twoje demony w ich ciałach
: 03 wrz 2021, 13:23
#2
in the fight between you and the world, back the world
Czerwień nieba malowana ostatnimi promieniami słońca, powoli ciemniała wraz z pochłaniającą świat nocą. Zza ogromnych okiennic w teatralnym korytarzu obserwował w zamyśleniu, nastanie ciemności otulających miejskie uliczki Port Douglas. Niedługo później przemierzał tymi sennymi szlakami budzące się do tego drugiego życia miasto. Gdzieś w szumie nocnych dźwięku przygrywała mu orkiestra cykad, do której w ryt stawiał kolejne kroki. Za tymi pośpiesznymi uderzeniami stóp o betonowy chodnik kryła się nadzieja na bezproblemowy powrót do Lorne, gdyż ponownie przydarzyła mu się ta jedna nieciekawa sytuacja - z niezrozumiałych powodów skorzystał z komunikacji międzymiastowej, zostawiając swój samochód na parkingu jednej z plaż. Niestety rzucona losowi szansa na niewiadomą przygodę okazała się przybrać kształt odjeżdżającego autobusu - ostatniego tego późnego wieczora. Popukał kciukiem w ekran telefonu, lecz ku niemałemu zaskoczeniu Nadira okazał się kompletnie rozładowany. Czysta złośliwość rzeczy martwych najwidoczniej obrała sobie właśnie jego za cel do nieustającego uprzykrzania. Niestrudzony tymi niewielkimi potknięciami, postanowił przeczekać na przystanku tych kilka godzin - wsłuchać się w muzykę pieśni zalotnej oraz zagubionego między budynkami świszczącego wiatru. I po prostu być - częścią mieszanki niepasujących do siebie dźwięków, a jednak tworzących coś w pełni harmonijnego.
Z przymkniętymi oczami wystukiwał palcami o ławkę własną część nocnego utworu, który wtem został zaburzony przez coraz to intensywniejsze męskie głosy... a po kilkunastu sekundach zaczęły formować się w dość mocne wyzwiska oraz przeróżne wulgaryzmy - od zwyczajnych po wchodzące na poziom ksenofobicznych. Niespecjalnie zainteresowany zaczepkami kierowanymi pod jego adresem, spoglądał dalej przed siebie niewidzącym wzrokiem. Och, gdyby to dało się niewidzialnymi murami odgrodzić od takich nieprzychylności losu. Wychowywany głównie pod matczynymi rządami nie wykształcił w sobie, choć odrobiny tej toksycznej męskości prezentowanej przez wzburzonych przez emocje mężczyzn. Poniekąd dlatego również nie czuł potrzeby odpowiedzi na te werbalne prowokacje, bo w jego interesie nie leżało przecież udowadnianie czegokolwiek. To jednak jeszcze mocniej rozwścieczyło podchmielone towarzystwo i to do tego stopnia, iż jeden z nich rzucił się niespodziewanie na Nadira. Nim się obejrzał, został przyszpilony do ściany przystanka oraz zdzielony pięścią w prawy policzek. Niewiele myśląc, sam również przeciął powietrze ze świstem, zatrzymując zaciśniętą dłoń dopiero na twarzy o głowę niższego przeciwnika - ten, wskutek czego zachwiał się, cofając o niespełna dwa kroki. Błąd, z rodzaju tych cholernie głupich - wszakże rzuciła się na niego cała gromada, zasypująca go lawiną ciosów. Kiedy to już osunął się po ścianie na chłodny beton, otrzymał kilka pożegnalnych kopniaków od rozeźlonych mężczyzn, którzy następnie ciskając przekleństwami, pozbawili go mniej lub bardziej wartościowych fantów. Nie pojmował nienawiści kryjącej się za kolejnymi ciosami, a nawet nie pragnął zrozumieć tak potwornego uczucia czającego się w sercach grupy nieznajomych. Uniósł się lekko, wspierając się przy tym o ścianę przystanku i czując promieniujący ból od strony lewych żeber - oprawcy zdążyli już dawno rozpłynąć się w mroku, by został sam z tym szumiącym w uszach cielesnym cierpieniu. Opuszkami palców błądził delikatnie po obolałym policzku, oczami wyobraźni dostrzegając już te barwy przyszłych galaktyk siniaków zdobytych w bólu i nędzy tego świata. Skrzywił się nieznacznie, kiedy ścieżki pozostawione po uderzeniach pięści na jego skórze doprowadziły go do rozciętej wargi. Krew nadal świeża po niedawnym rozcięciu powoli zasychała krętymi stróżkami na podbródku mężczyzny.
Violet Swan
in the fight between you and the world, back the world
Czerwień nieba malowana ostatnimi promieniami słońca, powoli ciemniała wraz z pochłaniającą świat nocą. Zza ogromnych okiennic w teatralnym korytarzu obserwował w zamyśleniu, nastanie ciemności otulających miejskie uliczki Port Douglas. Niedługo później przemierzał tymi sennymi szlakami budzące się do tego drugiego życia miasto. Gdzieś w szumie nocnych dźwięku przygrywała mu orkiestra cykad, do której w ryt stawiał kolejne kroki. Za tymi pośpiesznymi uderzeniami stóp o betonowy chodnik kryła się nadzieja na bezproblemowy powrót do Lorne, gdyż ponownie przydarzyła mu się ta jedna nieciekawa sytuacja - z niezrozumiałych powodów skorzystał z komunikacji międzymiastowej, zostawiając swój samochód na parkingu jednej z plaż. Niestety rzucona losowi szansa na niewiadomą przygodę okazała się przybrać kształt odjeżdżającego autobusu - ostatniego tego późnego wieczora. Popukał kciukiem w ekran telefonu, lecz ku niemałemu zaskoczeniu Nadira okazał się kompletnie rozładowany. Czysta złośliwość rzeczy martwych najwidoczniej obrała sobie właśnie jego za cel do nieustającego uprzykrzania. Niestrudzony tymi niewielkimi potknięciami, postanowił przeczekać na przystanku tych kilka godzin - wsłuchać się w muzykę pieśni zalotnej oraz zagubionego między budynkami świszczącego wiatru. I po prostu być - częścią mieszanki niepasujących do siebie dźwięków, a jednak tworzących coś w pełni harmonijnego.
Z przymkniętymi oczami wystukiwał palcami o ławkę własną część nocnego utworu, który wtem został zaburzony przez coraz to intensywniejsze męskie głosy... a po kilkunastu sekundach zaczęły formować się w dość mocne wyzwiska oraz przeróżne wulgaryzmy - od zwyczajnych po wchodzące na poziom ksenofobicznych. Niespecjalnie zainteresowany zaczepkami kierowanymi pod jego adresem, spoglądał dalej przed siebie niewidzącym wzrokiem. Och, gdyby to dało się niewidzialnymi murami odgrodzić od takich nieprzychylności losu. Wychowywany głównie pod matczynymi rządami nie wykształcił w sobie, choć odrobiny tej toksycznej męskości prezentowanej przez wzburzonych przez emocje mężczyzn. Poniekąd dlatego również nie czuł potrzeby odpowiedzi na te werbalne prowokacje, bo w jego interesie nie leżało przecież udowadnianie czegokolwiek. To jednak jeszcze mocniej rozwścieczyło podchmielone towarzystwo i to do tego stopnia, iż jeden z nich rzucił się niespodziewanie na Nadira. Nim się obejrzał, został przyszpilony do ściany przystanka oraz zdzielony pięścią w prawy policzek. Niewiele myśląc, sam również przeciął powietrze ze świstem, zatrzymując zaciśniętą dłoń dopiero na twarzy o głowę niższego przeciwnika - ten, wskutek czego zachwiał się, cofając o niespełna dwa kroki. Błąd, z rodzaju tych cholernie głupich - wszakże rzuciła się na niego cała gromada, zasypująca go lawiną ciosów. Kiedy to już osunął się po ścianie na chłodny beton, otrzymał kilka pożegnalnych kopniaków od rozeźlonych mężczyzn, którzy następnie ciskając przekleństwami, pozbawili go mniej lub bardziej wartościowych fantów. Nie pojmował nienawiści kryjącej się za kolejnymi ciosami, a nawet nie pragnął zrozumieć tak potwornego uczucia czającego się w sercach grupy nieznajomych. Uniósł się lekko, wspierając się przy tym o ścianę przystanku i czując promieniujący ból od strony lewych żeber - oprawcy zdążyli już dawno rozpłynąć się w mroku, by został sam z tym szumiącym w uszach cielesnym cierpieniu. Opuszkami palców błądził delikatnie po obolałym policzku, oczami wyobraźni dostrzegając już te barwy przyszłych galaktyk siniaków zdobytych w bólu i nędzy tego świata. Skrzywił się nieznacznie, kiedy ścieżki pozostawione po uderzeniach pięści na jego skórze doprowadziły go do rozciętej wargi. Krew nadal świeża po niedawnym rozcięciu powoli zasychała krętymi stróżkami na podbródku mężczyzny.
Violet Swan