Tell me i can't and that's why i will
: 09 wrz 2021, 15:46
1.
Chyba nigdy nie nauczyła się respektować zasad i raczej marne szanse, by jeszcze miało się to zmienić. Tłumaczyła sobie, że nie jest złym człowiekiem, bo działa w dobrej wierze, ale też na próżno mówić o jakiś wyrzutach sumienia. Ślepo zapatrzona w obrany sobie cel, zamierzała podążać w jego kierunku, nie zważając na to, co stanie na jej drodze. Zagajnik Matki Lucindy od zawsze był miejscem od którego wszyscy mieli się trzymać z daleka, ona też niekoniecznie chciała się do niego zbliżać, ale dwa tygodnie temu dostała namiary na jakiegoś typa, którego dziś obserwowała w lokalnym barze. Spotkał się z kimś, był nerwowy, a po wszystkim opuścił Moonlight i skierował się do lasu deszczowego. Śledzenie kogoś w tych warunkach nie było łatwe, ale facet najpewniej w ogóle nie podejrzewał, że ktoś może za nim iść. Ostatecznie podszedł do jednego ze strażników, jacy pilnowali Zagajnika. Sama Pearl nie planowała, a przynajmniej jeszcze nie planowała wchodzić na jego teren. Potrzebowała więc dobrego punktu obserwacyjnego i nim pomyślała, już była w trakcie wspinaczki na jedno z dość wysokich drzew. Faktycznie widok miała całkiem niezły, chociaż... po godzinie rozmowy, z której i tak nie usłyszała słowa, jej obiekty obserwacji po prostu sobie poszły, a ona cóż... nadal tkwiła na drzewie. Odczekała jeszcze stosowne trzydzieści minut i uznała, że tu się kończy jej tajna misja, a tego dnia, tak jak w trakcie wielu poprzednich - nie znalazła żadnej istotnej informacji. Postawiła nogę na jednej gałęzi, pamiętając o trzech punktach podparcia, ale najwyraźniej drzewo nie pamiętało o tym, że powinno być jednym z nich. Usłyszała po prostu trzask, nawet nie zdążyła krzyknąć, paznokciami wczepiając się w korę na marne. Runęła w dół, ale zaledwie o jakieś półtora metra, łamiąc po drodze znacznie więcej gęstych i lichych gałązek, aż ostatecznie poczuła rozdzierający ból na plecach i... i nic. Zero upadków. Jęknęła z bólu, otwierając oczy, a kiedy zobaczyła, że od podłoża nadal dzielą ją jakieś dwa metry, w pierwszej chwili nie rozumiała co się tutaj dzieje. Potrzebowała kilku długich sekund, nim w ogóle odwróciła głowę tak, by spojrzeć za siebie.
- Co do..? - jęknęła, łącząc fakty. Spadając i łamiąc po drodze gałęzie, jedna z nich niefortunnie wślizgnęła się między jej plecy, a materiał ubrania, na którym teraz zwisła. Plecy musiała mieć mocno podrapane, ale co ważniejsze... nie było takiej opcji, by z obciążeniem, jakie stanowiło jej ciało, jakkolwiek się uwolniła. Żenujące. Nie dało się tego inaczej nazwać, a mimo to... długo wmawiała sobie, że da radę i chyba wisiała tam dobre dwie godziny, nim wyciągnęła telefon z kieszeni. Naturalnie nie mogła zadzwonić do żadnej znanej sobie osoby, nie chciała się tłumaczyć co tu robiła, ani pokazywać w takiej odsłonie. Policja też odpadała, ci to zawsze zadają za wiele pytań i jeszcze by ją spisali. Szukając w głowie rozsądnego planu, ostatecznie zdecydowała się na straż pożarną, tłumacząc, że utknęła na drzewie... nic jej nie jest, nie jest pijana, nie złamała sobie nogi, nie żartuje, nie jest kotem, nie, nie ma nikogo innego, kto jej pomoże i tak, naprawdę potrzebuje pomocy. Po piętnastu minutach rozmowy z dyspozytorem, w końcu obiecano jej jakąś pomoc, więc rozdrażniona mogła po prostu wisieć, jak ta piniata... przynajmniej miała w kieszeni papierosy. Jedyny pozytyw tego cholernego dnia.
Richard Remington
Chyba nigdy nie nauczyła się respektować zasad i raczej marne szanse, by jeszcze miało się to zmienić. Tłumaczyła sobie, że nie jest złym człowiekiem, bo działa w dobrej wierze, ale też na próżno mówić o jakiś wyrzutach sumienia. Ślepo zapatrzona w obrany sobie cel, zamierzała podążać w jego kierunku, nie zważając na to, co stanie na jej drodze. Zagajnik Matki Lucindy od zawsze był miejscem od którego wszyscy mieli się trzymać z daleka, ona też niekoniecznie chciała się do niego zbliżać, ale dwa tygodnie temu dostała namiary na jakiegoś typa, którego dziś obserwowała w lokalnym barze. Spotkał się z kimś, był nerwowy, a po wszystkim opuścił Moonlight i skierował się do lasu deszczowego. Śledzenie kogoś w tych warunkach nie było łatwe, ale facet najpewniej w ogóle nie podejrzewał, że ktoś może za nim iść. Ostatecznie podszedł do jednego ze strażników, jacy pilnowali Zagajnika. Sama Pearl nie planowała, a przynajmniej jeszcze nie planowała wchodzić na jego teren. Potrzebowała więc dobrego punktu obserwacyjnego i nim pomyślała, już była w trakcie wspinaczki na jedno z dość wysokich drzew. Faktycznie widok miała całkiem niezły, chociaż... po godzinie rozmowy, z której i tak nie usłyszała słowa, jej obiekty obserwacji po prostu sobie poszły, a ona cóż... nadal tkwiła na drzewie. Odczekała jeszcze stosowne trzydzieści minut i uznała, że tu się kończy jej tajna misja, a tego dnia, tak jak w trakcie wielu poprzednich - nie znalazła żadnej istotnej informacji. Postawiła nogę na jednej gałęzi, pamiętając o trzech punktach podparcia, ale najwyraźniej drzewo nie pamiętało o tym, że powinno być jednym z nich. Usłyszała po prostu trzask, nawet nie zdążyła krzyknąć, paznokciami wczepiając się w korę na marne. Runęła w dół, ale zaledwie o jakieś półtora metra, łamiąc po drodze znacznie więcej gęstych i lichych gałązek, aż ostatecznie poczuła rozdzierający ból na plecach i... i nic. Zero upadków. Jęknęła z bólu, otwierając oczy, a kiedy zobaczyła, że od podłoża nadal dzielą ją jakieś dwa metry, w pierwszej chwili nie rozumiała co się tutaj dzieje. Potrzebowała kilku długich sekund, nim w ogóle odwróciła głowę tak, by spojrzeć za siebie.
- Co do..? - jęknęła, łącząc fakty. Spadając i łamiąc po drodze gałęzie, jedna z nich niefortunnie wślizgnęła się między jej plecy, a materiał ubrania, na którym teraz zwisła. Plecy musiała mieć mocno podrapane, ale co ważniejsze... nie było takiej opcji, by z obciążeniem, jakie stanowiło jej ciało, jakkolwiek się uwolniła. Żenujące. Nie dało się tego inaczej nazwać, a mimo to... długo wmawiała sobie, że da radę i chyba wisiała tam dobre dwie godziny, nim wyciągnęła telefon z kieszeni. Naturalnie nie mogła zadzwonić do żadnej znanej sobie osoby, nie chciała się tłumaczyć co tu robiła, ani pokazywać w takiej odsłonie. Policja też odpadała, ci to zawsze zadają za wiele pytań i jeszcze by ją spisali. Szukając w głowie rozsądnego planu, ostatecznie zdecydowała się na straż pożarną, tłumacząc, że utknęła na drzewie... nic jej nie jest, nie jest pijana, nie złamała sobie nogi, nie żartuje, nie jest kotem, nie, nie ma nikogo innego, kto jej pomoże i tak, naprawdę potrzebuje pomocy. Po piętnastu minutach rozmowy z dyspozytorem, w końcu obiecano jej jakąś pomoc, więc rozdrażniona mogła po prostu wisieć, jak ta piniata... przynajmniej miała w kieszeni papierosy. Jedyny pozytyw tego cholernego dnia.
Richard Remington