with a little help from my friends
: 09 wrz 2021, 21:59
Jeśli czegoś nienawidził w życiu bardziej niż tej szmaty Netfliksa od kiedy oferowali jego ojcu program, to były to szpitale. Może dlatego, że matka często była w nich częstym gościem i jakoś nie przywykł do zachowania personelu, który bezradnie rozkładał ręce. Mamrotając coś o tym, że nie da się pomóc osobie, która tej pomocy sobie nie życzy. Miał wrażenie, że to najbardziej banalne stwierdzenie w jego życiu, a miał wtedy jakieś dwanaście lat. Potem ten wyświechtany frazes pojawiał się coraz częściej, może dlatego że jego szanowna mamusia coraz bardziej odpływała w krainę swoich narkotycznych fantasmagorii. Koniec końców placówki zdrowia kojarzyły mu się z matką ćpunką i własnym obrzydzeniem, które z upływem czasu przeszło w odruch warunkowy.
Ilekroć przekraczał te cudowne i (nie)gościnne progi to w jego żołądku rosła ogromna gula, która prędzej czy później musiała się z niego wydostać. Nie przyznawał się jednak nikomu do tej niedyspozycji, bo rzyganie na zapach szpitala nawet jemu wydawało się skrajnie niemęskie.
Może dlatego przyszło mu z trudem zjawienie się tutaj. O dziwo o ostatnich wydarzeniach z Lorry nawet nie myślał. Jego splątany umysł chyba uświadomił sobie, że pora odpuścić przynajmniej wspominki z tego paskudnego dnia, w którym czuwał przy dziewczynie, a ona roniła ich dziecko.
Wtedy, gdy mała jeszcze żyła, była nadzieja, że przebaczy mu to lekkie potknięcie, ale po wszystkim już wiedział, że to skończone. Nawet jeśli teraz była nikła szansa, że się jednak zejdą, on już wiedział, że ona mu tego nie wybaczy.
Może i była w kiepskiej sytuacji, a Richard byłby dla niej ideałem mężczyzny, ale to już nie te czasy, że dla majątków kobiety oddawały swoje serce byle komu. Pieprzona emancypacja. Jakieś sześćdziesiąt lat temu to ona przeprosiłaby jego, że go sprowokowała i dalej żyliby sobie długo i szczęśliwie w krainie, w której nie byłoby tak rozwiniętej medycyny.
Jeśli Laurent zdecydowałby się na bliskie spotkanie z prądem, to po prostu… zdechłby pod płotem jak pies, a nie skończył w tej białej salce, która tylko Dickowi przypominała prosektorium. Może dlatego, że tak naprawdę nie był w żadnym.
To był całkiem dobry pomysł na zwiedzanie szpitala i oswojenie go, ale nie miał czasu na podobne dyrdymały. Skoro jego kumpel od boksu (nie czarujmy się, przyjaciel) był w objęciach służby zdrowia i zapewne już się krztusił, to Richard i siwucha przybywali z odsieczą.
- Skoro ci dają w żyłę, to pić możesz. Bo nie mieszasz – podzielił się z nim odkryciem, gdy już usiadł na krześle dla gości. Mógł zapytać, czy będzie żyć, ale nie byli słodkim małżeństwem, a kumplami od bicia się po ryju, więc podał mu kieliszek z miną człowieka, który zaraz zwymiotuje, jeśli się dostatecznie nie znieczuli.
Remington martwił się, rzecz oczywista.
Laurent Buchinsky
Ilekroć przekraczał te cudowne i (nie)gościnne progi to w jego żołądku rosła ogromna gula, która prędzej czy później musiała się z niego wydostać. Nie przyznawał się jednak nikomu do tej niedyspozycji, bo rzyganie na zapach szpitala nawet jemu wydawało się skrajnie niemęskie.
Może dlatego przyszło mu z trudem zjawienie się tutaj. O dziwo o ostatnich wydarzeniach z Lorry nawet nie myślał. Jego splątany umysł chyba uświadomił sobie, że pora odpuścić przynajmniej wspominki z tego paskudnego dnia, w którym czuwał przy dziewczynie, a ona roniła ich dziecko.
Wtedy, gdy mała jeszcze żyła, była nadzieja, że przebaczy mu to lekkie potknięcie, ale po wszystkim już wiedział, że to skończone. Nawet jeśli teraz była nikła szansa, że się jednak zejdą, on już wiedział, że ona mu tego nie wybaczy.
Może i była w kiepskiej sytuacji, a Richard byłby dla niej ideałem mężczyzny, ale to już nie te czasy, że dla majątków kobiety oddawały swoje serce byle komu. Pieprzona emancypacja. Jakieś sześćdziesiąt lat temu to ona przeprosiłaby jego, że go sprowokowała i dalej żyliby sobie długo i szczęśliwie w krainie, w której nie byłoby tak rozwiniętej medycyny.
Jeśli Laurent zdecydowałby się na bliskie spotkanie z prądem, to po prostu… zdechłby pod płotem jak pies, a nie skończył w tej białej salce, która tylko Dickowi przypominała prosektorium. Może dlatego, że tak naprawdę nie był w żadnym.
To był całkiem dobry pomysł na zwiedzanie szpitala i oswojenie go, ale nie miał czasu na podobne dyrdymały. Skoro jego kumpel od boksu (nie czarujmy się, przyjaciel) był w objęciach służby zdrowia i zapewne już się krztusił, to Richard i siwucha przybywali z odsieczą.
- Skoro ci dają w żyłę, to pić możesz. Bo nie mieszasz – podzielił się z nim odkryciem, gdy już usiadł na krześle dla gości. Mógł zapytać, czy będzie żyć, ale nie byli słodkim małżeństwem, a kumplami od bicia się po ryju, więc podał mu kieliszek z miną człowieka, który zaraz zwymiotuje, jeśli się dostatecznie nie znieczuli.
Remington martwił się, rzecz oczywista.
Laurent Buchinsky