asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
6.

Chyba nigdy w życiu nie spała takim mocnym snem, ale też nigdy w życiu nikt przed zaśnięciem nie podał jej środków, które miały ten proces przyspieszyć i wzmocnić. Nie bała się aż tak, skoro był z nią wówczas Walter, a może raczej przy nim wstydziła się okazywać przerażenie w takim stopniu, jak przy Jonathanie. W każdym razie noc spędziła nieświadoma tego, gdzie jest i co ma nadejść, nie będąc nawet pewną czy coś jej się śniło. Sama też na pewno by się nie obudziła, gdyby nie dotyk na poliku, połączony z przyjemnym, nieco chropowatym, ale jakże znajomym głosem Jonathana. Naprawdę straciła poczucie otoczenia, bo jeszcze zanim otworzyła oczy, uśmiechnęła się, wtulając nieco policzek w jego palce.
- A jak nie wstanę, to co? Przyniesiesz mi w końcu śniadanie do łóżka? - zachichotała cicho, jeszcze nie będąc rozbudzoną, ale pamiętając o tym, jaką awersję do jedzenia w pościeli miał Wainwright. Chciała się nawet do niego przytulić, ale wcale nie napotkała jego osoby obok i wtedy chyba zrozumiała, że to nie jego sypialnia. Otworzyła oczy natychmiast i wręcz boleśnie zaczęło do niej docierać, gdzie aktualnie się znajdują. Po uśmiechu i rozmarzonym wyrazie nie było już śladu. - Och - wymsknęło jej się gdy już rozejrzała się po znienawidzonej sali. Co najgorsze, niedaleko była jakaś pielęgniarka, przygotowująca coś na metalowym stoliku. - No tak... zasrany szpital - burknęła niezbyt ładnie, ale no... z bardzo dobrego humoru spadła w wyjątkowo paskudny. Opadła więc na poduszkę i dopiero po chwili zrozumiała, że obecność Jony to jedno, ale fakt, że czas na operację, to drugi i jakoś tak zrobiło jej się niedobrze. - Podasz mi wodę? - poprosiła Jonathana, ale zanim ten się odezwał, zrobiła to kobieta, która coś tam przygotowywała.
- Przed operacją nie można - rzuciła machinalnie, jakby ktokolwiek ją w ogóle pytał o zdanie. Poza tym słowo operacja w jej ustach brzmiało właśnie tak, jak Mari się tego spodziewała. Przerażająco. Jeszcze widząc, że kupiła sobie uwagę, uniosła płyny, które Chambers były już znajome. - Trzeba się nimi umyć, jak wczoraj. Pomogę.
- Nawet takiej opcji nie ma - odpowiedziała kategorycznie i natychmiast spojrzała na Jonathana, kiwając zapalczywie głową na boki, by podkreślić, że nie chce pomocy ze strony jakiejś nieznajomej pielęgniarki, która wyglądała na znudzoną i niesympatyczną.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Wczorajszy wieczór był trudny. Nie tylko dla Marienne, ale także dla Jonthana, który z ciężkim sercem zostawiał ją samą w szpitalu. Pozostanie z nią na noc nie wchodziło w grę, bo musiał dobrze wypocząć, by następnego dnia móc przeprowadzić operację. Dlatego, chociaż to także proste nie było, poprosił Waltera o pomoc. Z jednej strony niby to nic wielkiego, ale z drugiej Jona nigdy nie chciał wywierać na swoim bracie jakiejkolwiek presji, a obawiał się, że takową mógłby Walter odczuć. W końcu wcale nie musiał odwiedzać "nowej" partnerki brata, gdyby nie chciał, ale młodszy Wainwright poniekąd czuł, że i tak Walter by to zrobił... W każdym razie ulżyło mu, gdy zgodził się mieć na Mari oko. To też pozwoliło Jonie spać spokojnie, ale już z samego rana znalazł się w szpitalu. Obiecał Chambers, że będzie obok nim ta się obudzi i słowa dotrzymał.
- Hej, Marysiu, obudź się. - Wpierw przejrzał dokumentację i zrobił mały wywiad z personelem, który nadal był na zmianie, a dopiero potem podszedł do śpiącej dziewczyny i delikatnie musnął dłonią jej policzek. - Mari, musisz wstać - dodał cicho. Obecność pielęgniarki nieco Jonę krępowała, więc podarował sobie używanie zdrobnień w stosunku do Chambers. Przynajmniej tymczasowo. - Na śniadanie w łóżku przyjdzie pora później, kochanie nie jesteśmy w domu - wyjaśnił zaraz, a gdy Mari wreszcie uniosła powieki, szybko dotarło do niej gdzie się znajdowała.
Cóż zadowolenie, które jeszcze kilka sekund wcześniej wymalowane było na jej pięknej twarzyczce, uciekło bezpowrotnie, ustępując mniej przyjemnemu grymasowi.
- Wyrażaj się - burknął, bo mimo całej otoczki, nadal był sobą, a co za tym idzie pewne kwestie nie ulegały zmianom. Nie lubił, gdy Mari używała niezbyt ładnego języka, a też nie chciał jej pozwalać na narzekanie na szpital, bo ten obecnie ratował jej życie i powinna zmieniać podejście, tym bardziej, że Wainwright robił wszystko, aby było jej jak najlepiej. Takie zachowanie z jego strony było dla niego samego ewenementem i wiele go kosztowało, bo miał świadomość, że nie wszystkim może odpowiadać to jak obchodzono się z Chambers, ale starał się nie myśleć o tym jak będzie postrzegany przez współpracowników. Ze swoich obowiązków zawsze wywiązywał się z nadgorliwą wręcz dokładnością, a i naprawdę starał się być wyrozumiałym i "otwartym" w swojej roli wicedyrektora, więc samemu sobie nie miał nic do zarzucenia, a zdanie innych niekoniecznie go interesowało.
- Niestety, ale musisz obejść się bez. Możesz przepłukać usta - zaproponował, a gdy wtrąciła się pielęgniarka, zaraz pokręcił głową na boki, a jedną z dłoni umieścił na ramieniu Mari. Jakby chciał ją tym gestem nie tyle co uspokoić, ale też ochronić i oddzielić od kobiety stojącej nieopodal. - Nie trzeba. Panna Chambers poradzi sobie, a właściwie to ja mogę przejąć na ten moment pani obowiązki. Proszę zająć się kolejnym pacjentem - objaśnił, a chociaż nie miał na sobie jeszcze szpitalnego fartucha, to raczej jego osoba była doskonale znana pielęgniarce, a gdyby zapomniała z kim rozmawia, to indentyfikator przypięty do koszuli Jony, szybko by jej o tym przypomniał.
Kobieta wyszła, a Wainwright odetchnął głębiej, by zapanować nad poddenerwowaniem. Niby nic się nie wydarzyło, ale tego typu sytuacje niezwykle go męczyły. Właściwie całe życie ich unikał, ale odkąd pojawiła się Marysia, spotykały go one coraz częściej.
- Dobrze spałaś? - Zapytał przysiadając na moment na brzegu materaca. - Walter wpadł do ciebie wczoraj? - Dopytał, a chociaż wiedział, że brat danego słowa nie złamał, to po prostu chciał jakoś rozproszyć myśli Chambers i skupić je na czymś miłym, a zapewne wizyta starszego Wainwrighta właśnie taka dla niej była.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście, że nie byli w domu, jak mogła o tym zapomnieć? Przyglądała się to otoczeniu, to pielęgniarce, to Jonathanowi... jeszcze ta cholerna kroplówka i pełno elektrod przyczepionych do jej klatki piersiowej. Było tego za wiele.
- Bo co? - burknęła w odpowiedzi jak zbuntowana czternastolatka, bo nie podobało jej się, że jest upominana przy obcej kobiecie. Generalnie mało co jej się podobało, bo naprawdę była zestresowana, a fakt, że nawet nie może się napić na pewno niczego nie ułatwiał. Chociaż tyle dobrze, że Jonathan pozbył się jej z pokoju i niedługo po tym byli już we swoje. Nie podobało jej się to, jak wzdychał, bo to wszystko było dla niej trudne i świadomość, że robi mu pod górkę, na pewno niczego nie ułatwiała.
- U siebie spałabym lepiej - mruknęła, nie mogąc powstrzymać się od takich uwag. Po prostu było to od niej znacznie silniejsze. Niekoniecznie chciała też rozmawiać teraz o Walterze, czy kimkolwiek innym, bo jeśli miały to być ich ostatnie chwile, to chyba lepiej skupić się na sobie, prawda? - Yhm... był i on, a wcześniej Ben, więc spoko... nie siedziałam sama czekając na te środki usypiające - oznajmiła, przyglądając mu się tak, jakby na coś czekała. Sama nie wiedziała na co, ale ostatecznie po prostu uniosła się na ramionach i odrzuciła kołdrę, bo przecież nie była obłożnie chora, aby pod nią póki co leżeć. - A ty jak spałeś? - zapytała zaraz zbliżając się do niego, bo też przysiadł na materacu łóżka. Nie wiedziała ile mają czasu, wątpiła, że sporo, a przy tym była jeszcze na tyle ospała, by niezbyt dobrze oceniać sytuację. - Weź mnie na kolana - poprosiła, nawet jeśli miałoby to potrwać kilka sekund. Zbliżyła się jeszcze bardziej, by na tyle, na ile było to możliwe, usadowić się na jego nodze, bo pewnie drugą się podpierał o podłogę. Po tym po prostu się w niego wtuliła, przymykając na moment oczy i ciesząc się jego ciepłem i zapachem. - Musisz mnie poodpinać od tego Matrixa, skoro mam iść do łazienki - zauważyła, mając na myśli oczywiście kroplówkę i elektrody i to coś, co założyli jej na palec, chociaż akurat z tym sama poradziłaby sobie bez problemu. Starała się zachowywać względnie racjonalnie, ale wiadomo, że bała się, jak dziecko. Gdyby zależało to tylko od niej, ta operacja by się nie odbyła, a ona nie bawiłaby się w te całe szpitale, ciesząc się normalnym życiem, bez kabli, leków i nieprzyjemnych pielęgniarek. - Boisz się? - rzuciła jeszcze, czując, że sama delikatnie drży. Nie wiedziała o czym mają rozmawiać, a jednocześnie miała wrażenie, że cisza mogłaby ją teraz zabić.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Zwykle starał się wyciszyć umysł i skupiać na zadaniach, a w szczególności, gdy przeprowadzał zabiegi i operacje. Wtedy wszelkie prywatne rozterki i przemyślenia pozostawiał za drzwiami szpitala. W tym jednak wypadku nie mógł tego uczynić. I oczywiście na sali operacyjnej będzie postępował zupełnie tak jak z każdym innym pacjentem, akurat za to mógł być wdzięczny swojej zasadniczości i surowości. Wiedział kiedy procedury i profesjonalizm muszą brać nad nim górę. Co innego jednak teraz, gdy był tutaj jeszcze prywatnie, a Marienne nie była kolejnym przypadkiem, a jego ekscentrycznym, rudym słońcem, bez którego nie wyobrażał sobie dalej żyć. Jakkolwiek to patetycznie zabrzmi, Wainwright niby był surowy i niedostępny, ale jeśli chodzi o uczucia dość mocno się angażował (gdy już sobie na nie pozwolił) i stawiał wszystko na jedną kartę.
- Nie wątpię - odparł krótko. Nie było nawet sensu dyskutować z Marysią na ten temat. Zresztą jak się okaże rozmów tego typu przeprowadzą jeszcze miliony. - Cieszę się, że ciebie odwiedzili. Przez swój krótki pobyt w Lorne Bay zyskałaś więcej osób, którym na tobie zależy, niż ja przez całe życie - zażartował, ale w gruncie rzeczy ten gorzki humor nie był tak dalekim od prawdy. Wainwright raczej nigdy nie zabiegał o relacje z innymi. Wystarczyło mu tych kilka osób, które jakimś cudem zdecydowały się pozostać w jego życiu. Walter, Wanda, Westbrookowie... W zasadzie chyba na tym lista się kończyła. - Kiepsko - przyznał, bo chociaż udało mu się zasnąć, to bez Mari u boku nigdy nie spało mu się dobrze. Zresztą przejmował się tym co miało nadejść, nawet jak starał się panować nad sytuacją i swoimi emocjami. - Chodź tu - mruknął, a gdy Mari znalazła się bliżej, objął ją ramionami i sam na moment wtulił twarz w jej miękkie, rude loki. Ten moment dał mu chwilę wytchnienia, pozwolił uspokoić gonitwę myśli, ale słowa Mari nieco rozproszyły Jonę, który parsknął cicho, po czym odsunął się by spojrzeć na nią. - Dobrze głuptasie, zaraz ciebie odepnę - skomentował, gdy jego dłoń z czułością przesunęła się po jej policzku, aż na podbródek. - Nie, będzie dobrze - odpowiedział ze spokojem i pewnością, którą dało się dostrzec także w jego spojrzeniu. Nawet jeśli wewnętrznie czuł niepokój, nie dał po sobie nic poznać. Zabieg musiał się udać, a co będzie potem... Cóż na te problemu przyjdzie czas później.
Nie umiał dłużej czekać, skuszony bliskością i delikatnością Marysi, pochylił się bardziej, by sięgnąć jej miękkich ust. Chciał je tylko musnąć, ale pocałunek ten nie wiedzieć kiedy, nabrał głębi. Jakby obydwoje chcieli wyciągnąć z niego coś więcej, coś na zapas, a przy tym żadne nie miało odwagi powiedzieć o tym wprost.
- Jakbyś potrzebowała pomocy, powiedz - zerknął w stronę Mari, która udawała się już w stronę prywatnej, niewielkiej łazienki. Póki co była w pełni sprawna, więc nie było potrzeby, aby ktoś asystował jej przy kąpieli. Jona jednak postanowił pozostać w pomieszczeniu i nie opuszczać go dopóki czas i obowiązki go nie zmuszą. - Załóż to na siebie, a niebawem powinna pojawić się pielęgniarka i reszta personelu, który przetransportuje ciebie na salę - oświadczył i zerknął na zegarek. - Musze niebawem iść i się przygotować, ale nie zostawię ciebie tutaj samej - dokończył, po czym złapał za urządzenie, którym zwykle przywoływało się personel szpitala. - Będzie dobrze, kochanie - powiedział raz jeszcze, bo musiał. Nie tylko dla niej, ale także dla siebie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Ona też cieszyła się, że miała tutaj bliskich, ale mimo to nieszczególnie spodobały jej się słowa Jonathana. Pokiwała nawet przecząco głową, by dodatkowo wyrazić swoją niechęć do jego podejścia.
- Nie mów tak - poprosiła, wzdychając ciężko. Przez to było jej jeszcze trudniej, z myślą, że gdyby jej zabrakło, mógłby poczuć się samotny. - Waltera znam dzięki Rae, ale to przede wszystkim twój starszy brat. Może mnie lubić, ale to was łączy prawdziwa więź - zapewniła, w przypływie chwili pozywając sobie na ułożenie dłoni na jego poliku. Wierzyła, że w razie czego starszy Wainwright na pewno będzie wspierał młodszego. - Bena też znam dzięki niej, ale cieszę się, że go mam... i dziękuję, że próbujesz dla mnie się z nim zaprzyjaźnić - nigdy chyba mu za to nie dziękowała, a doceniała to naprawdę, bo wiedziała, że Jona naprawdę się starał. W końcu kiedyś nie przepadał za Benem, chociaż nie stały za tym żadne czyny adwokata, po prostu masa nieporozumień. Jak tak nad tym się zastanowić, to wokół tych trzech mężczyzn nieporozumień było całkiem sporo, ale mimo to Mari nie wyobrażała sobie bez nich życia. Wszyscy byli dla niej ważni, wszystkich kochała, chociaż skłamałaby mówiąc, że po równo i w ten sam sposób, ale po prostu byli dla niej rodziną, taką z wyboru, która wcale nie musiała wybierać jej, a jednak ją zaakceptowała. Miała cholerne szczęście i tak bardzo chciała, by to nie ustawało. W tym stanie nie było nawet mowy, aby się opierała Jonathanowi, z resztą naprawdę potrzebowała jego bliskości, chociaż odrobiny. Nawet nie wiedziała, kiedy pocałunek dobiegł końca i chociaż Wainwright się śmiał, jej do śmiechu było daleko. Próbowała sobie przynajmniej wmówić, że za tą pewnością musi coś stać, że nie mydliłby jej tak okrutnie oczu.
- Potrafię się jeszcze umyć - zauważyła, ściskając w ręce strój i płyn, który miał robić jej za mydło. Wcale nie chciała słuchać tych rozporządzeń, ale co innego mogła zrobić? Skierowała się po prostu do łazienki i prawdę mówiąc niespecjalnie się spieszyła, a kiedy miała wyjść w tym dziwnym wdzianku, poczuła się jeszcze gorzej, zakładając na siebie szlafrok. W sali już była pielęgniarka, a po minie Jony widziała, co się święci. - Musisz już iść - nie pomyliła się. Obiecał jej jeszcze kilka razy, że wszystko będzie dobrze, a potem wyszedł i wtedy zaczęło się prawdziwe piekło. Próbowała być silna, gdy nieznajoma kobieta kazała jej włożyć czepek na głowę, w innych okolicznościach by się z niego śmiała, ale w tych musiała oddać swój szlafrok, który dostała od Waltera i pogodzić się z myślą, że nie może wziąć komórki, więc zdążyła wysłać tylko Benowi smsa. Potem kazali jej się położyć, przykryli ją czymś niebieskim i wywieźli z sali, a serce waliło jej jak młotem, gdy mijali kolejne jarzeniówki na suficie. Nie była pewna na którym etapie poczuła, że nie da rady, że serce zaraz jej pęknie, a ona się zerwie i ucieknie jak najdalej. Próbowała być silna, ale kiedy dotarli do sali, w której znajdował się na tym etapie jedynie anestezjolog, wiedziała już, że to ją przerośnie.
- Spokojnie... mamy przyspieszone tętno - było tam ciemno i jasno zarazem, przestronnie i klaustrofobicznie. Panika wzrastała, a kolejne zamaskowane twarze pojawiały się nad nią. - Musisz się uspokoić, proszę miarowo oddychać.
- Nie chcę - jęknęła w końcu, jakby wcześniej się bała, a kiedy jakaś kobieta sięgnęła do niej dłonią, Mari w odruchu ją złapała, by uniemożliwić kontakt. Wszystkich obecnych to zaskoczyło, a aparatura do której była już podpięta wybijała coraz to głośniejszy rytm.
- Proszę się uspokoić, nie możemy zaczy...
- Nie, ja nie chcę! Zostawcie mnie! - zawołała i w końcu szarpnęła się na łóżku, już kompletnie nie myśląc o tym, jak powinna się zachować, o tym, że robi sobie wstyd, czy sprawia problemy. To nie było już kwestią spekulacji. Była na sali operacyjnej o krok od wielkich zmian, które mogą kosztować się wszystko. A przecież jeszcze tak wiele musiała zrobić. Spłacić dług rodziców, kupić ojcu porządną protezę, stać się idealną asystentką Bena, rozwiązać tą całą sytuację z nim i z Walterem, zjeść we wszystkich kawiarniach w Cairns, pojechać na wakacje, takie prawdziwe i być z Joną... na zawsze. Tak bardzo chciała być z nim na zawsze i teraz docierało do niej, że może z nim nawet nie być na najbliższą godzinę, a to tylko pogarszało jej stan, kiedy gotowa była już się podnieść do siadu, a próbujący ją powstrzymać personel przerażał ją jeszcze bardziej, przez co była jak zaszczute zwierzę.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nie mówił tak, by się pożalić. W zasadzie nigdy nie było mu źle ze swoją samotnością i antyspołecznym nastawieniem do życia. Miał kilka ważnych dla siebie osób, o które dbał i o których myślał. Ich większa ilość byłaby zapewne dla Jonathana przytłaczająca, a tak jeszcze w miarę "poprawne" stosunki utrzymywał z każdym, na którym mu zależało. I może gdyby był nieco bardziej empatyczny i wrażliwy, domyśliłby się co stało za dziwnymi tłumaczeniami i słowami Mari.
- Przecież wiem o tym, ale cieszę się, że i ty dla niego jesteś... ważna - Nie wiedział, czy mógł pozwolić sobie na tego typu określenie względem relacji łączących Waltera i Mari. Wiele różniło Waltera i Jonę, ale równie wiele ich łączyło i angażowanie się w relacje z innymi, żadnemu z tej dwójki chyba nie przychodziło z łatwością. - Zaprzyjaźnić to zbyt wielkie słowo, ale tak... Chyba zaczynamy się bardziej lubić - wyjaśnił co się tyczyło Bena. Póki co nie był zupełnie świadom tego jak przedziwne korelacje połączą ich wszystkich, ale na tamtą chwilę faktycznie starał się z szefem Mari mieć lepsze stosunki niż dotychczas.
- Tak... - Przyszedł w końcu moment, w którym Jona musiał wyjść i samemu przygotować się do operacji. Bał się tego momentu, nie tylko ze względu na Marienne, która musiała od tamtej chwili radzić sobie sama, ale też dlatego, że znaczyła ona faktyczne rozpoczęcie działań, które faktycznie wiele mogą zmienić w ich obecnym i przyszłym życiu. - Będzie dobrze, kochanie. Zobaczymy się niebawem - dodał i jeszcze nim wyszedł ucałował ją w czoło.
Wypowiadając ostatnie słowa zakładał, że przyjdzie im pomówić dopiero, gdy wybudzą Mari ze śpiączki farmakologicznej. Jednak stało się inaczej i chyba niekoniecznie cieszyło do Wainwrighta. A raczej... Był szczerze przejęty tym, co ujrzał za przeszkloną ścianą dzielącą pokój w którym przygotowywał się do operacji, od właściwej sali. Faktycznie przyszedł szybciej, bo potrzebował sam dla siebie znaleźć się przy Chambers jak najprędzej, ale zakładał, że ta będzie już przygotowana do operacji, a na pewno nieprzytomna. Było jednak inaczej i zaraz po tym jak Wainwright wszedł na salę i z asystą pielęgniarek założył rękawiczki, okulary i maskę, podszedł do łóżka nad którym nachylało się kilka osób, starając się uspokoić przerażoną Mari.
- Marysiu, spójrz na mnie... Już, uspokój się, Marysiu. - Złapał z nią kontakt wzrokowy i położył jedną z dłoni na ramieniu, a drugą na jej własnej ręce. - Jestem tu. Wszystko będzie dobrze, oddychaj - powtórzył ponownie, a personel wokół odszedł na moment, by na nowo przygotować wszystko co było niezbędne. - Patrz na mnie... Obiecuję, że gdy ponownie otworzysz oczy będę znów przy tobie. Spokojnie, oddychaj i patrz na mnie - powtarzał, ale też zerknął porozumiewawczo w stronę anestezjologa, który zbliżył się do łóżka, by nałożyć na twarz Mari maskę. - Nie odwracaj spojrzenia, oddychaj powoli - wciąż do niej mówił, aż wreszcie rudowłosa zamknęła powieki, a rytm jej serca wyrównał się pozwalając na rozpoczęcie wszystkich procedur.
Tak jak Wainwright podejrzewał, operacja przebiegła bezproblemowo, chociaż serce Chambers było o wiele słabsze niż się tego spodziewał. Przez moment sytuacja stała się niestabilna, ale nie na tyle, by cokolwiek zagrażało jej życiu. Mimo tego po operacji jeszcze przez pewien czas pozostawiono Mari w stanie śpiączki, by jej organizm na spokojnie mógł chociaż odrobinę dojść do siebie.
Był już późny wieczór. W zasadzie Jona liczył na to, że Mari zbudzi się kilka godzin wcześniej, zaraz po jego nocnej zmianie. Tak się jednak nie stało, a on nie wrócił do domu, tylko wyczekiwał przy jej łóżku już od dobrych kilku godzin. Nadal pamiętając swoją obietnicę, bał się chociażby na moment wyjść, by nie przegapić chwili, w której Mari ponownie otworzy oczy.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Panika. Tylko to jej w tamtej chwili przyświecało, a ogrom obcych osób pochylających się nad nią tylko ją dobijał. Wzmagał to przemożne uczucie strachu, któremu ulegała raz za razem. Nie mogła przewidzieć tego, że będzie aż tak źle, gdy zjawi się na sali, ale ta jawiła się w jej głowie gorzej, niż w najczarniejszych wizjach. Nie tak to miało wyglądać, nie chciała znów sprawiać problemów, ale w tamtych sekundach po prostu była gotowa się ze wszystkiego wycofać. Przeprosić i wyjść ze szpitala, nigdy już do niego nie wracając. Nie umiała jednak nawet tego powiedzieć, tak, jak dzień wcześniej, skonstruowanie zdanie zdawało się być poza jej zasięgiem. Walczyła zdawałoby się o każdy oddech i przez tą panikę w pierwszej chwili nawet nie skojarzyła, że kolejna pochylająca się nad nią osoba nie jest już obca, a jest nią Jonathan. Mimo to przez pierwsze cholernie długie sekundy i jego chciała od siebie odsunąć, wydostać się z tej klatki, w której tkwiła, ale z każdym jego słowem, opadała z tych nienormalnych zapędów. Gdyby się nie zjawił, może nawet wybuchłaby płaczem na który nie pozwalała sobie od lat? Możliwe, ale na całe szczęście nie doszło do tego. Jej spojrzenie było rozbiegane, ale spróbowała mu zaufać, a kiedy przyłożono jej maskę, sądziła, że jeszcze potrzebuje więcej czasu, chciała o niego poprosić, ale nawet nie wiedziała kiedy film się urwał. Nie było żadnej ciemności i trwania w próżni. Żadnych rozmyślań, świadomości mijającego czasu. Z jej perspektywy nie trwało to dnie, czy godziny, nie było żadnej walki o obudzenie się. Po prostu poczuła się nieco tak, jakby mrugnęła i w chwili otwarcia oczu zaczynały docierać do niej obrazy i bodźce, których nie było, gdy je zamykała. Jakby przeskoczyła w czasie do całkiem innych realiów. Jakby to wszystko trwało tyle co pstryknięcie palców, chociaż wcale tak nie było. W pierwszym momencie to co minęło w ułamku sekundy nie niosło za sobą żadnych konsekwencji, żadnej urwanej myśli, ale z kolejnymi... zaczęła rozumieć, co zaszło, zaczęło napływać więcej, niż była gotowa przyjąć. Oczy ją bolały, a wcześniej tak nie było, w gardle czuła suchość, a dookoła nie było tych wszystkich obcych ludzi, ale nie był to też jej dom. Przy łóżku ktoś siedział i to wystarczyło, by doszukiwanie się rewelacji, których nie mogła przewidzieć, zeszło na dalszy plan.
- Jo na - jej głos zabrzmiał chropowato, jak nigdy. Nie spodobało jej się to, ale przynajmniej i ten dźwięk uświadomił jej nieco więcej. Umysł nadal działał z opóźnieniem, budząc w niej nieco frustracji, której jeszcze nie pozwoliła dojść do głosu w dużym stopniu. Starała się ruszyć, ale zamiast wykonać ten manewr syknęła niespodziewanie, jakby znów była jedynie widzem w rozgrywanym przez samą siebie przedstawieniu. Przynajmniej przez to spojrzała za okno i zobaczyła, że jest już ciemno. Operacja... operacja była rano. Rano. Trzymała się tej myśli, jakby się bała, że zaraz ktoś jej ją ukradnie. - Wieczór - znów jedno słowo, ale już nieco lepiej brzmiące. - Wieczór - nie miała pojęcia, że to powtórzyła, nie miała też pojęcia, że się uśmiecha, bo do śmiechu wcale jej nie było, ale takie są skutki wybudzania się z narkozy w towarzystwie ogromu leków przeciwbólowych. Człowiek się zapętla przez jakiś czas, nie odnajduje, chociaż usilnie o to walczy. - Która godzina? - zapytała o to, co najważniejsze. - Jest wieczór... a było rano - poinformowała go jeszcze. - Która godzina, Jona? - znów wydawało jej się, że pytała o to pierwszy raz, gdy przymknęła na moment oczy. Zaśmiała się cicho, w ogóle nie wiedząc przez moment co tu robi. - Miękko jak w budyniu - wyjaśniła, chociaż nie wiedziała co dokładnie. Nieważne. Podobały jej się te słowa, były miłe i chciała teraz wielu miłych słów, ale zapomniała po co jej one w zasadzie. Wszystko było takie poplątane, nikt nigdy jej nie powiedział, jak zachowuje się człowiek po narkozie, ale czy to by coś zmieniło?

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Wpadł w otępienie wywołane bezustannym wpatrywaniem się w rysujące się na ciemnym ekranie dane. Był wyczerpany do tego stopnia, że nie zauważył drobnych zmian pojawiających się na monitorze. Zresztą ciężko powiedzieć, czy Jona cokolwiek widział, czy tylko bezwiednie wbijał wzrok, a jego umysł był daleko stąd. Gdzieś w przyszłości, której zaczynał się obawiać, chociaż sam wmawiał sobie, że najważniejsze dla ich dwójki jest to co teraz. Jednak jego racjonalizm nie pozwalał mu na snucie optymistycznych wizji i chociaż wierzył w leczenie farmakologiczne i siłę Marienne, to mimo wszystko wiedział o wielu powikłaniach, o których zaś Mari dowiedzieć się nie mogła. Nie lubił jej okłamywać. Chociaż w zasadzie tłumaczył się tym, że nigdy tego nie zrobił. Po prostu nie wyjawiał jej pełnej prawdy, póki nie był w stu procentach pewny swojej diagnozy. Nie miał zamiaru jej niepotrzebnie straszyć, tym bardziej, że fobia, którą posiadała i tak znacznie utrudniała im jakikolwiek proces leczenia.
- Mari? - Jej cichy, ledwo dosłyszalny głos wprawił serce Jonathana w szybsze tempo. W pierwszej chwili sądził, że się przesłyszał. Odjął dłoń od ust i zarostu, który pocierał w zamyśleniu i zerknął na twarz rudowłosej. Uniosła lekko powieki, a Jona od razu wstał pochylając się nad nią. - Cześć kochanie, wreszcie się obudziłaś - wyszeptał cicho zaciskając palce na jej dłoni i lekko unosząc ją w górę, by wargami musnąć jej chłodną skórę.
Przyjrzał się jej dokładniej i chociaż cholernie chciał powstrzymać w sobie doktora Wainwrighta i po prostu cieszyć się z tego, że Marienne wróciła do niego, nie potrafił. Zerknął ukradkiem na monitor i już chciał prosić, aby na niego spojrzała, ale szukając dłonią kieszeni fartucha, zrozumiał, że go na sobie nie ma. Był tu dla niej jako Jona, a nie lekarz.
- Byłaś bardzo dzielna. Wszystko się udało - oznajmił więc, aby zatuszować to swoje chwilowe zapomnienie i pochylił się bardziej, by złożyć na czole Mari pocałunek. Zaraz potem na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, bo zmartwienie i troska zniknęły, ustępując radości i uldze. Miał ją znów przy sobie, a więc ze wszystkim dadzą sobie radę. Muszą. - Tak, jest już późno - mruknął, niekoniecznie wiedząc do czego dąży Marysia. Zresztą doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że niekoniecznie musiała rozumieć co dzieje się wokół niej. - Koło dwudziestej - odpowiedział, a potem odetchnął mocniej. Nie chciał jej mówić o komplikacjach od razu, ale... - Operacja miała miejsce wczoraj, kochanie... Jak mówiłem wszystko się udało, ale mieliśmy drobne komplikacje. Spędziłaś na bloku nieco więcej czasu i wprowadziliśmy ciebie w stan śpiączki, aby twój organizm powoli dochodził do siebie po operacji - wyjaśnił zaraz, nie mając zamiaru zagłębiać się w szczegóły. Zresztą pewnie jakby jej je teraz przekazał, Marysia niekoniecznie zrozumiałaby cokolwiek z jego słów.
Jeszcze kilka minut temu Wainwright umartwiał się tym co nadejdzie, ale w chwili, w której Mari się zbudziła - wszystko zniknęło. Co więcej wpierw Jona uśmiechał się pod wpływem radości, ale oderwane od rzeczywistości słowa Chambers sprawiły, że koniec końców roześmiał się bardziej, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak, słońce. Jak w budyniu - powtórzył kręcąc głową na boki. - Czyli rozumiem, że dobrze się czujesz? - Podpytał, a w tym czasie do środka weszła pielęgniarka, której Jona gestami wyjaśnił, że wszystko jest w porządku i może poinformować lekarza dyżurującego. - Pewnie jesteś spragniona? Czekaj... - Sięgnął po butelkę i słomkę, po czym ostrożnie uniósł materac Mari, aby mogła ugasić pragnienie w wygodniejszej pozycji. - Pij... I nawet nie próbuj sobie tam niczego wymyślać - zaznaczył zapobiegawczo, bo już kilkukrotnie walczył z jej irracjonalnymi teoriami odnośnie tego jakby miałby przestać patrzeć na nią tak jak do tej pory.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Dziwny był to stan i nawet do końca nie wiedziała, jak ma się w nim odnaleźć, bo przecież nikt nigdy nie tłumaczył jej jak zagubiony jest człowiek po narkozie. Trwała więc w tym zawieszeniu, z jednej strony świadoma, że coś jest nie tak, a z drugiej tak bardzo podatna na to upojenie. Plusem było na pewno to, że nie czuła bólu, chyba nawet nie myślała o tym, że ten powinien się pojawić. Niby rozumiała, że jest po operacji, ale jak miała to postrzegać, skoro nie miała z czym tego stanu porównać? Jonathan też nie wydawał się być przerażony, a poza tym tak ciężko było jej się skupić na jednym wątku. Miała wrażenie że po tych godzinach odpoczynku teraz jej mózg próbował nadrobić cały stracony czas, a tempo w jakim przetwarzał informacje było dla niej stanowczo zbyt szybkie.
- Zawsze jestem dzielna - zgodziła się z nim nie do końca świadoma tego, że to zrobiła. - Jak wtedy... Jak byliśmy na górze i mówiłeś, że mam nie skakać... A ja skoczyłam - nie wiedziała, że coś zmyśla, w jej głowie panował teraz taki chaos, że samo zadbanie o złożenie wypowiedzi było dla niej wystarczająco trudne. Z resztą język jej się przy tym plątał i musiała robić co chwila przerwy, aby się w tym wszystkim nie zgubić. Jeszcze kiedy tylko ona mówiła, to jakoś było, ale gdy zaczynał mówić też Jona... Nie była gotowa na takie rewelacje, a tym bardziej to, ile słów powie do niej blondyn. - Jak wczoraj? - na tej myśli zaczęła się skupiać, marszcząc brwi. - Wczoraj? - powtórzyła. - Nie dzisiaj? - wolała się upewnić, nieco ją to też zestresowało, co z resztą wskazała aparatura, której praca na moment przyspieszyła. Dobrze więc, że Wainwright zmusił pielęgniarkę do wyjścia, bo jak jeszcze ona miałaby się tutaj znaleźć to Mari mogłaby poważnie się zestresować.
- Chyba - całkiem trafnym było to spostrzeżeniem, bo rzeczywiście nie była pewna jak się czuła i powoli do niej sorcieralo, że niekoniecznie panuje nad swoim umysłem. Ten się zacinał od momentu, w którym się obudziła, a chciała przecież świadomie uczestnicy w tej rozmowie. - Wymyślać? - O czym on mówił? Złapała do ust słomkę, patrząc na niego i znów nawet nie wiedziała, że skupiła się na piciu wody. - Jestem w pułapce... Tak jakoś... Moje myśli pędzą - próbowała to wszystko jakoś mu wyjaśnić, jakby od tego zależał jej los. Wolała czym prędzej w pełni oprzytomnieć. - Ej... Fajny jesteś, wiesz? - tylko, że narkozą i leki przeciwbólowe nie pozwalały jej na pełen powrót do siebie, przynajmniej jeszcze nie. Póki co więc zachochotala łapiąc go z niemalbym trudem za rękę. - Jesteś moim chłopcem, wiesz? Hehe..
Spoko sztuka -
pochwaliła, chichrając się przy tym cicho. Przy tym naprawdę wydawało jej się, że jej wypowiedzi nie brzmią tak żenujące. - Muszę cie podpisać, tak jak ten... No... No ten! Ten ten! Argh!!! - podenerwowała się zgdy nie mogła znaleźć myśli i aparatura znów przyspieszyła. Chciała nawet poderwać się do siadu nagle, ale kiedy spróbowała, jęknęła natychmiast, czując dIwny ból w okolicy serca. Złapała się za opqtrunek i znów położyła plackiem swoim miejscu, dochodząc do wniosku, że nie ma co szaleć póki co. - Potrzebuje spodni - Poinformowała go jeszcze w nadziei, że znajdzie wspomnianą część garderoby. Może i jej mózg działał z opóźnieniem, ale przynajmniej wiedziała, że bez spodni stąd nie wyjdzie, chociaż przy tym nie miała też pojęcia, że aktualnie przydałoby się jej cokolwiek do ubrania i nie musiałyby być to konkretnie spodnie.
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Ulga? Nie pozwalająca opisać się słowami radość, czysta i niezmącona żadnym innym uczuciem - Jonathan nie sadził, że jeszcze kiedykolwiek poczuje się w ten sposób, a jednak... Wystarczyło jedno spojrzenie, za którym tak tęskno wyczekiwał, aby jego umysł zapomniał o każdym innym zmartwieniu. Nawet jak niebawem ciężar znów miał wrócić na jego barki, on nie przejmował się tym, że ponownie będzie dźwigał to samemu. Póki spoglądały na niego zielone oczy Mari, póty mógł udźwignąć wszystko. Wiedział bowiem, że jest wstanie, nawet jeśli mierzenie się z własnymi demonami przychodziło mu coraz trudniej.
- Tak, dokładnie tak jak wtedy - nie miał pojęcia o czym mówiła, ona zresztą także i Jonathan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Była skołowana, rozkojarzona i lekko zagubiona, ale to nic zaskakującego zważywszy na to, że spała dość długo. Poza tym to Marysia... Kto wie co na co dzień dzieje się w jej główce, a co dopiero po narkozie. - Wczoraj, słońce - zapewnił ją, aby już nie gubiła się w tych swoich domysłach. - Spałaś cały dzień - dodał jeszcze, by wiedziała co się z nią działo. - To nic złego - dla pewności, w końcu znał ją i jej lęki.
Odstawił na bok wodę, gdy Marienne zwilżyła usta, po czym z czułością przesunął palcami po jej rudych włosach, odgarniając kilka pasm na bok. Między czasie bliżej przysunął krzesło, by móc usiąść tuż obok i nie pochylać się tak nad Mari, zabierając jej przestrzeń.
- To normalne, kochanie - poinformował ją. - Po narkozie możesz czuć się skołowana, a w głowie mieć mętlik. Możliwe, że poczujesz także mdłości, więc gdyby coś się działo wzywaj pomoc - dodał, a by miała łatwiej podsunął jej pod rękę przycisk umożliwiający wzywanie personelu. I chwilę po tym uniósł brwi, zdziwiony wypowiedziami Chambers. Była naprawdę rozkoszna w tym swoim stanie otępienia, a przy tym miła, co było dobrą odmianą, bo przez ostatnich kilka dni Jona miał wrażenie, że miała mu za złe wszystko to co ją spotkało. W końcu, gdyby nie był takim upierdliwym natrętem, pewnie żyła by sobie nieświadoma żadnych niebezpieczeństw. - Chłopcem? Myślałem, że jestem na tyle fajny, by określać mnie inaczej - rozbawiły go jej słowa, więc uśmiechnął się mocniej, chociaż od pewnego czasu jego oczy jasno zdradzały, że był szczęśliwy. - Dobrze, podpiszesz mnie później, tak jak będziesz chciała - pociągnął jej wypowiedź, zerkając ukradkiem na ekrany z boku. Rozumiał, że mogła czuć się też rozdrażniona, więc wolał wyciszać w niej stany podenerwowania i irytacji, a niżeli je potęgować. - Póki co potrzebujesz odpoczywać i niczym się nie przejmować - oznajmił przykładając jedną z dłoni do ramienia Mari, by ta nie wykonywała już żadnych gwałtownych ruchów. - Jestem przy tobie i nigdzie nie pójdę - dodał, a chociaż w szpitalu był już od ponad trzydziestu godzin, nie miał zamiaru zostawiać jej tutaj samej. - Leż i... - Musiał przerwać, bo lekarz dyżurujący wszedł do sali, aby sprawdzić stan Marienne. Przywitał się z Joną, który miał zamiar odsunąć się od łóżka, ale czując silny chwyt dłoni na swojej ręce, szybko pozbawił się tych planów. Kilka minut później znów byli sami, a aparatura ponownie zwalniała. - Najlepiej będzie jak postarasz się zasnąć, potrzebujesz tego, a rano będzie już lepiej... Przestaniesz się tak gubić, ale pewnie nadal będziesz mówiła głupotki - dodał żartując sobie z niej oczywiście. Sam miał Marienne za bardzo bystrą i inteligentną. Nie raz słuchał się jej rad, bo tam gdzie on się gubił, ona zdawała się odnajdywać doskonale i odwrotnie. Może czasem bywała ekscentryczna i plotła co jej ślina na język przyniosła, ale bez tego nie byłaby sobą i straciłaby ten cały urok, za który tak ją kochał.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jakoś tak zmartwiła ją wiadomość, że to wszystko, co i tak szczątkowo pamiętała, miało miejsce wczoraj, a nie dzisiaj. Nikt nie przygotował jej na podobne rewelacje, więc nie było to wcale normalnością, by spać ponad dobę. Może gdyby nie była dopiero co po narkozie, wystraszyłaby się nieco bardziej, ale w tym stanie mimo ukłucia lęku, nie emanowała specjalnie negatywnymi emocjami. Z drugiej strony może to właśnie zasługa Jonathana, bo ten zaraz wyjaśnił, ze to nic złego, a ona pokiwała powoli głową na znak, że rozumie.
- Długo - zauważyła, marszcząc jeszcze czoło. - Jak wtedy, co wtedy no... co jak dziecko... - znów nieco się zaplątała, krzywiąc się jeszcze bardziej, bo jednak niekończenie chciała robić z siebie idiotkę, a jednocześnie ją to bawiło i sama już nie wiedziała, jak powinna się zachować.
- Po co pomoc, skoro mam tu ciebie - uśmiechnęła się błogo, bo w tym stanie na pewno nie pamiętała o tym, jak źle ostatnio traktowała Jonę, wylewając na niego swoje lęki i negatywne emocje. Kompletnie nie myślała o niczym nieprzyjemnym, nie w tym momencie, ciesząc się po prostu bliskością Wainwrighta. Inna sprawa, że też zwyczajnie nie chciała mieć do czynienia z innymi pracownikami. - No chłopcem, chłopcem... przecież nie dziewczyną, ani nie mężem - zauważyła nie wiedząc, że być może nie wypada jej tego mówić, bo jednak gdyby nie była po narkozie, nie pozwoliłaby sobie na taką szczerość. W końcu brzmiało to dość... no niezręcznie. Jak aluzja, ale po prostu w tym stanie Mari mówiła różne głupotki i nad tym nie panowała.
- Spałam strasznie długo... już bym mogła spać w domu... tutaj... nie mogę spać w poprzek - pożaliła się, wzdychając ciężko. Co jakiś czas przymykała jeszcze powieki, bo tak łatwiej było jej się skupić. - Bo no... nie ma jak w poprzek - dopowiedziała jeszcze, dokładnie to wszystko mu tłumacząc. Szkoda tylko, że niedługo po tym przybył jakiś lekarz, z którym Mari niekoniecznie chciała mieć coś wspólnego. Nie mogła więc pozwolić na to, żeby Jona ją z nim zostawił, więc mocno go złapała. Próbowała też odgonić lekarza, ale nie do końca jej wyszło. Dobrze, że koniec końców długo nie zabawił w tym pomieszczeniu. Tylko, że Jonathan próbował już ją zmusić do spania i w sumie to rzeczywiście poszłaby spać, bo czuła zmęczenie, ale z drugiej strony wcale nie chciała na nowo zasypiać, kiedy nareszcie miała go obok i też... no cóż, bała się, że znów obudzi się za kilka dni.
- Beze sensu... no wiesz... - burknęła, nadal trzymając jego rękę. - Daj się sobą nacieszyć, co? Poza tym... no wiesz... no... - uśmiechnęła się do niego pięknie. - Jedziemy do domu? A po drodze chciałabym na przykład takie takie... takie smaczne bym chciała - przymknęła oczy na moment, dając sobie chwilę na pozbieranie myśli i kiedy je otworzyła, sklejała trochę obrazy, jakie malowały się przed jej oczami. W sumie ledwo do niej docierało co widzi, ale po chwili obserwacji nie miała co do pewnych spraw wątpliwości. - Jestem naga? - zapytała zbyt prostolinijnie, wypowiadając myśli na głos. - Gdzie ubrania? - zmarszczyła znów czoło, rozglądając się, chociaż znów poczula, że ma sucho w gardle i w jej głosie dało się to wyczuć. - Muszę się ubrać... w sweterek. Sweterek, Jona... albo albo... nie, w sumie... co? - sama się zgubiła, znów zapominając o czym mówiła, co budziło nieco frustracji. Okrutnie była skołowana. - Ubiorę się - wydawało jej się, że to taka świeża myśl, a niekoniecznie odwołanie się do już podjętego przez nią tematu.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Była skołowana i zagubiona, ale wreszcie się obudziła, co zrzuciło z serca Jony spory ciężar. Co prawda liczył na to, że nastąpi to kilka godzin wcześniej, ale najwyraźniej wyczerpany organizm Marysi potrzebował znacznie więcej czasu.
- Długo, bo wprowadziliśmy ciebie w stan śpiączki farmakologicznej zaraz po operacji, więc wszystko jest w porządku. Nie stresuj się - doprecyzował, by nie roztrząsała już dłuzej tego ile czasu minęło od zabiegu i jak długo była nieprzytomna. Ważne, że wróciła i w zasadzie w tamtej chwili wszystkie obawy i zmartwienia Wainwrighta odeszły na dalszy plan.
Trochę przerażało go własne zaangażowanie i fakt jak szybko przepadł wkładając wszystkie emocje w relację łączącą go z Chambers. Snuł gdybania, że nie było to dobrym znakiem, że za bardzo obarcza ją swoją osobą, ale nie potrafił oprzeć się potrzebie posiadania Mari przy sobie. Zwykł być wyważonym człowiekiem, ale popadanie w skrajności było słabością, której ukrywanie przychodziło mu z wielkim trudem, gdy w grę wchodziły tak znaczące uczucia.
- Tak, jestem przy tobie, ale nie pełnię teraz dyżuru, więc gdyby coś się działo musisz informować także personel, rozumiesz? - Powiedział to specjalnie ze względu na lęki Marienne. Przyjdzie taki moment, że oni on, ani Walter nie będą mogli jej pomóc, więc powinna być gotowa na pojawienie się innych lekarzy. Dlatego póki było to możliwe, chciałby walczyła ze swoją fobią w miarę bezpiecznych dla siebie warunkach, jakie zapewniała jego obecność. - No tak… Masz rację - zaśmiał się z jej odpowiedzi, chociaż ostatnia z wymienionych przez Marysię ról zapadła mu w pamięć. - Jeszcze minie nieco czasu nim będziesz mogła spać w domu - odpowiedział spokojnie, ale już czuł jak wypowiedzi Chambers zmierzają w złym kierunku. - Jestem tu i nigdzie się nie wybieram, spokojnie - zapewnił ją o swojej obecności, a zaraz potem pokręcił lekko głową, przesuwając przy tym palcami po czole i włosach Mari. - Musisz zostać w szpitalu jeszcze przez jakiś czas, ale jak już wyjdziesz pojedziemy zjeść to takie smaczne, o którym myślisz - oznajmił spokojnie, starając się zabrzmieć tak by szpital nie kojarzył się Marienne z nieprzyjemną koniecznością. - Ale nie obawiaj się, wcześniej także coś ci podrzucę - dodał szeptem i uśmiechnął się delikatnie. Był zmęczony, ale ale stres nieco wyciszał to odczucie do czasu, aż Mari się nie przebudziła. Zmartwienie zniknęło, a wyczerpanie coraz mocniej dawało się Jonie we znaki. - Tak jesteś, ale jutro pielęgniarki pomogą ci się ubrać, póki co nie myśl o tym, słońce - uspokoił ją i nie pozwolił, aby wykonała jakikolwiek gwałtowny ruch. Położył jedną z rąk na jej ramieniu, a drugą przetarł zmęczone oczy. - Teraz śpij. Porozmawiamy rano - dodał i uniósł się by pocałować Chambers w czoło.
Oczywiście sam nie miał zamiaru opuszczać jej pokoju, ale wolał zmienić niewygodne krzesło na fotel. Wziął wolne na najbliższe dwa dni, by móc wypocząć. Wiedział bowiem, że czuwanie przy Marienne nie będzie wpływało korzystnie na jego zaangażowanie w pracę. Nie mógł jednak zbyt długo zaniedbywać obowiązków.
- Zapewne jutro ustawi się tutaj kolejka odwiedzających, więc lepiej, abyś miała siłę ich przyjmować, bo inaczej odeślę każdego do domu - pogroził zerkając na Chambers przez ramię, gdy między czasie odkładał swoje rzeczy na stolik nieopodal. - Śpij, kochanie - dodał i samemu wyciszył telefon, by móc wypocząć na tyle na ile umożliwiała mu to zaistniała sytuacja.

Mari Chambers
ODPOWIEDZ