Z jakiegoś powodu uznał, że to dobry dzień, aby udać się na targ. Nie wymagało to podróży do innej dzielnicy miasteczka, bo do targu miał stosunkowo blisko. Chciał dostać kilka świeżych produktów, bo lubił starannie przygotowane posiłki, z resztą sam wcale nie tak źle gotował i nawet to lubił. Gotowanie go odprężało. Nie przepadał za to za sprzątaniem bałaganu, jaki zostawiał po sobie w kuchni, więc dobrze gdy wokół był ktoś, kto w ramach podziękowania za dobre żarcie, oferował się że posprząta za niego.
Zanim wyszedł, stanął jeszcze przed lustrem i przyjrzał się swojemu odbiciu. Miał na sobie jeansy, dosyć eleganckie buty i czarną koszulę z długim rękawem. Uznał, że chyba jest w porządku, chociaż prawda była taka, że ubrał się zbyt elegancko na zwykłą wyprawę po zakupy. Szczerze powiedziawszy nie umiał się jeszcze odnaleźć na wsi, skoro w stolicy nawet do kiosku po papierosy chodził w garniturze.
Nie był pewien ile towarów kupi, więc pożyczył od Sole jej pickupa. Jechał dosyć powoli, przyglądając się mijanym gospodarstwom i zwierzętom hodowlanym, które pasły się przy drodze. Życie tutaj leciało leniwie, spokojnie i dosyć przyjemnie, jak na jego gust. Miał wrażenie, że znalazł się w zupełnie innym świecie i w końcu mógł odetchnąć świeżym, nieskażonym kłamstwem i brutalnością, powietrzem. Zaparkował niedaleko wejścia na targ, wyjął z przyczepy duży wiklinowy koszyk, po czym wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary i ruszył w kierunku pierwszego ze straganów. Warzywa były świeże i kolorem zachęcały do tego, aby je kupić, a potem zjeść. W stolicy kupował głównie w supermarketach, bo było szybko i po drodze, ale tam produkty spożywcze były dużo smutniejsze, niż te tutaj, być może tak jak i ludzie.
Miał też nadzieję na dobry miód i świeże mięso, ewentualnie ryby. Niewielki, drewniany domek z szyldami, przedstawiającymi słoiki z miodem i pszczoły, przyciągnął jego uwagę. Nie tylko dlatego, że chciał kupić miód, ale i dlatego, że z dachu unosiła się ciemna smuga dymu. Komina tam nie było, z resztą kto miałby się niby ogrzewać? Może upałów nie było, ale mrozów też nie.
Przed domkiem zgromadziło się kilka osób, chcąc zobaczyć co się stało. Gdy Wilder podszedł bliżej, coś huknęło i wnętrze zajął ogień. Kątem oka zobaczył, że ktoś chyba leży na ziemi.
—
Proszę się odsunąć, tu jest niebezpiecznie — powiedział, chociaż sam nie skorzystał ze swojej rady. Robił w życiu wiele złego, ale taką miał pracę. Nie był jednak potworem i w zwyczajnych sytuacjach nie umiałby patrzeć na śmierć niewinnych osób. Wpadł do środku, ale dym był tak gęsty, że zaczął kaszleć, a oczy zaszły łzami. Osłonił się jednym z drewnianych szyldów reklamowych, co odrobinę pomogło. Przynajmniej cokolwiek widział. Na ziemi leżał niski mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie biały fartuch. Być może był to sprzedawca? Levine złapał go pod ramię, po czym zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Z oddali słyszał syreny alarmowe, więc na szczęście ktoś już wezwał straż pożarną. Gdy był już na zewnątrz część dachu zawaliła się, a jedna z desek uderzyła go w głowę. Nie był pewien co działo się później.
autumn goldsworthy