Powietrze wibrowało, osadzając nieznośne małe opiłki na maskach samochodu, zupełnie jakby w całej Australii rozpuszczono już wici, że nadeszła wiosna. Wyczekiwana przez wszystkich zima urwała się, oczywiście, w połowie, przyprawiając wszystkich o zawał serca. Richarda, zwanego przez niektórych Dickiem zaś o czystą wściekłość, która nie napędzała go w ten dobry sposób jak kokaina, a raczej powodowała straty w ludziach.
Odbierał im po trochu, ale z mocną konsekwencją cały zapał, hart ducha bądź uśmiech. Nie potrafił i nie chciał, by cudza radość zawładnęła nim. Właściwie egoistycznie uważał, że nie w dobrym tonie jest czuć się dobrze, podczas gdy całe jego życie spadło na jego barki i przygniotło go do ziemi tak dotkliwie, że czuł grunt z taką siłą jak samobójcy po skoku z dziewiątego piętra. A ludzie, niedelikatni i pozbawieni empatii zachowywali się jak ci co głośno śmieją się na pogrzebie – zupełnie niestosownie.
Prawda jednak była inna i docierała do niego między sztywno zawijanymi zwojami mózgowymi. Po raz pierwszy od miesięcy był boleśnie trzeźwy i jego umysł rejestrował wszystko w ten dostępny jedynie dla śmiertelników sposób.
Już nic nie było boleśnie przejrzyste po kokainie, już jego źrenice miały normalny kształt, a on niegdyś król imprez i entuzjasta najbardziej durnych pomysłów obecnie przypominał raczej wrak niż człowieka. Objawy fizycznego odstawienia nadal nękały go po nocach, psychicznie zaś był jedną drogą na dachu, a drugą całkiem odważnie wystawiał w przepaść.
Powstrzymało go od tego jedynie przeświadczenie, że ludzie tak wielcy jak on nie powinni poddawać się bez walki, bo świat może i jest beznadziejny, ale nie zasługuje na dalsze istnienie bez Remingtona.
Właśnie o tym myślał, siedząc na spotkaniu dla fanów używek wszelakich. W innym razie na pewno malowniczo przewracałby oczami na wielkie i smutne opowieści. Od czasu przybycia tutaj nie powiedział ani słowa, a jego sponsor był nim wielce rozczarowany, ale i tak zdobywał żetony, więc na co jeszcze gadka?
Czcze przechwałki tych, którzy nie piją przez lata, tłumaczenia innych, że zrobili to raz jeszcze, gdzie on niby miał się wpasować?
Pytanie retoryczne. Dick Remington nie pasował nigdzie i dlatego tak bardzo brakowało mu swojej najdroższej przyjaciółki, która może i szczypała go po nosku i powodowała katarek, ale przynajmniej broniła go pod swoim sztandarem przed uporczywymi myślami, które były tak zagmatwane, że nawet jebana Ariadna by sobie nie poradziła.
Właśnie o tym myślał, gdy nagle coś na dole (ktoś) zwróciło mu uwagę. Pochylił głowę niedbałym ruchem, pewnie tak musiała patrzeć Maria Antonina, gdy wygłaszała swoją kwestię o ciastkach i spojrzał na dziewczynę. Brunetka, załzawione oczy, brawo, kolejna kretynka.
- Potrzebujesz pewnie dobrej łychy albo spirytusu, a nie herbatki, więc na przyszłość zanim komuś przerwiesz – oczywiście, chodziło mu o konwersację z samym sobą, więc najmądrzejszą osobą w całej sali
– to spróbuj się obejść smakiem – w swojej umowie o powrocie do straży za te durne meetingi nie mógł uwzględnionego dobrego podejścia do ludzi.
Tak właściwie ta dziewczyna mogła być nawet papieżem i Sashą Grey w jednej osobie, a potraktowałby ją tak samo. Nadal nie miała kokainy, więc trafiła do szufladki, którą Remington pieszczotliwie określał
znieważyć i zapomnieć.
melis huntington