wciąż nie umiał znienawidzić kokainy za to, czym się przez nią stał. Mówili mu w szpitalu, że to długotrwały proces i trzeba być cierpliwym, ale ostatnio już zdążył się zachwiać, więc czuł się absolutnie przegrany.
Właśnie z tą myślą szedł przez cmentarz, szukając papierosów. Oczywiście zostawił w samochodzie, może to i lepiej, bo dymek szkodzi dzieciom. Tak przynajmniej czytał w mądrych książkach, które podrzucała mu Lorry, gdy już sobie wpadli jak w tym filmie Juno. Z tym, że nie wiedział, czy podobne zalecenia co do nikotyny dotyczą zamordowanych przez własnego ojca dzieci, ale wolał o tym nie myśleć, bo Dick… nienawidził siebie z całej mocy za to, co się stało tamtej nocy.
Tylko te słowa i gesty. Może tak było łatwiej? Odwracać kota ogonem? Przykrywać ironią to, czego nie mógł znieść bez zaciskania zębów? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, więc po prostu zjawiał się tutaj, uzbrojony w ciszę i święty spokój.
Który dziś został zakłócony. Widział postać, która kładzie na grobie jego maleństwa jakieś badyle i odchodzi, więc instynktownie pobiegł za tą duszą, czując, że ta sprawność strażaka to jakiś mit. Zgrzał się niesamowicie i dopiero w ostatniej chwili zdołał pochwycić dłoń… czyje to były drobne palce? Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynie, która wyglądała jak klasyczna Królewna Śnieżka i z całą pewnością nie miała niczego wspólnego z jego rodziną, a tak zakładał. Może się zwyczajnie pomyliła?
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Richardowi zrobiło się głupio, a widok był tak niespotykany, że przypuszczał, iż dziewczę weźmie aparat i zacznie robić mu zdjęcia.
- Bo ja widziałem, że kładziesz kwiaty na moim grobie. Jesteś z rodziny? – bardzo składnie to zabrzmiało, ale nie dbał już o gramatykę, skoro ściskał jej dłoń i urządzał jakieś pościgi po cmentarzu, a jeszcze wcześniej zastanawiał, czy nikotyna szkodzi martwym dzieciom.
Potrzebował odpowiedzi, oby niedorzecznej, bo jeszcze wyjdzie, że robi z siebie debila za darmo. Właściwie do tego miał szczególne predyspozycje, więc nie powinno to go dziwić.
Divina Norwood