stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
  • lotnisko w Adelaide, piątek, 12:26
Jerry nie wiedział, co się dzieje. Zerkał nerwowo na zegarek, bo większość pasażerów już opuściła pokład, a ich ciągle nie było! Nawet nie mógł wysłać Mari smsa, bo nie miał na terminalu zasięgu. Rozmyśliły się? Spóźniły się na samolot? Coś się stało po drodze? Wolał nawet nie myśleć! W każdym razie stojąc w strefie oczekujących na podróżnych wyglądał niecierpliwie w poszukiwaniu dwóch tak dobrze znanych sylwetek.
Lily dostrzegła go szybciej, niż on ją, bo biegła właśnie w jego kierunku jak mały huragan, kiedy Jerry skupił na niej swój wzrok. Momentalnie czoło mu się rozchmurzyło, na ustach pojawił się ogromny uśmiech i już kucał, z otwartymi szeroko ramionami, żeby złapać pędzącą do niego córkę. Od razu zamknął ją w ramionach i przytulił do siebie tak mocno, jak mocno ona owinęła rączki wokół jego szyi i wspięła się na palce, żeby być jeszcze bliżej.
- Tatusiu, tak tęskniłam! - powiedziała niewyraźnie wtulając główkę w jego ramię. Jerry w tym czasie podniósł się do pionu, obrócił się z nią kilka razy wokół własnej osi, a dziewczynka pisnęła radośnie wtulając się w niego jeszcze bardziej. Zatrzymał się w końcu łapiąc oddech i ułożył ją sobie wygodnie na biodrze, bo tak brakowało mu tego wcale-nie-tak-małego “ciężaru”, że nie zamierzał odstawiać jej nawet na krok przynajmniej w trakcie krótkiego spaceru do samochodu.
- O jaa, kurczę, ale urosłaś! Jeszcze trochę i całkiem mnie przerośniesz - popatrzył na szczyt jej główki, który w tym ustawieniu znajdował się nieco niżej od jego czoła i zaśmiał się. Akurat w tym czasie zdążyła podejść do nich Marianne. - O, od mamy już jesteś wyższa! - połaskotał Lily po brzuszku i spojrzał na Mari. Przez chwilę patrzył tylko w jej oczy bez słowa, a później z uśmiechem przytulił się do niej tym drugim ramieniem, którym nie podtrzymywał Lily. - Boże, dziewczyny, tak za wami tęskniłem! - wydusił w końcu z siebie, bo dopiero teraz naprawdę dotarło do niego, że są tutaj. Obie. Przy nim. Dziewczynka wykorzystała ten moment: jedną rączką objęła szyję mamy, drugą szyję taty i zbliżyła ich policzki bardzo do siebie. Jerry odruchowo zrobił krok bliżej. Lily tuliła ich do siebie tak długo, że aż zakręciło mu się w głowie od braku powietrza. A może ich ożywczego zapachu domu, którego tak bardzo mu brakowało?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Na lotnisko przyjechały wcześniej by żadne nieprzewidziane sytuacje nie były w stanie je zaskoczyć. Nigdy by sobie nie darowała by przez gapiostwo nie wsiadły na pokład samolotu. Trzy razy sprawdzała czy wszystko ze sobą zabrały a dokumenty i bilety trzymała przy sobie. O czasie weszły na pokład samolotu, wcześniej na odprawie przekazując swoje walizki. Tylko dlaczego Marianne się tak stresowała? Latała już samolotem a jednak czuła nie do opisania uścisk w żołądku, wiec gdy tylko Lily po raz kolejny położyła dłoń na jej ramieniu by pokazać kolejne chmurki, uśmiechnęła się pod nosem i ucałowała ją w czoło. Dawno nie widziała jej tak podekscytowanej i wiedziała, że nie jest to spowodowane tylko szybowaniem wysoko po niebie.
Gdy w końcu wylądowały i opuściły pokład samolotu od razu zaczęła rozglądać się za Jerrym. Lil była szybsza bo wyrwała dłoń z jej uścisku i kilkanaście sekund później była już w ramionach swojego taty. Nie można było przestać się uśmiechać na ten rozczulający widok. Gdyby ta rozłąka miała potrwać dłużej… Nawet nie umiała sobie wyobrazić, jakie to byłoby dla nich trudne.
- Dobrze Cię widzieć w jednym kawałku – trochę się z nim droczyła od tamtego felernego skaleczenia. Gdy przyciągnął ją drugą ręką do siebie znowu promienny uśmiech rozświetlił jej twarz. Jego bliskość, ciepło ciała i te silne ramiona. Nie protestowała ani przez sekundę, bo właśnie to powodowało ten ścisk w żołądku, który czuła od rana. Teraz jej ciało momentalnie się zrelaksowało, nawet jeśli z winy córki znowu byli tak blisko. – My za Tobą też bardzo tęskniłyśmy. Lorne Bay bez Ciebie nie jest tym samym miejscem – szepnęła, zupełnie nie przejmując się, że znajdują się na środku hali przylotów – Tak tatusiu! Bardzo, bardzo tęskniłyśmy! – piskliwy głos pięciolatki wprawił jej rodziców w szczery śmiech. Gdy w końcu nacieszyli się tymczasowo swoją obecnością, Mari poprawiła włosy, które założyła za uszy i całą trójką ruszyli odebrać bagaże. Małe, bo małe, ale na te trzy dni musiały zabrać trochę rzeczy.
Podczas gdy Lily jak katarynka opowiadała tacie o locie, o tym, co robiła i co widziała, spoglądała tylko dyskretnie na byłego partnera by przekonać się raz jeszcze, że nic mu się nie stało. Od tamtej wizyty w szpitalu martwiła się o niego bardziej niż wcześniej i nie umiała z tym walczyć.
- Napiszę Twojej babci, że już wylądowałyśmy – uśmiechnęła się delikatnie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Oboje słuchali opowieści córki, ale mimowolnie, co jakiś czas w ciszy na siebie spoglądali. Wyciągając z podręcznego plecaczka telefon, wystukała szybką wiadomość i ponownie przysłuchiwała się ich rozmowie. Nie zamierzała się wtrącać, w końcu to był czas, gdy Lily i Jerry mogli się sobą nacieszyć. Zdawała sobie sprawę, że to dziwne uczucie w sercu to tęsknota, ale nie spodziewała się, że dotknie ją to tak mocno. Dlatego zanim to w ogóle przemyślała, gdy Jemi ponownie zerknął w jej kierunku uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. Tak, jakby jednym gestem chciała mu przekazać wszystkie swoje myśli.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Gdy Marianne złapała go za rękę, zamiast się rozczulić - co zrobił w swojej duszy, gdy przyjemne ciepło obmyło mu serce pod wpływem tego jednego dotyku - na jego twarzy pojawił się grymas symulujący ból i cofnął dłoń z cichym jękiem. To była oczywiście tylko mała zemsta za to, że tak naigrywała się z jego drobnego skaleczenia, po którym została tylko czerwona kreska przy kciuku i kilka kropek po szwach. Widząc jednak przejęcie w kobiecych oczach, że mogła sprawić mu krzywdę, w pierwszej chwili pomyślał o tym, żeby to wykorzystać na własną korzyść. Hmm… może w ten sposób zaskarbi sobie trochę troski i będzie traktowany ze szczególnymi względami? I taryfą ulgową? A z drugiej strony żebrać w tej sposób o trochę uwagi i zainteresowania, kiedy myśli Mari najwyraźniej były pochłonięte czymś innym, skoro nie brała bardziej czynnego udziału w rozmowie? Ostatecznie zmiękł i zaśmiał się cicho tym razem odwracając gest: szturchnął ją lekko w ramię i to on dotknął lekko jej dłoni. - Żartuję, został już tylko niewielki ślad, nawet nie czuję - otworzył dłoń pokazując niewielką rankę, żeby się więcej nie martwiła i puścił jej perskie oko.
W tym czasie Lily z ekscytacją złapała tatę za skaleczoną rękę, żeby obejrzeć jego ranę. - O ja! Masz obrażenia jak prawdziwy poszukiwacz przygód! - Poczuł się od tego jak prawdziwy superbohater i od razu napuchł z dumy. Jednak żeby nie tracić niepotrzebnie tak wyczekiwanego czasu z nimi, Jerry złapał jedną ręką za rękę Lily, drugą pociągnął uchwyt od walizek i poprowadził dziewczyny w stronę pożyczonego od Sary samochodu od razu z przystosowanym do wieku dziecka fotelikiem.
Czterdzieści minut podróży - i nieustającego nadawania Lily i Jerry’ego - później szli już na obiad w hotelowej restauracji. - Lils, ja wiem, że zwykle małe dzieci śpią na małych łóżkach, ale tym razem tata będzie spał na małym łóżku - od wyjścia z pokoju Jermaine “cierpliwie tłumaczył” córce, dlaczego to on zajmie dostawkę, a ona będzie spała z mamą, chociaż mała jak nigdy upierała się przy tym, że ona chce to małe łóżko dostawione za ścianą odgradzającą główną sypialnię pokoju hotelowego od dość sporego przedsionka - jedynego miejsca, w którym zmieściła się dostawka. - Zrobimy tak, że przystawimy dostawkę do ściany, z drugiej strony wasze łóżko też przystawimy do ściany i pobawimy się w poszukiwaczy przygód uwięzionych w lochach starożytnej piramidy, którzy mogą ze sobą rozmawiać tylko przez tę ścianę! - próbował jakoś podstępem przekonać córkę, skoro racjonalne argumenty nie dawały rady. Lily jednak nie dała się przekonać. - I będziemy musieli wymyślić plan ucieczki oraz odnalezienia legendarnego skarbu! No i ktoś musi pomóc mamie, żeby był równy podział sił, bez ciebie sobie nie poradzi! - próbował dalej, tutaj już z lepszym efektem, bo dostrzegł zainteresowanie na twarzy córki. Całe szczęście dotarli wreszcie na miejsce; kelner wskazał im wolny stolik na tarasie i mogli zmienić temat na mniej wymagający kręcenia i wymyślania. - A, no i od razu mówię, że to cheat-weekend, żadnych zdrowych sałatek i warzyw na parze! - uśmiechnął się lekko do Mari siadając przy stoliku obok kobiety, chwilę po tym, jak pomógł córce zająć swoje miejsce naprzeciwko. - Minns, naprawdę nie chcesz jechać z nami na wykopaliska? - zapytał nieco smutno, kiedy zostali sami. Trochę się rozczarował, gdy Marianne zdecydowała zostać w hotelu na te kilka godzin, kiedy oni zagrzebią się - dosłownie - w ziemi. Owszem, na pewno wspaniale spędzi ten czas z córką, ale odczuwał zawód, że “zmarnuje” kilka cennych godzin wspólnego weekendu bez Mari. - W ogóle wszystko w porządku? Jesteś jakoś mało rozmowna… - zauważył z lekkim zamyśleniem. W przeciwieństwie do Jerry'ego i Lily, którzy non stop nadawali. Non stop. Non. Stop. Dłoń spoczywająca na stoliku drgnęła pod wpływem podskórnego mrowienia domagającego się dotyku, ale zamiast tego sięgnął po menu, aby wybrać coś z oferty.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
W ogóle nie przeszkadzałoby jej żeby spędziła te dwie noce zasypiając obok byłego partnera. Może nawet była nieco zawiedziona, że od razu postanowił się z tego wykręcić? Dokładnie tak samo jak pod namiotami, gdy szukał wszystkich możliwych wymówek byleby tylko nie utknąć z nią w jednym namiocie. Nie odezwała się jednak ani słowem, bo walka z Jerrym była bezsensowna. Był tak uparty, że jeśli coś sobie uroił w tej swojej głowie to nawet Mari nie zawsze była w stanie mu to wybić. Zresztą po tych wszystkich atrakcjach, które dla nich przygotował na pewno nie w głowie im będą jakieś głupoty.
Może powinna tryskać większą energią i entuzjazmem? Może powinna częściej włączać się w rozmowę, gdy opowiadali o tym co będą robić na wykopaliskach. Nigdy nie było to jej pasją, ale wyrażała, chociaż minimum zainteresowania. Więc gdy Jerry wprost zwrócił jej uwagę, że jest mało rozmowna poczuła ogromne wyrzuty sumienia.
- Jemi, przepraszam Cię bardzo – jęknęła nieco przeciągle, bo naprawdę nie chciała by źle to odebrał. Cieszyła się z jego obecności, nawet miała wrażenie, że te wszystkie uczucia, których doświadczyła na jego widok nieco ją przygniotły. Tak cholernie za nim tęskniła, że sama myśl, że znowu czeka ich rozłąka gdy dziewczyny wsiądą na pokład samolotu powodowała smutek w jej oczach. – Jestem trochę zmęczona. Ostatnio siedzę do późna nad podręcznikami, potem nie mogę zasnąć a z samego rana trzeba wstać i zabrać małą do przedszkola. Dlatego zostanę w hotelu, zdrzemnę się a później do Was dołączę, dobrze? – uśmiechnęła się do niego ciepło, bo to w sumie upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu. On spędzi z córką trochę czasu, nadrobią wszystkie nowości ze swojego życia a Mari chociaż na chwilę przymknie oczy. Położyła dłoń na jego ramieniu ku pokrzepieniu i zapewnieniu, że na pewno wszystko jest w porządku. Wieczór będzie ich!
- Mamusia będzie weterynarzem! – Lily włączyła się do rozmowy machając wesoło nóżkami i przyglądając się rodzicom siedzącym obok siebie. Wydawała się zadowolona z tego wszystkiego a w jej oczach widać było te niebezpieczne diabełki. Za każdym razem gdy coś kombinowała miała podobne spojrzenie. Mari przytaknęła tylko z uśmiechem, chociaż w głębi serca czuła przerażenie na samą myśl. Sięgając po menu przeczytała córce możliwości (trochę omijając te bardziej niezdrowe rzeczy) i gdy cała trójka wybrała swoje posiłki kolejny raz przyjrzała im się z uśmiechem. – Jestem bardzo dumna z Was, wiecie? Ty… – spojrzała na mężczyznę – Spełniasz swoje marzenia. A Ty młoda damo… – uśmiechnęła się do córki – Byłaś bardzo grzeczna przez ostatnie dwa tygodnie. I tak dużo mi pomagałaś!

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry nie był na nią zły, że jest taka nieobecna. A gdy wyjaśniła mu powody swojego rozkojarzenia, uśmiechnął się z wyrozumiałością. Och, rozumiał to aż za dobrze. Z tym wyjątkiem, że on przez lata zdążył się zaadaptować do permanentnego zmęczenia. Jeszcze raz się uśmiechnął kiwając głową i dając znać, że już o tym zapomniał i żeby się tym absolutnie nie przejmowała. - Odpoczywaj, odpoczywaj. Śpij, spaceruj, medytuj, czytaj książkę! Masz kilka godzin dla siebie, to też potrzebne! - brzmiał bardzo przekonująco tym bardziej, że naprawdę rozumiał potrzebę odpoczynku. Nie że koniecznie w tym momencie. Ale tak… ogólnie. Życiowo. Teraz zamierzał cieszyć się ich obecnością! - Mamusia już jest weterynarzem! - poprawił córkę zwracając się w jej kierunku. - I będzie prowadzić dużą klinikę dla zwierząt! - autentycznie ekscytował się tym, że Marianne wróci do zawodu i to w takim stylu! - Dobra, dobra. Dosyć bycia dumnym z nas, pora zacząć być dumną sama z siebie. Bo my jesteśmy z ciebie cholernie dumni, prawda, Lily? - złapał jedną ręką za dłoń córki, drugą za rękę Marianne, a Lily - bystra bestia! - sięgnęła swoją rączką po rękę mamy tworząc mały - można by się pokusić o słowo “rodzinny” - krąg.
- Tak, cholernie dumni! - przyklasnęła ojcu równie cholernie zadowolona, że użyła drobnego przekleństwa, a ojciec - zamiast zwrócić jej uwagę - niewychowawczo się zaśmiał. Bo co innego miał zrobić, kiedy sam jej to podsunął?
- Świetnie, to skoro ustaliliśmy, że każdy ma powód do dumy, opowiedzcie mi teraz na najważniejsze pytanie - jak Tom radzi sobie bez Jerry’ego? - zaśmiał się nawiązując do swojego rudego kota pozostawionego bestialsko na pastwę kotofobicznych dziadków.

niejako zt
lisowa
A.
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wrócili z wykopalisk niewyobrażalnie brudni, niesamowicie zmęczeni, ale równie mocno szczęśliwi i podekscytowani. Weszli do pokoju cicho, bo chcieli wystraszyć Marianne swoimi ubłoconymi outfitami i ją też wybrudzić w ramach kary za to, że nie pojechała z nimi, ale okazało się, że kobieta jeszcze śpi, więc tym razem jej odpuścili. Zachowywali się najciszej jak mogli, a przecież wiadomo, że ta dwójka co rusz wybuchała jakimś śmiechem i zaraz uciszała się wcale nie ciszej! W każdym razie udało im się wykąpać, pozbierać niezbędne rzeczy i już mieli wyjść z pokoju, żeby nie przeszkadzać Mari w odpoczynku, kiedy zawibrował jej telefon. Jerry nie był wścibski. Nie interesowała go sama wiadomość - której nawet nie odczytał - po prostu chciał wyciszyć jej telefon, żeby mogła jeszcze spokojnie pospać, skoro właśnie tego potrzebowała. Stojąc tak nad nią nie mógł oderwać wzroku. Marianne wyglądała tak anielsko, niewinnie, łagodnie… Wiedział, że to błąd, ale nie umiał się powstrzymać; i chciał zachować ten obraz na dłużej, dopóki znów jej nie zobaczy po nieuniknionym wyjeździe. Wyciągnął telefon, zrobił jej zdjęcie i bardzo ostrożnie przykrył ją cienkim kocem. Powinien wyjść, ale ciągle stał nad nią, uśmiechał się mimowolnie pod nosem i już miał odejść, kiedy się zawahał. Może by tak… i tak spała, a skoro nie obudziły jej ich hałasy przy kąpieli, musiała mieć wystarczająco mocny sen, żeby nie przebudzić się od tego… dlatego po krótkim namyśle pochylił się i bardzo ostrożnie złożył delikatny pocałunek na jej czole. Momentalnie poprawiło mu to humor po poczuciu “zmarnowania” tych kilku godzin bez niej i już lżejszy i spokojniejszy na duszy opuścił pokój, aby pobawić się z Lily jej zdobyczami. A przed samym wyjściem wysłał Mari smsa, którego odczyta pewnie od razu po przebudzeniu.

Jemi
Obrazek
śpiąca królewno, czekamy na ciebie w ogrodzie 😗
- Widziałam, co zrobiłeś - powiedziała zadowolona z siebie Lily łapiąc ojca za rękę, gdy z torbą pełną “skarbów” szli do hotelowego ogródka.
- Ciii, niech to będzie nasza tajemnica - przyłożył palec do ust i uśmiechnął się do córki wybierając takie stanowisko, aby było ich dobrze widać z balkonu wynajętego pokoju, żeby Mari mogła ich zobaczyć po wyjrzeniu przez okno.
Jerry rozłożył koc na trawie i usiadł po turecku obok córki, wysypali wszystkie znalezione skarby - ze specjalnej torby, stylizowanej na torbę Indiany Jonesa! - przed sobą. Posegregowali je na cztery kategorie - “drogocenne kamyki”, “przedwieczna biżuteria”, “złote monety” oraz “kawałki ceramiki”, po czym zabrali się za “fachowe” opracowanie każdego elementu “profesjonalnymi narzędziami”, jakie Jerry pożyczył nie-do-końca legalnie z wykopalisk. Przy każdym oglądanym przedmiocie wymyślał różne niestworzone historie, a Lily słuchała zapatrzona w ojca z błyszczącymi oczami i lekko rozwartymi z wrażenia ustami. Jerry tak bardzo za tym tęsknił, że mając córkę tak blisko siebie, ciągle nie mógł uwierzyć, że jest tutaj z nim naprawdę. Cały czas przysuwał się bliżej, kiedy ona się odsuwała, głaskał ją po głowie, po ręce, całował po policzkach, żeby zapamiętać jak najwięcej na te kilkanaście dni po jej powrocie do domu. O ile nie wymięknie i nie wróci z nimi, bo takie głupie pomysły zaczęły chodzić mu po głowie! Na razie jednak starał się skupić na tym, co tu i teraz, dlatego czasem się śmiali, czasem o coś przepychali, ale ostatecznie zabrali się za sklejanie glinianych garnków “sprzed kilkuset lat”. Oboje siedzący w tych samych pozycjach. Oboje pochyleni w ten sam sposób nad pracą. Oboje z lekko wystawionymi językami w pełnym skupieniu dopasowywali cierpliwie element do elementu nieświadomi, że od pewnego czasu są obserwowani...

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Ten pierwszy błogi moment po przebudzeniu wywołał na jeszcze zaspanej twarzy Marianne uśmiech. Dawno nie czuła się tak wypoczęta, jakby wszystkie problemy na moment zniknęły a przecież tak niewiele się zmieniło. Jednak ta jedna myśl, że Jermaine jest blisko sprawiała, że przestawała się o wszystko zamartwiać. Otwierając leniwie powieki spojrzała od razu na zegarek i aż poderwała się z miejsca. Koc opadł na podłogę i wprawił kobietę w nie małą konsternację, bo przecież nie miała go wcześniej na sobie. Wiedziała, że spała zbyt długo, miała dwie godziny temu dołączyć do tych uroczych poszukiwaczy skarbów a zamiast wykorzystywać pobyt tutaj tylko odpoczywała. Zerkając na telefon znowu uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała, że tutaj byli podczas jej drzemki, nikt inny nie okryłby jej kocem i nie pozwolił spać dalej. Zresztą jak mogła pomyśleć, że Jemi będzie na nią o to zły?
Podeszła, więc do okna z nadzieją, że znajdują się gdzieś blisko. I nie pomyliła się. Tak bardzo zajęci sobą nawet nie zorientowali się, że przez kilka minut Mari stała na balkonie oparta o metalową barierkę. W tym momencie byli tak bardzo do siebie podobni. Ich postawa, zaciekawienie, skrupulatność w segregowaniu przedmiotów, których nie widziała z takiej odległości. Żadne z nich nie wyprze się córki, bo była taką ich małą kopią, co tylko wywołało u niej wzruszenie.
Musiała im wynagrodzić swoją nieobecność, więc zanim udała się do ogrodu zajrzała do hotelowej restauracji. Poprosiła o mały zestaw piknikowy i korzystając z tego, że nikt nie marudzi jej nad głową o przywiązywanie dużej uwagi o rodzaj spożywanych posiłków, wybrała same zdrowe przekąski. Warzywa pokrojone w słupki, owoce, kanapki z serkiem i kiełkami oraz trzy lemoniady z cytryny. Nawet udało jej się pożyczyć mały wiklinowy koszyczek, do którego wszystko spakowała, dodając jeszcze nawilżające chusteczki by mogli umyć ręce i serwetki.
- Widzicie? W sumie nic nie przegapiłam na tych wykopaliskach, bo znalazłam właśnie dwa najcenniejsze skarby – uśmiechnęła się sama do siebie podchodząc do rozłożonego na trawie koca. Przez chwilę stała za ich plecami, po czym rozpromieniła się jeszcze bardziej gdy oboje zwrócili swoje głowy w je kierunku. – Pomyślałam, że na pewno zgłodnieliście – pokazała im koszyk pełen smakołyków, przynajmniej w mniemaniu Mari, i usiadła obok córki, którą ucałowała w czubek głowy. Gdy Lily zajęła się przekopywaniem koszyka spojrzała na Jerrego i uśmiechnęła się do niego ciepło, szepcząc ciche dziękuję.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jerry był tak pochłonięty “pracą”, że nie zauważył zbliżającej się Marianne. Odwracając głowę zadarł ją do góry, ale sylwetka kobiety akurat znajdowała się w promieniach zachodzącego słońca, przez co widział jedynie zarys jej ciała. Zasłonił oczy dłonią, zmrużył powieki i uśmiechnął się szeroko na jej widok.
- Myślisz, że zostawiliśmy cię z niczym? - pochylił się do przodu, a ręką sięgnął tryumfalnie do tylnej kieszeni spodni, aby wyciągnąć telefon. - Nagrałem mnóstwo filmików, które chcąc nie chcąc będziesz zmuszona obejrzeć - skwitował z rozbawieniem, bo operator kamery był z niego żaden, jakość też pozostawiała wiele do życzenia, ale najważniejsze, że bawili się wyśmienicie. I teraz - pochrupując owoce i warzywa z koszyka, puszczając filmik za filmikiem i przekrzykując się nawzajem z Lily - opowiadali Mari ze szczegółami to, czego nie miała okazji doświadczyć.
- Oooo, mamusiu, zabrałam skorpiona! Prawdziwego skorpiona! - złapała za swoją torbę poszukiwacza przygód i zaczęła grzebać po kieszeniach, ale nigdzie nie mogła znaleźć zachomikowanej wylinki. Jerry już widział panikę w jej oczach, więc uspokoił ją przypomnieniem, że schowała ją do pudełka pod łóżkiem i że mama pewnie widziała skorpiona. Ale Lily się uparła, zerwała się z koca i pobiegła w stronę hotelu, żeby przynieść znalezisko. - Weź sobie jakąś bluzę! - krzyknął za nią Jerry, bo wieczór robił się coraz chłodniejszy wraz ze słońcem chowającym się za horyzontem.
Wyłożył nogi przed siebie, żeby było mu wygodniej, zajął miejsce córki bliżej Mari i kontynuował pokaz filmików wręczając jej aparat w dłonie, aby lepiej widziała. - Oczywiście nie zabrałem jej na prawdziwe wykopaliska, osoby spoza zespołu nie mają tam wstępu, ale przygotowaliśmy z Robertem i Rebeccą jej własne pole przygód… - wyjaśnił przejmując na chwilę telefon i pokazał tym razem zdjęcie całości zainscenizowanych wykopalisk, nad jakimi pracowali przez ostatnie popołudnia po zakończeniu swojej roboty. - Monety i klejnoty kupiłem na e-bay’u, pierścionki zrobiła Rebecca z modeliny i jakichś swoich kamyczków, a te kawałki to pobrudzone i potłuczone gliniane naczynia z targu. Ale żebyś widziała jej radość na żywo, gdy myśląc, że to prawdziwe wykopaliska, odkrywała każdy kolejny skarb… - aż Jerry’emu wystąpiły wypieki na twarzy, gdy wspominał tamten widok, którego nawet najlepiej nagrany filmik za nic by nie oddał. Spoglądając kątem oka na Marianne dostrzegł, że ona też na niego zerka i uśmiechnął się odkładając telefon na bok. Z resztą historii poczeka na córkę. - Odpoczęłaś trochę? Nie mieliśmy serca cię budzić… - Złapał słupek papryki między zęby i chrupiąc ją położył się na kocu bokiem z głową podpartą na dłoni, a sylwetkę Marianne wykorzystał jako osłonę oczu przed słońcem. - Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że tu jesteście. Koło poniedziałku miałem niewyobrażalny zjazd. Byłem o tyle - zbliżył palec wskazujący do kciuka na odległość niecałego centymetra, przyłożył do oka i spojrzał na Mari przez tę wąską szczelinę - od kupienia biletu powrotnego do Lorne. A później odsłuchałem wiadomość o twoim ogromnym sukcesie i stwierdziłem, że po czymś takim nie mogę wymięknąć - uśmiechnął się nieco autoironicznie, ale zaraz jego uśmiech stał się bardziej łagodny. - Jak się z tym czujesz? Emocje trochę opadły? - zapytał z troską, bo kto jak kto, ale on doskonale wiedział co to znaczy być rzuconym na głęboką wodę.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Uważaj na… - krzyknęła za córką urywając w pół zdania - Zresztą kogo ja próbuje oszukać, kompletnie mnie nie słucha, nie wiem czy jest bardziej zafascynowana tym, co dla niej przygotowałeś czy Tobą – nie miała żalu o to, że spadła na dalszy plan, bo przecież ten przylot tutaj właśnie temu miał służyć. Lily miała nacieszyć się ojcem, bo jego tak długa nieobecność w domu zaczęła jej z dnia na dzień coraz bardziej doskwierać. Małej dziewczynce trudno było zrozumieć, że ten wyjazd niedługo się skończy i wszystko wróci do normalności. Chociaż ostatnio Mari zaczęła podejrzewać, że ta normalność wcale nie będzie taka jak wcześniej. Oczy mężczyzny świeciły się jeszcze bardziej gdy opowiadał o wykopaliskach i rzeczach, które tam znalazł. To jak odnalazł się w zespole, to jak uśmiechał się na każdym zdjęciu było tylko kolejnym dowodem na to, że Jemi odnalazł swój świat. I niekoniecznie mieścił się on w Lorne Bay. Przyznawała to przed samą sobą ze smutkiem, nie wiedząc jak wyjaśnią to małej Lily, gdy faktycznie będzie chciał zostać poza domem na dłużej. Gdyby nie propozycja przyjaciela… Gdyby nie klinika Mari na pewno rozważałaby przeprowadzkę bliżej. Była w stanie zostawić za sobą bliskich, rodzinę, farmę byleby być obok niego. Tylko teraz wydarzyło się zbyt wiele by podejmować takie kroki, więc tylko z delikatnym uśmiechem spojrzała na Jerrego.
- Nie wiem czy to zmiana otoczenia czy ten lot, ale dawno tak dobrze nie spałam – odpowiedziała bez zawahania, pełna wdzięczności, że nie obudzili jej zaraz po przyjściu do hotelu i że nie mieli żalu o to, że do nich nie dołączyła. Marianne nie bała się grzebania w piasku, nie bała się ubrudzić, ale to jednak nie była jej bajka. Cieszyła się jednak, że ich córka tak bardzo się tym zafascynowała. Pewnie przez najbliższe tygodnie będzie opowiadała tylko o tym. – Gdybyś wrócił do domu z podkulonym ogonem dostałbyś tylko kopa na drogę powrotną – pogroziła mu palcem, ale po chwili zaśmiała się i położyła swoją dłoń na jego. Instynktowny gest, którego kompletnie nie przemyślała. Każdy ma grosze dni, nawet ona wiele razy była o krok od zadzwonienia do niego, że sobie nie razi i by wracał do domu. Nie patrzyła na niego inaczej, wręcz odwrotnie. Ta słabość sprawi, że będzie jeszcze silniejszy. Duma dalej ją rozpierała, co było widać nie tylko w jej promiennym uśmiechu, ale również spojrzeniu.
- Każdego ranka budzę się i niedowierzam, że dzieje się to naprawdę – odpowiedziała szczerze, nie chcąc znowu pokazywać swojego przerażenia wizją samodzielnego prowadzenia biznesu. Bo to już nie był tylko powrót do zawodu, to był skok na główkę. – Ja wiem, że to mała klinika. Teoretycznie to nic wielkiego i na pewno będę miała wsparcie, nawet Alec obiecał pomagać zdalnie przez pierwsze tygodnie. Ale nie wyobrażasz sobie jak moje serce szybko bije na samą myśl, że w końcu coś mi się udaje – nigdy nie była dobra w planowaniu, życie Mari to były raczej spontaniczne, nieprzemyślane decyzje, które kończyły się różnie. Teraz miała plan. Ale co najważniejsze, miała jego .Jerry dawał jej tyle wsparcia i motywacji, że chyba sam nie był świadomy tego jak ma wielki na nią wpływ. – Muszę podziękować Twoim znajomym za pomoc. Poświęcili tyle czasu, żeby Lily miała trochę zabawy. Mam nadzieję, że nie naopowiadałeś im jakiś głupot o mnie i mnie polubią – bardzo jej na tym zależało, zwłaszcza że mieli jutro bawić się razem na weselu. I chociaż Jemi wspominał jedynie o szybkiej wizycie by parze młodej nie było przykro, ale przecież oboje wiedzieli jak to się skończy. Lily nie będzie chciała przestać wariować z innymi dziećmi, oni znajdą się parkiecie i pochłonięci zabawą spędzą tam większość wieczoru a może nawet nocy?
- Tęskniłam - szepnęła, gdy tak dłuższą chwilę bez słowa patrzyli się w swoje oczy.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Uśmiechnął się lekko, ale nie zamierzał zapewniać jej, że przecież to tylko kilka godzin i zainteresowanie dziewczynki odwróci się na nią. Cholera, potrzebował znów być najważniejszym mężczyzną w czyimś życiu, a bez dwóch zdań wpisywał się w te ramy dla Lily, dlatego czerpał z tego pełnymi garściami i napawał się egoistyczną radością, że to on dostaje najwięcej uwagi. Przynajmniej od jednej z przybyłych pań. Przynajmniej na razie.
- Podróże zwykle bywają męczące - przyznał, ot, żeby coś powiedzieć. A tak naprawdę chyba rozumiał, co miała na myśli. Ten spokój ducha, który ogarnął go, od kiedy cała trójka znów znalazła się blisko siebie. Jakby problemy i troski nie miały prawa przerwać im tego weekendu, który otoczyli kloszem dobrej atmosfery, spokoju i ciepła. I tak właśnie Jerry się czuł, nawet jak straszyła go kopniakiem na drogę powrotną, co skwitował krótkim śmiechem. Jej wrażeń słuchał już w skupieniu, choć ciągle z kącikami ust uniesionymi w rozleniwionym uśmiechu. Było mu dobrze. Ot, po prostu! - No wiesz co, nie mów tak nawet! - pacnął ją dłonią po przedramieniu z oburzeniem tylko w połowie poważnym. - Dużo ci się w życiu udaje. Stworzyłaś super miejsce do rekonwalescencji zwierząt, które bez ciebie by sobie nie poradziły; dzięki jodze także zbudowałaś małą i dobrze zgraną społeczność praktykujących. Ale najbardziej udała ci się córka - zaśmiał się kiwając głową na balkon. Spomiędzy dwóch szczebelków balustrady wyglądała głowa Lily, która szybko zniknęła, gdy ojciec ją przyłapał na podglądaniu. - Bez twojego czasu nie wyrosłaby na taką osóbkę. Twój wkład w jej rozwój jest nieoceniony i nie zapominaj o tym. W porównaniu do wychowywania dziecka, prowadzenie kliniki to będzie pryszcz, zobaczysz - tym razem trącił ją łokciem w udo i z leżenia przeszedł z powrotem do siadu skrzyżnego, jakoś tak instynktownie bliżej jej ciała. - A zespół cię pokocha, nie martw się - wsunął kolejny pasek papryki między zęby i zaczął go chrupać z cichym pomlaskiwaniem. - Złego słowa o tobie powiedzieć nie można, więc co takiego miałem im nagadać? - rzucił luźno zerkając to na koszyk ze smakołykami, to na drzwi hotelu, z którego powinna wyjść Lily. Już się zaczynał martwić, kiedy usłyszał to tęskniłam.
Słyszał to słowo z jej ust wiele razy. Najpierw przed wyjazdem “będę tęsknić”. “Tęsknię” w trakcie rozmów telefonicznych zniekształcone przez mikrofon i głośnik. “Tęskniłyśmy” powtórzone przynajmniej kilka razy przez nią i Lily na lotnisku. Teraz brzmiało inaczej. W tym szepcie Jerry odnajdywał szczerość, intymność oraz poczucie ulgi, że to uczucie minęło, bo przecież jest już blisko. Wpatrywał się w jej oczy milcząc, a palce jego dłoni spontanicznie odnalazły jej palce ułożone na kocu i splotły się całkiem niewinnie. Czy musiał cokolwiek mówić? Tęsknił za nią od kiedy się rozstali, a wbrew pozorom tęsknota na odległość była łatwiejsza od tej codziennej, kiedy byli blisko siebie, a tak daleko. Tęsknił teraz, bo wiedział, że to tylko tymczasowe, że za dwa dni znów obudzi się sam z zaciśniętym gardłem. Był jeden sposób, żeby uwolnić się od tej tęsknoty, z którą Jermaine nie umiał już walczyć, ale przecież “nie mogli”. Już nie tylko on to wiedział, Mari sama to przyznała. Dlatego też zamiast słowami przemówił splecionymi palcami, lekkim uśmiechem na ustach, błyszczącymi oczami, rumieńcem na policzkach, bezwiednym pochyleniem się do przodu, zsynchronizowaniem oddechów i cichym westchnieniem pełnym sprzecznych uczuć, jakich nie mógł wypowiedzieć.
Ile czasu upłynęło w niemej rozmowie wymienianej jedynie na poziomie spojrzeń i dusz? Nie umiał na to odpowiedzieć. Nie dostrzegał niczego dookoła skupiony na dwóch niebieskich tęczówkach pochłaniających go jak ocean, jak niebo, jak wieczność. Nie byli tu jednak sami. W pewnym momencie uderzyła go ta cisza. Cisza, która nie zwiastowała nic dobrego.
- Lily! - wykrzyknął nagle cofając dłoń i poderwał się do pionu. - Za długo jej nie ma, to podejrzane. Chodź, powinniśmy sprawdzić, co się stało. - Pozbierał wszystkie skarby do torby i gdy zabrali wszystko, razem z Mari ruszyli do pokoju hotelowego, gdzie zastała ich… mała powódź. Woda znajdowała się w całym przedsionku, a wszystko dookoła - włącznie z dostawką - było przemoczone do suchej nitki. Jerry patrzył na klęczącą na środku pobojowiska córkę - również całą mokrą - z ręcznikiem w rękach, która próbowała to wszystko posprzątać, a gdy Lily ich zobaczyła, na jej twarzy wymalowało się prawdziwe przerażenie.
- Bo pan na dole wyłowił jednego kraba - czytaj: homara - z akwarium i powiedział, że go ugotuje żywego, więc musiałam uratować resztę, ale poślizgnęłam się na dywaniku i… i… - zaczęła żałośnie płakać chowając twarz w dłoniach. Płakała nad losem krabów, powodzią w pokoju czy strachem przed reakcją rodziców? Trudno powiedzieć, ale Jerry’ego tak zatkało, że przez chwilę po prostu stał i patrzył nie wiedząc, co zrobić najpierw.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Momentalnie na jej twarzy zagościł jeszcze szerszy uśmiech, bo Jerry zawsze wiedział co powiedzieć. Znali się tak dobrze, że wystarczyło tylko kilka dobrze dobranych słów i od razu osiągali zamierzony efekt. Pewnie, dlatego wciąż tak dobrze się dogadywali i szukali w sobie oparcia w chwili zwątpienia. A tych przecież oboje ostatnim czasem mieli wiele. Nie zamierzała się spierać, bo w każdej kolejnej wypowiedzi miał rację. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, bo znowu doszła do takiego momentu gdzie jego bliskość i dotyk był nieoceniony. Tęskniłam dotyczyło wszystkiego. Od codziennego życia, rozmów, wsparcia po kontakt fizyczny, przed którym żadne z nich nie mogło się powstrzymać. Tamten raz przed ego wyjazdem miał zamknąć wszystko, co między nimi było. To było zamknięcie nie tylko kolejnego rozdziału, ale całej książki pod tytułem Jerry i Mari. Tylko, dlaczego po zaledwie dwóch tygodniach ona miała ochotę napisać kolejną część? Tym razem ze szczęśliwym zakończeniem?
Te kilka chwil, gdy bez słowa wpatrywała się w jego oczy… Miała wrażenie się rozpuszcza się przez nie od środka, zupełnie jak podczas ich pierwszego spotkania. Na samo wspomnienie uśmiechnęła się delikatnie, bo kto by pomyślał, że po takim rozpoczęciu znajomości będą wciąż, raz za razem, tonąć w swoich spojrzeniach. Marianne nie myślała o niczym innym, jakby świat na chwilę się zatrzymał. Otoczona tym spokojem ducha, poczuciem bezpieczeństwa i zrozumienia przestała nawet kontrolować czas. A przecież już dawno powinni zauważyć, że droga do hotelowego pokoju i z powrotem powinna zająć znacznie mniej czasu.
Gdy Jemi zerwał się z miejsca pomogła mu zebrać wszystkie rzeczy i złożyć koc. Ale to, co została po wejściu do hotelowego pokoju przeszło jej wszelkie oczekiwania. Bardziej obstawiałaby, że mała Lily zainteresowała się czymś po drodze, albo zapatrzyła na jakąś atrakcję a zamiast tego zamieniła się… w swoją mamę! Jedyną reakcją Mari było zasłonięcie ręką ust by nie roześmiać się w głos. Tylko stojący obok Jerry mógł usłyszeć jej stłumiony chichot, co kompletnie nie pasowało do uczuć jakie dręczyły ich pięcioletnią córkę. – Dalej twierdzisz, że nam się udała? – szturchnęła go łokciem w bok i odkładając rzeczy w suche miejsce, zsunęła ze stóp klapki i podeszła do dziewczynki, otwierając szeroko ramiona by ta mogła się w nie wtulić.
- Ciii, nie płacz już kwiatuszku – pogładziła ją czule po włosach, po czym łapiąc mocno, wstała i przeniosła ją na suchą część podłogi. Nie tylko dywan, łóżko i podłoga były zalane wodą. Koszulka Lily również nią przesiąkła a po twarzy wciąż spływały słone łzy. Ani trochę nie była na nią zła. Może trochę, ale tylko o to, że oddaliła się bez słowa i zamiast poprosić rodziców o pomoc sama próbowała rozwiązać dręczącą ją sytuację. – Kochanie posłuchaj mnie teraz przez chwilkę dobrze? Ja wiem, że chciałaś je uratować, ale zabrałaś je bez słowa. Tak nie wolno. To tak jakby ktoś zabrał coś Twojego. Musimy odnieść te kraby tam skąd je zabrałaś, wiesz? – nie takiej odpowiedzi się pewnie spodziewała, ale skoro stworzyli takiego małego, bystrego i szalonego potwora musieli nauczyć ją odpowiedzialności. Pewnie ktoś już był cholernie wściekły za brak kilku homarów, więc lepiej było przyznać się do wszystkiego i liczyć na to, że nie narobili sobie kłopotów. – Dobrze, że nic Ci się nie stało – takie poślizgnięcie mogło być niebezpieczne, więc jeszcze raz mocno ją przytuliła i poprosiła by pobiegła się przebrać w suche ubrania. Sama załapała za dodatkowy ręcznik i próbowała wytrzeć mokrą kałużę na podłodze. Wspólnymi siłami szybko pozbyli się bałaganu, przynajmniej tego z podłogi bo materac na dostawce tak szybko nie wyschnie. – Do trzydziestki osiwieje – zażartowała odwieszając przemoczone ręczniki na suszarkę.

Jermaine Lyons
zt.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
  • sala weselna, sobota, 23:24
Jerry nie tańczył.
Nie, może inaczej. Jerry nie tańczył wybitnie. Nie tańczył nawet dobrze. Tańczył raczej średnio w kierunku słabo. Ot, kołysał się z boku na bok, potrafił nawet - do rytmu! - zrobić dwie figury na krzyż i nie deptał po palcach. Lepsze kroki miał po alkoholu. Po dwóch drinkach nie patrzył pod nogi. Po trzech posuwał się do śmielszych figur. Po czterech bez większych oporów dawał się wyrwać na parkiet. Obciachu nie było, wizualnej estetyki także, a zabawa przynajmniej na poziomie wystarczającym.
Ale dziś Jermaine bawił się wyśmienicie. Wstyd przyznać, że dzięki animatorce dla dzieci całkowicie zapomniał, że Lily jest z nimi na tej imprezie. Pojawiała się czasem coś zjeść, ale łapała na szybko jakiś owoc, piła wodę i znikała znów z pozostałymi dziećmi, zostawiając rodziców samym sobie i innym gościom, szczególnie członkom zespołu z wykopalisk, którzy dostali dwa stoły obok siebie, jakie już w pierwszej godzinie połączyli ze sobą, aby nic nie ograniczało kontaktu. Z tymi ludźmi nie dało się nudzić - ciągle rozmawiali, opowiadali o sobie, swoim życiu - o dziwo! - nie poruszając tematu pracy, aby osoby towarzyszące nie czuły się wykluczone. Wystarczyło kilka drinków, kilka godzin w swoim towarzystwie i wszyscy zachowywali się tak, jakby znali się całe życie. Jerry nie rozumiał, jak to działało, ale najważniejsze, że bawił się świetnie. Do tego stopnia, że nie trzeba było go długo namawiać do wspólnych tańców.
Ludzie powoli się wykruszali z parkietu, a tańczono głównie w parach. Lyonsowi było to na rękę; po kilku drinkach nie miał oporów w tańcu, a kołysząc się w rytm spokojnej muzyki mógł bez skrępowania trzymać rękę na talii Marianne, dłonią ujmować jej dłoń i napawać się bliskością ciała oraz zapachem perfum. Znów czuł się jak kilka lat temu, kiedy oboje - młodzi, beztroscy i cholernie szczęśliwi - bawili się na każdej zakrapianej imprezie, po której potrafili jeszcze ukraść butelkę na odchodne, wracać piechotą o świcie pastwiskami i rozmawiać do utraty głosu, zanim nie padli na beli siana pod gołym niebem wtulając się w siebie dla ogrzania przed porannym chłodem.
Robiło się coraz później. Jerry wiedział, że wyjście stąd o względnie wczesnej porze jest rozsądne, ale tkwiło w nim przeczucie, że wraz z wybiciem północy jego Kopciuszek rozpłynie się w powietrzu, a za kilkanaście godzin będzie musiał odwieźć je na lotnisko. Chciał przeciągnąć ten czas wyciskając z każdej godziny maksimum dla siebie. Stąd też w trakcie chyba trzeciej piosenki pod rząd w tej serii tańców - w nawiązaniu do doświadczeń z przeszłości - zaproponował: - Nancy nie zauważy, jak przed końcem imprezy zniknie jedna butelka szampana razem z trójką losowych gości…

Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ