34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Skończyła pracę wcześniej. Mama Marthy zadzwoniła, żeby przełożyć wizytę. Korzystając z okazji pognała do apteki w nadziei, że tym razem test pokaże dwie, różowiutkie kreseczki. Nic mu nie mówiła, ale była pełna nadziei. Okres spóźniał się już cztery dni. Wszystko jej mówiło, że może tym razem się udało. Wszędzie widziała ciężarne kobiety, wózki, małe buciczki i bluzeczki.
W drodze do domu nie ominęła również warzywniaka i kupiła całą siatę świeżych warzyw.

Całe swoje serce i entuzjazm przełożyła na krojenie warzyw. Oliwka ślizgała się po patelni grając w berka z topiącym się masłem. W kuchni unosił się aromat świeżo wyciśniętego czosnku, który skwierczał an rozgrzanym tłuszczu uwalniając jego smak i aromat. Dodawała kolejne składniki. Na sąsiednim palniku pyrkało spaghetti. Tymczasem ostatnie kawałki pomidora dopełniały smaku sosu. Nuciła sobie wesoło pod nosem. Akurat kolacja była niemal gotowa, gdy klucz przekręcił się w zamku i Pan - Mąż wrócił do domu.
Po wnętrzu unosił się aromat pysznego, domowego posiłku. W kuchni krzątała się ona - Beverly. Jej krótka, rozkloszowana spódnica była opasana zielonym fartuszkiem. W ręku trzymała drewnianą łyżkę, która służyła jej do mieszania sosu.

Słyszała, że wszedł. Nie dało się nie zauważyć jego obecności. Dom przestawał być tak durnie cichy. Gdy tylko wszedł wiedziony jej nuceniem albo roznoszącym się aromatem gotowania, odwróciła się i obdarzyła go tak promiennym uśmiechem, jakby samo słońce uśmiechało się do niego w pogodny dzień.
- Tak się cieszę, że wreszcie wróciłeś. - podbiegła dzierżąc w dłoni nadal łyżkowe berło i pocałowała go w nosek.
- Czy już ci dzisiaj mówiłam jak bardzo cię kocham?. - zajrzała w jego oczy łobuziarsko i wystawiła dzióbek do całowania.

Harvey Winston
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#2

Harvey z kolei został dziś w pracy nieco dłużej. Starał się pracować w ściśle wyznaczonych sobie godzinach i z reguły mu się to udawało. Dziś jednak wyszedł z kancelarii trochę później, ale czy aby na pewno przez nawał obowiązków? Tydzień temu zamknęli jedną z trudniejszych spraw, nad która ostatnio pracował i jeszcze nie wziął żadnej nowej. Chciał zrobić sobie małą przerwę, skoro mógł sobie na to teraz pozwolić i dać odpocząć myślom i nerwom. Ale to nie oznaczało, że w kancelarii cały dzień zbijał bąki kręcąc się w fotelu. Nie, znalazł sobie lekkie zajęcie porządkując akta zamkniętej sprawy, a że nazbierało się tego kilkanaście pudeł poprosił o pomoc stażystę, Duncan Winchester. Zajęło im to nieco więcej czasu, bo dyskutowali na temat poruszony wcześniej na plaży, i ani się nie obejrzał, a zrobiło się późno.
Juz od progu w jego nozdrza uderzył przyjemny zapach ulubionej potrawy, za którym to podążył do kuchni, gdy tylko pozbył się marynarki i skórzanej teczki. Uśmiechnął się do siebie widząc żonę krzątającą się przy garach. Uwielbiał ten aspekt małżeństwa, bo nikt nie gotował lepiej od niej. W takich chwilach dziękował Bogu, że lata temu zdecydował się dać im szansę.
- Przepraszam, zasiedziałem się. Straciłem poczucie czasu porządkując dokumenty - przyznał zgodnie z prawdą nadstawiając nos do całusa, co było ich małym rytuałem, gdy wracał do domu. Musiał się przy tym nic pochylić, by Beverly nie musiała skakać.
- Dziś jeszcze chyba nie - uśmiechnął się odpowiadając po chwili udawanego namysłu i musnął krótkim buziakiem usta żony, a potem bezceremonialnie pochylił się by oblizać drewnianą łyżkę.
- Mmmm... jak zwykle przeszłaś samą siebie - wymruczał skosztowawszy gorącego sosu, który nieco sparzył jego usta.
- Ile potrzebujesz? - zapytał rozbawiony żartobliwie sugerując, że ta przepyszna kolacja to jakaś forma przekupstwa, bo choć co dzień mógł liczyć na pyszny, domowy posiłek, to na swoje ulubione danie jednak musiał zasłużyć. Nie był wybredny, zjadał wszystko, co mu przygotowywała, ale miał kilka swoich ulubionych potraw, za które dałby się pokroić, a to spaghetti było jedną z nich.

Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zaśmiałaby się pewnie, gdyby się dowiedziała, że to jej kulinarne wyczyny były tym, co cenił w tym małżeństwie jako wartość dodaną. Miała znacznie więcej zalet. Jak ogromną tolerancję do jego późniejszych powrotów, poczucia humoru i tych wszystkich drobiazgów, które na początku znajomości są urocze, a potem urastają do rangi motywu zbrodni popełnionej z premedytacją.

Pogładziła go po policzku z troską. Zostało mu wybaczone, że zamarudził w kancelarii dłużej niż powinien. Jaka ona była wyrozumiała. Gdzie on ją znalazł? Ach, to nie on szukał. To ona go upatrzyła i usidliła.
- Nie przemęczaj się. Jesteś szefem. Możesz część rzeczy zlecić innym. - sama miała tendencje do pracoholizmu, ale kochała go do szaleństwa i przypominała, że ona tu jest i też potrzebuje czasem jego uwagi. Raczej często. Beverly lubiła kontakt z ludźmi, a Harva potrafiła zasypywać sms'ami. Zupełnie jakby potrafiła przez skórę wyczuć, że brakowało mu czegoś. Nie wiedziała czego, ale w zamian ofiarowała mu swoją uwagę, kilka słów uwielbienia dziennie. Wkładała mu przed wyjściem jabłko. Czasem, gdy wiedziała, że może nie mieć czasu wyskoczyć na lunch - pudełko ze zdrową przekąską.

- Co za karygodne zaniedbanie z mojej strony. - kara w postaci buziaka? Jak oni mieli nie być idealni? Po prostu nie dało się inaczej.
- Ej, jeszcze nie jest gotowy. - obruszyła się, gdy przeprowadził zamach na łyżkę, a ona nie zdążyła jej odsunąć, zanim skosztował. Nie zmarszczyła czoła w srogiej minie. Rozbawił ją. Omal nie parsknęła śmiechem. Potrafił być tak cudownie spontaniczny. Uwielbiała to w nim. Na sali sądowej był taki poważny i dystyngowany. Pełnia profesjonalizmu. W domu stawał się jej słodkim Mysiem-Pysiem. Nie dał się przy tym zagłaskiwać i to stanowiło chyba sukces w ich byciu razem.

- No wiesz.- obruszyła się, udając urażoną. - Chociaż, masz rację. - dodała po chwili. - To podstępna kolacja. - zrobiła tą minę, która sugerowała, że będzie się chciała targować. - Dziś wypada jedna z tych naszych małych rocznic. - była sentymentalna. Rocznic pierwszych rzeczy mieli tak dużo, że nie byliby w stanie świętować ich co roku. Beverly nawet nie żądała od niego, żeby o nich pamiętał. To była jej zabawa. Według jej kalendarza. Doskonale wiedziała, że monotonia jest tak samo zgubna jak nadmiar wrażeń, więc starała się to wszystko w ich życiu balansować. Być może czasem Harv musiał nawet interweniować i studzić jej entuzjazm. I chociaż potrafiła się o to na niego obrazić, to szybko jej przechodziło. Nie mogła znieść tej świadomości, że coś zgrzytnęło i trwa to dłużej niż pół godziny.

Harvey Winston
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oj nie tylko umiejętności kulinarne żony trzymały go w tym małżeństwie. Naprawdę ją kochał i lubił jej towarzystwo. Lubił jej dotyk na swojej skroni, gdy wieczorami oglądali seriale wtuleni w siebie na kanapie; jej troskę i czułości, którymi go obdarzała. Nawet zapach jej perfum lubił i to, jak marszczyła nosek, gdy się gniewała. Ale gdyby te dziesięć lat temu ktoś powiedział mu, że Beverly będzie gotować mu takie pyszności zapewne szybciej podjąłby decyzję o ożenku, a kto wie, może nawet sam by się jej oświadczył. Bo na początku bardzo się wahał. Długo rozważał wszelkie za i przeciw. Źle się czuł z tym chorym kłamstwem, bo choć bardzo ją lubił, to wtedy nie czuł nic więcej. Ale był egoistą i gdy uznał, że to małżeństwo rozwiąże wszystkie jego problemy egzystencjalne decyzja była prosta. Nigdy jednak nie dał jej odczuć, że nic do niej nie czuje i dbał o nią jak mało który facet o swoją żonę. Dziś kochał ją miłością najszczerszą. To chyba kwestia przyzwyczajenia, ale naprawdę nie wyobrażał sobie, by teraz mogli się rozstać.
- Wziąłem stażystę do pomocy, ale wiesz przecież, że jeśli chodzi o porządkowanie akt, to wolę to robić po swojemu - odpowiedział zgodnie z prawdą. Przerabiali to już nie raz. Sam najlepiej wiedział, które dokumenty należy zachować, które zniszczyć, a które oddać klientowi. Gdyby powierzył to zadanie komuś innemu i tak musiałby wszystko nadzorować, bo pewnie szlag jasny by go trafił, gdyby choć jedna kartka była umieszczona nie tam, gdzie powinna.
- I tak jest pyszny - przyznał wyrywając jej łyżkę z ręki, by oblizać ją do końca. Umierał z głody i mógłby zjeść taki półprodukt prosto z gara bez makaronu.
- Wiem - wyszczerzył się wesoło widząc jej oburzoną minę. Znał ją na tyle dobrze, że bez trudu rozpoznawał jej sztuczki, którymi czasem próbowała go do czegoś nakłonić wprawiając go w dobry nastrój.
- O nie, znowu? - jęknął teatralnie, ale w myślach już szybko analizował, czy aby nie przegapił ich prawdziwej rocznicy. To śmieszne, że nie miał głowy do tych jej dat, bo jako prawnik musiał orientować się w takich rzeczach i z reguły nie miał z tym problemu w pracy.

Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Wiem. – odpowiedziała bawiąc się na cudownym placu zabaw, który stanowiła jego koszula. Paluszki wędrowały od jego ramienia, ślizgając się po liniach wyrzeźbionych mięśni, które tak skrywała przed oczami świata droga jak cholera, materia, aż po wewnętrzną stronę dłoni i ponownie wspinały się na szczyty ramienia. Minę miała niewiniątka, jakby zupełnie nic nie robiła. Jakby zaginane na koszuli marszczenia miały na celu poprawić działanie żelazka, a nie dać jej drobną przyjemność zakazanego owocu. Kontynowała przy tym, nie zależnie od tego co robiła, wywód na temat zajęć stażystów i ich miejsca w hierarchii firmowych zależności. - Jesteś zupełnym perfekcjonistą i nikt nie zrobi tego co ty, z taką precyzją. – nadal go brała pod włos. - Ale jesteś też szefem i powinieneś czasem – w domyśle „często”[/b] - z tego przywileju szefa skorzystać. Zlecić pracę innym. Jeśli sami tego nie spróbują, to jak mają się czegoś nauczyć? Całe życie będziesz ich wyręczać? Kiedy zamierzasz odpocząć i zająć się rodziną?[/b] – przysunęła się nieco bliżej. Regularnie się do niego dobierała, chociaż sprawiała wrażenie, jakby sama sobie nawet z tego nie zdawała sprawy. Co oczywiście nie było prawdą, bo Beverly tak właśnie robiła, gdy chciała coś na mężu wymusić. Tu go rozpraszała, tam mówiła coś niby zupełnie nie związanego z tym, co się działo. Prawda była jednak inna. Beverly chciała wymóc na nim, żeby więcej uwagi poświęcił, chociaż dziś – rodzinie niż pracy, którą w tym konkretnym przypadku mógł za niego wykonać ktoś znacznie mniej wykształcony. Chciała go mieć tylko dla siebie, zanim (jak sądziła, zresztą mając ku temu poważne podstawy) ich mała komórka społeczna powiększy się o kolejnego człowieka. Była podekscytowana tą myślą, ale na razie nie dzieliła się z mężem swoimi podejrzeniami. Wolała to wszystko sprawdzić, zanim wyskoczy z rewelacją. Tak bardzo chciała być w ciąży, że ta myśl stawała się czasem wręcz obsesyjna.
- Nie chcemy, żebyś dostał zawału przed czterdziestką.- przygłądziła listwy jego koszuli łowiąc jego wzrok i usidlając go własnym spojrzeniem. - Nie chcemy, żebyś w ogóle dostał zawału.- poprawiła się. Cokolwiek można było powiedzieć o pani Winston – chociaż jej troska trącała czasem o upierdliwość, była szczera i zawsze podszyta miłością.

Pogroziła mu łyżką. Też była perfekcjonistką. Tylko ukończone danie, które miało porządany smak, było warte podzielenia się posiłkiem.

- Jakie znowu? – oburzyła się lekko. - Tego dnia, pięć lat temu ustaliliśmy, że jemy na kolację spaghetti i niezależnie od wszystkiego znajdujemy dla siebie czas, by je zjeść razem.- nie miała mu specjalnie za złe, że nie pamiętał o tych wszystkich małych mini-rocznicach. To był jej konik. Lubiła pielęgnować pamięć o tych drobiazdach, które nadawały nieco magii prozie ich życia. Lubiła to jak pieczenie babeczk, chodzenie na wywiadówki w zastępstwie siostry, opiekę nad jej dziećmi, zwłaszcza, gdy młodsza pomyliła się i nazwała ją mamą.
- Pamiętasz, jak przeprowadzając się do tego mieszkania nie mieliśmy jeszcze podłączonego telewizora, a jedyny film, który był na wierzchu, to Kevin sam w domu? – był to jeden z nielicznych filmów, które mogła oglądać w nieskończoność. - Pamiętasz, jak przywlekłam go z pchlego targu? Ktoś zamienił pudełka. To miała być muzyka. – wspomnienia nie były jakieś bardzo odległe, ale Beverly wydawało się jakby minęły wieki.

Harvey Winston
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Obserwował kątem oka dłoń kobiety wędrującą po jego torsie. Dobrze znał te jej podchody. I dobrze wiedział, jak to się dziś skończy. Będzie go urabiać, będzie mu gruchać do ucha, czarować tymi swoimi zgrabnymi paluszkami i ani się nie obejrzy, a wylądują w sypialni i nie będzie odwrotu. Przerabiali to nie raz i nie dwa, i choć mógłby w porę zareagować i się wycofać, to z reguły tego nie robił i pozwalał jej na te jej gierki. Z reguły, bo czasem się wykręcał zmęczeniem, albo jakimś innym ważnym powodem. I choć był to dla niego tylko obowiązek, który musiał odbębnić, to najczęściej jednak pozwalał jej wierzyć, że to ona ma nad wszystkim kontrolę. Zawsze czuł, że jest jej to winien. Każdy inny facet dałby się zabić za taką piękną żonę, a on nie umiał w pełni docenić jej wdzięków.
- Niech się uczą na swoich dokumentach - mruknął tonem małego zazdrosnego chłopca, którego matka kazała oddać ulubioną zabawkę młodszemu rodzeństwu. Niech już ona tak nie przesadza, bo ostatnimi czasy naprawdę pilnował, by nie pracować dłużej, niż to sobie wyznaczył i zawsze był w domu punktualnie o czasie. Już dawno nie zarywał nocy nad aktami i nie przesiadywał w kancelarii. Po jej ostatnim wywodzie, że pracuje za długo bardzo pilnował, by dotrzymać obietnicy. Pantofel.
Szczerze mówiąc, gdyby powiedziała mu teraz o ciąży raczej by się nie ucieszył. Raczej. Nie marzył o dzieciach, cenił sobie spokojne życie i ciszę, a to nie idzie w parze z berbeciem. Poza tym nie wydawało mu się, że byłby dobrym ojcem. Kiedyś, dawno temu rozmawiali o tym i razem zgodnie uznali, że to nie pora na dzieci i tego tematu później nie poruszali, jednak gdzieś w głębi duszy wiedział, że w końcu przyjdzie ten moment, gdy Beverly poczuje instynkt macierzyński. Wolałby jednak, by go o tym uprzedziła, zamiast stawiać go przed faktem dokonanym.
- Kotku... Nie przesadzaj. Biegam, karmisz mnie zdrowo... Zawał mi nie grozi - uśmiechnął się obejmując ją w pasie i przysunął bliżej siebie. Pomijając fakt, że palił zdecydowanie za dużo, to poza tym prowadził zdrowy tryb życia. - Układanie kartek w pudełkach mnie nie zabije. No chyba, że te pudła spadną mi na łeb - dodał pozwalając sobie na odrobinę czarnego humoru.
- No znowu, znowu! Dwa tygodnie temu mieliśmy rocznicę wyboru farby do sypialni - wyszczerzył się wesoło. No tak, mógł się spodziewać, że to o taką rocznicę chodzi, nim jego serducho zabiło mocniej bojąc sie, że jednak to ta z tych ważniejszych. Uciekł zakłopotanym wzrokiem gdzieś na sufit.
- Nie pamiętam co jadłem wczoraj na śniadanie... ale "Kevina" pamiętam! - dodał pospiesznie, żeby nie poczuła się urażona. Naprawdę nie miał do tego głowy. Jego pamięć była przeładowana prawniczym bełkotem, paragrafami i innymi ważnymi rzeczami, które potrzebne mu były w sądzie.
- No ale skoro dziś taki ważny dzień... - zakołysał się z nią na boki wciąż trzymając ją w objęciach - to może wyjdziemy gdzieś po kolacji? Może do kina? Albo... Może uda się jeszcze złapać jakieś bilety do teatru


Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Beverly wcale nie odnosiła wrażenia, jakoby Harvey tylkoodbębniał obowiązki męża. Czasem wręcz wstępował w niego jakiś demon, którego nie dało się okiełznać ani nad którym nie dało się zapanować nawet komuś takiemu jak ona. Potrzeby miała duże. Czy faktycznie wynikające z jej pragnień czy wywołane lękiem, że Harvey może znaleźć sobie kogoś na boku? Tego pewnie nawet ona sama nie wiedziała. Nie zmieniało to faktu, że czasem naprawdę ciężko było go nasycić. Strach wobec tego pomyśleć do czego Pan Mąż był zdolny, gdy miał chęć oddać się własnym żądzom. Zwłaszcza tym, o których istnieniu Beverly nie miała pojęcia.

A ona kochała swojego mrukliwego, zazdrosnego chłopca. Jego obrażone minki. Fakt, że ostatnio naprawdę się starał przychodzić o przyzwoitej porze, jej tykajacy zegar biologiczny i ogólny dobrostan, w którym się znajdowała coraz częściej podszeptywał, że to jest idealny czas na starania o potomka. Uroda zaczynała przemijać. Już nawet możliwość posiadania pociążowych rozstępów nie przerażała jak kiedyś. Mieli dom, stabilną pracę, mieli swoje małe rytuały, mieli siebie. Do pełni szczęścia brakowało tylko małego brzdąca, który przeorganizowałby ich perfekcyjnie zaplanowane życie i postawił na głowie ich cały świat.

To prawda, zgodziła się, że najpierw zajmą się karierą. Harvey zdobędzie klientów i renomę. Sama też skupiła się na swojej pracy, ale codziennie oglądała szczęśliwe mamusie i ich pociechy. Rozwrzeszczany malec wydawał się teraz szczytem marzeń i aspiracji pani Wilson. Ta możliwość, że mogłaby być przy nadziei. Już samo to ją uszczęśliwiało. Od jakiegoś już czasu nosiła się z myślą, by rozpocząć tą rozmowę. Wtedy wpadła ostatnia sprawa, której Harvey poświęcił dużo uwagi i zaangażowania. Powiedziała sobie, ok, jeszcze ta jedna sprawa. Dzisiaj miała z nim porozmawiać, ale spóźniający się okres odłożył znowu w czasie tą rozmowę. Beverly jakby podskórnie czuła, że mógłby się nie zgodzić i wtedy, gdyby okazało się, że jest faktycznie w ciąży - byłaby smutna, że Harvey nie chce tego dziecka. Wolała poczekać.

- Trzeba przesadzać, gdy wszystko za nadto się rozrasta. - odpuściła przebiegle zmieniając temat. Paluszki chodziły własnymi ścieżkami. Guziki stały się ciekawsze niż suszenie mu głowy. Tym bardziej, że przysunął ją bliżej siebie. Przejechała dłonią po jego czole.
- Zdecydowanie musisz uważać na spadające pudełka. - roześmiała się.

- To była bardzo ważna i potrzebna rocznica. - poważnie. Pamiętała jak długo spierali się o kolory i ich odcienie, aż w końcu i tak stanęło na tym, który podobał jej się bardzo. Ale było ostro. Łącznie z argumentem, że przy błękicie libido jej spada, a na inne kolory też miała wytłumaczenie, dlaczego nie.

Przytuliła się. To było miłe, że chciało mu się grać w jej gry. Koleżanki nie miały tak wesołego życia. Nie raz i nie dwa narzekały na swoich mężów. Ona nie mogła złego słowa powiedzieć na Harvey'a. No może poza tym nikotynowym nałogiem. To było naprawdę nic w porównaniu z przywarami innych mężów. Stanowczo powinien rzucić te fajki, ale tak wiele miał stresu w pracy. Wolała, że palił niż miałby pić jak inni.

- Naprawdę miałbyś chęć jeszcze gdzieś wyskoczyć? - była wręcz oczarowana. Czasem był tak zmęczony, że nie miała sumienia go nawet wyciągnąć na krótki spacer. Nie podejrzewała, że wyjście do kina czy do teatru, to sprytny fortel jej Mysia-Pysia, żeby nie spędzić z nią sam na sam w sypialni.

Harvey Winston
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ej! Bo to nie tak, że Harvey cierpiał katusze oddając się małżeńskim obowiązkom i co chwilę patrzył na zegarek czekając kiedy Beverly z niego zejdzie. Nie, nie, nie. To, że nie pchał się pierwszy z łapami do żony nie znaczy, że gdy już przyszło co do czego to odwalał manianę i leżał jak kłoda zwalając cała robotę na nią. Może potrzebował kopa na rozpęd, może potrzebował trochę więcej czasu na rozruch, ale gdy już się rozkręcił, to stawał na wysokości zadania i dawał z siebie wszystko. Bardzo długo. Bo niestety, a dla Beverly pewnie stety, Harvey miał problemy z osiągnięciem spełnienia, przez co potrafił kochać się z nią znacznie dłużej, niż przeciętny mężczyzna w jego wieku kochał się ze swoją żoną po dziesięciu latach małżeństwa. Koleżanki pewnie jej tego zazdrościły. W każdym razie, nigdy chyba nie pozostawił jej niezaspokojonej. A przynajmniej miał taką nadzieję, że nie była aż taką dobrą aktorką. A jeśli jednak udawała, to powinna dostać Oskara. Wierzył jednak w cudowną moc swoich palców i magię filmów instruktażowych na stronach dla dorosłych. Faktem też było, że czasem wstępował w niego istny demon, a wtedy zdarzało się, że on sam zaczynał podchody i swoje czary mary. Działo się tak zazwyczaj, gdy przeżywał nowe zauroczenie czy fascynację jakimś przystojnym mężczyzną, który przebijał się przez jego heterycką tarczę ochronną. Wtedy (i teraz? Po tych kilku godzinach z Duncanem sam na sam nad aktami...) w głowie Harveya działy się takie rzeczy, z którymi nie umiał walczyć i musiał dać im upust. Lepiej, żeby Beverly nie miała pojęcia, o kim naprawdę myślał, gdy uprawiał z nią ten najdzikszy zwierzęcy seks.

Harvey nie chciał mieć dzieci, ale jeszcze bardziej nie chciał sprawiać przykrości żonie. To była jego pokuta na całe życie – będzie robił wszystko, by była szczęśliwa. Jeśli dziecko da jej szczęście zmusi się, by cieszyć się razem z nią. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Oczywiście gdyby teraz oznajmiła „Zdejmuj spodnie, robimy bąbelka!” pewnie próbowałby do oporu odwlekać to w czasie, ale w końcu jak zawsze uległby jej namowom. Wolałby jednak wiedzieć wcześniej. Gdyby się przytrafiło oczywiście pokocha je i będzie rozpieszczać, tak jak rozpieszczał Beverly i stanie na rzęsach, byleby tylko nie odczuli, że jest inaczej. A przynajmniej taki miał plan, ale co przyniesie jutro, tego nie wiedział. Bo równie dobrze mogłoby okazać się, że strach i panika zwycięży i porzuci samotną matkę z dzieckiem.

- Mam kupić sobie kask? - zapytał unosząc brew. Ciekawe co powiedzieliby w kancelarii, gdyby jutro przyszedł w budowlanym kasku na głowie oznajmiając wszem i wobec, że żona mu kazała. Ci, którzy znali go trochę lepiej pewnie podchwyciliby żart, reszta zapewne miałaby go za idiotę. Oboje jednak dobrze wiedzieli, że nie miałby oporów, by naprawdę to zrobić.

- Jasne, jeśli masz ochotę – uśmiechnął się lekko. Tak, to był jeden z jego niezawodnych sposobów na odciągnięcie Beverly od jego rozporka, z którego korzystał najczęściej. Bo gdy wymęczy ją na mieście, to nie będzie miała siły w sypialni i szybko zaśnie. Jak dziecko po wizycie w lunaparku. Może jednak nie byłby takim złym tatą? Bo kwestie usypiania miał opanowaną. Chwycił delikatnie jej zgrabne rączki i odsunął od swoich guzików, co na tę chwilę jednoznacznie ucięło temat igraszek.
- Dokończ to pyszne spaghetti, a ja skoczę pod prysznic – oznajmił i uniósł jej dłonie do swoich ust, by złożyć na nich dwa krótkie całusy. - Potem może przejrzymy repertuary... I zdecydujemy gdzie się zabawimy – uśmiechnął się na odchodne nim się odsunął i ruszył w stronę schodów rozpinając po drodze koszulę. W połowie drogi na piętro, gdy był już pół nagi rzucił przez ramię przelotnie spojrzenie na żonę. Kto wie, może temat był tylko ucięty, a nie zakończony...

Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Może po prostu uważaj na siebie. To powinno wystarczyć. – rozbawił ją, ale czasem ktoś musiał być tym „mądrzejszym” i zatrzymać tą rozpędzającą się karuzelę. Beverly wiedziała, do jakich szaleństw byłby zdolny i musiała to ukrucić w zalążku. Nie dlatego, że to by jej się nie podobało, albo było nie zabawne. Jednak Harvey był, a przynajmniej powinien być czy też uchodzić za człowieka z klasą. To, co było świetnym pomysłem na phranka albo zwykły zakład, za studenckich czasów, teraz nie pasowało dla dorosłego, statecznego i poważanego czowieka sukcesu, jakim bez wątpienia był. Pomimo chęci powrtotu do szaleństw młodych i beztroskich lat, teraz musiała również zachowywać się dorośle i nie pozwalać ukochanemu mężowi narażać się na śmieszność.

Miała ochotę na niego i cały wieczór igraszek, których nigdy jej nie szczędził. Nie przeszkadzało jej nawet to, że to przeważnie to ona była ich inicjatorką. Może nie zauważała tego, a może po prostu miała go za dość nieśmiałego i wrażliwego mężczyznę, który nie chciał się nigdy narzucać. Pewnie nawet to ją w nim urzekło wtedy i urzekało nadal. Nigdy nie czuła presji. To raczej ona ją wywierała, ale skoro się nie żalił – nie sądziła, że coś może Harveyowi nie pasować. Tym bardziej, że faktycznie, czasami coś w niego wstępowało. Nigdy mu w ten czas nie odmawiała. Nawet jak następnego dnia miała wiele obowiązków na głowie. Takie zrywy były niemal jak świąteczne dni z czerwoną kartką w kalendarzu. Cokolwiek by się nie działo – trzeba je było celebrować. Małe ustępstwa w małżeństwie decydowały o jego trwałości.

- Tylko, jeśli będzie to coś pozytywnego od początku do końca. – poskreśliła. Ostatnio zaplątali się na jakiejś Shirley Valentine. Beverly wróciła upłakana i zupełnie nie w nastroju na nocne, łóżkowe zabawy. Harvey musiał ją przytulać dopóki nie zasnęła. Pewnie wyobraziła sobie, że właśnie tak wygląda jej życie. W kuchni, za garami i bez własnych marzeń, chociaż na brak możliwości spełniania się jako przedsiębiorca i lekarz nie mogła narzekać. Nawet więcej – odczuwający strach przed dentystami małżonek rzadko kiedy składał jej wizyty w pracy, przez co mogła się tam czuć całkiem prywatnie. To był jej azyl. Miejsce, gdzie sprawy domowe nie mieszały się ze sprawami służbowymi.

- Musisz sprawdzić, czy nie ma jakiegoś drugiego, nieciekawego dna. Nie chcę ci popsuć kolejnego wieczoru. – i wypłakać oczu do reszty.
Żonę łatwo można było uśpić. Z dziećmi nie było by tak łatwo, zwłaszcza jakby taki berbeć wrodził się w podstępnego ojczulka. Oj, dałby mu popalić.

Pan Mąż ją rozczulał. Całusie w rączusie rozmiękczały kolanusie i właściwie jakby teraz palcami nie pstryknął – Beverly była cała jego. Dlatego też wróciła do garów, chociaż zostawiał ścieżkę usłaną ubraniami. Powinna albo za nim podążyć (kto by się tam przejmował przypalonym makaronem, wygotowaną wodą i nie nadającym się do dalszej eksploatacji garnkiem?) albo strzelić mu wykład na temat robienia bałaganu tuż przed wyjściem. Odprowadziła go tylko wzrokiem przyglądając się umięśnionemu ciałku i z westchnieniem wróciła do kuchennych spraw.

Gdy Harvey wrócił – świece rozświetlały jadalnię ciepłym, przytulnym blaskiem, a aromat ukończonej potrawy roznosił się po wnętrzu zapewniając o staranności przygotowania. Obiecywał ucztę dla podniebienia.
Harv zastał ją na przerzucaniu playlisty w poszukiwaniu czegoś przyjemnego dla ucha i pasującego jednocześnie do posiłku.
- Dobrze, że już jesteś. – podniosła wzrok znad telefonu. - Bo nam tu już wszystko stygnie. – i nie tylko myślała w tej chwili o stygnącym spaghetti.

Harvey Winston
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Postaram się - uśmiechnął się słodko. Fakt, Harveyowi daleko było do miana poważnego pana prawnika. W sądzie i w rozmowie z klientem był profesjonalistą i zachowywał się tak, jak prawnikowi przystało, ale po godzinach nie miał oporu by się wydurniać. Nie był sztywniakiem, który wywyższał się nad innymi. Pod tym względem bardzo różnił się od swojego ojca, który zawsze zadzierał sufit nosem i wszystkich dookoła traktował jak gorszy sort. Pewnie dlatego Harvey nie chciał być takim dupkiem i już dawno sobie obiecał, że zrobi wszystko by do ojca się nie upodobnić. Póki co całkiem dobrze mu szło.

Harvey nigdy nie narzekał na jej nachalne figle-migle, bo wiedział, ze nie ma do tego prawa. Skoro zdecydował się na to małżeństwo to musiał je przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Musiał się czuć naprawdę paskudnie żeby jej odmówić prosto w twarz i przez te dziesięć lat ich małżeństwa stało się tak może cztery razy, gdy wprost powiedział jej: "nie". Znacznie częściej próbował jednak swoich sztuczek zwodzących, dzięki którym czasem udawało mu się odłożyć ich wspólne zabawy w czasie.

- Sama wtedy wybrałaś, więc nie miej do mnie pretensji - odparł trochę niezgodnie z prawdą, bo ani ona, ani on nie mieli wyboru, bo grali wtedy tylko to, ale to ona stwierdziła, że w sumie to może być. Jemu to pasowało do póki nie zaczęła wypłakiwać mu się w ramię, bo naprawdę nie lubił, gdy płakała. W ogóle nie lubił, gdy ktoś obok płakał, bo nigdy nie wiedział co robić i panikował. A jej łzy były dla niego dodatkowym ciosem, od którego bolało serduszko i budziły się wyrzuty sumienia.
- Poszukaj może jakiejś komedii albo filmu akcji - zaproponował. Miał jednak nadzieję, że nie grają teraz żadnych romansideł, bo to pewnie jeszcze bardziej ją nakręci. Z drugiej strony... może tego właśnie dziś mu potrzeba?

Harvey może niezbyt często inicjował łóżkowe rozrywki, ale na brak drobnych czułości z jego strony nie mogła narzekać. Buziaczki i przytulaczki były na porządku dziennym i często nawet bez powodu sprzedawał jej całusa w czółko na przykład, gdy czekali w kolejce do kasy w sklepie. Pewnie dlatego wiele osób uważało, że są małżeństwem idealnym, bo nawet po dziesięciu latach wciąż zachowują się jak zakochane nastolatki. Czy miał świadomość, że to ją nakręca? Pewnie nie, bo inaczej tak chętnie by tych czułostek nie okazywał.

Szybki, zimny prysznic. Tego właśnie potrzebował, by ochłonąć po całym dniu spędzonym w bliskim towarzystwie Duncana. Ogolił się, skropił się wodą, którą dostał od Beverly i która to bardzo jej się podobała, i wyszorował zęby, by nie mówiła, że śmierdzi papierochami, choć dziś prawie wcale nie palił. Prawie wcale, bo dla niego pięć od rana to jak nic. Potem ubrał się nieco luźniej choc nadal z nutką elegancji, bo koszulę zastąpił białym polo, a formalne spodnie porzucił na rzecz dopasowanych, czarnych dżinsów. Taki strój był chyba godny tej rocznicy. A przynajmniej tak mu sie wydawało zanim nie wrócił na dół, bo gdy zobaczył elegancko nakryty stół i zapalone świeczki zwątpił od razu.
- Kochanie... jesteś pewna, że nie mamy jakiejś innej, ważniejszej rocznicy? - zapytał siadając do stołu z nieco niepewną miną. - Nie wiem... ślubu? Pierwszej randki? Może pierwszy pocałunek?

Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dała się udobruchać jego zapewnieniom. Jak wielu innym słowom i obietnicom, które jej składał, i z których się wywiązywał.
- Grzeczny Winston. -pogładziła go po policzku i przytuliła się z oddaniem, które manifestowała niemal na każdym kroku nie zależnie czy byli otoczeni tylko czterema ścianami własnych kątów czy innymi ludźmi. Potrzebowała na każdym kroku zapewnień, że nadal grają w tej samej drużynie. Że jest dla niego najważniejsza i wreszcie, że faktynie jej nie opuści aż do śmierci. Niektórych pewnie to aż modliło, gdy widzieli ich po tylu latach nadal gruchających niczym wiosenne gołąbki, w tym jej bliźniaczkę-Kimberly.
Harv musiałby się wstydzić, gdyby chciał na coś narzekać. Pomimo miliona rzeczy, które musiała z własnej woli czy faktycznej konieczności dopilnować, zawsze znajdowała czas na to, żeby zadbać o siebie, jego, dom i ich relację. A nawet jeśli coś jej po drodze umknęło, zawsze dążyła do tego, żeby mu to wieczorem wynagrodzić, bo przecież to te magiczne figle-migle scalały związki znacznie bardziej niż chit-chaty. Za to łykała jak pelikan wszelkie formy odwlekania ich w czasie dumna z powściągliwości swojego męża, który dbał o to, by w ich związku nie wiało nudą.
- Oj, Misiaczku- przybrała ten wyraz twarzy, który mówił Harveyowi, że będą kłopoty, bo pani Winston czegoś od niego chciała, a to sprawiało, że stawała się nieco bardziej przymilna, gładziła swymi drobnymi rączkami niby przypadkiem te miejsca, które w sposób szczególny były wrażliwe na pieszczoty i musiał się szybko ewakuować, żeby nie chciała mu tłumaczyć o co jej chodzi, bo wylądowaliby w sypialni i tyle po teatrze.
-Tytuł był ładny. zatrzepotała rzęsami. I ta właśnie sztuka wprawiła ją wtedy w paskudny nastrój, ale to szczegół. Może i nie było innych, ale Harv tak nauczył się ją brać pod włos, że zawsze odnosiła wrażenie, że wszystko w ich życiu jest pod jej dyktando.

Doprawdy, chyba naprawdę mu zależało na tym, żeby podłapała ten flow, gdyż z komedii to tylko ogląda te romantyczne, a kino akcji nie prowokowało spacerów w blasku księżyca i czułych wyznań, które Bev tak bardzo lubiła.
Musiał wiedzieć, że to lubiła. Drobne gesty, czułości, niewinne zaczepiaczki. W końcu całe ich życie było ich pełne. Co więcej sam musiał je lubić, chyba że był to tylko odruch wyuczony, żeby uciszyć poczucie winy. Teraz tak nierozerwalnie złączony z ich wspólnym życiem, że pewnie nawet by zatęsknił, gdyby ich brakło. Gdyby Bev nagle przestała celebrować nieistotne rocznice i drobne czułości.
Co prawda suszyła mu głowę, że śmierdoli fajami. Dokładnie takiego słowa używała – śmierdoli. Bo jakże miałaby mu się przyznać do tego, że ona, rzeczniczka, czy wręcz ambasadorka zdorwego stylu życia lubi zapach jego skóry smagniętej tytoniowym dymem wżerającym się w każdy jej załomek? Nie było takiej opcji. Suszyła mu więc głowę o papierochy, ale oboje wiedzieli, że robi to tylko dla zasady.
Zanim wrócił z łazienki wszystko było już gotowe.
- Jestem pewna. - uśmiechneła się zadziornie. - Mam po prostu czasem chęć na to, by przygotować coś specjalnego dla mojego męża. - jej pogodne i dobrotliwe usposobienie nie sprawiało wrażenia, że targało nią coś na kształt Harvey'owego poczucia winy. Była na to za szczera. Na ile szczera może być oczywiście kobieta, która w sytuacjach podbramkowych udaje własną siostrę. Pytanie pozostaje otwarte czy Harv zdawał sobie z tego sprawę, i czy w ogóle chciał sobie z tego zdawać sprawę. To była już kompletnie inna bajka.
- Te rocznice, to tylko taki uroczysty dodatek. - tak było w istocie, dlatego nie kazała mu o nich pamiętać przejmując rolę organizatorki tych drobnych uroczystości, które uświetniał swoją osobą, dobrym humorem i wszystkim innym.
- Za nas, za nasze szczęście i wspólną przyszłość. - wzniosła toast, gdy nalał wina do kieliszków. Jej oczy skrzyły się bezgranicznym szczęściem w ciepłym blasku świec. - I za twoje sukcesy, mój ukochany. - podziwiała w nim to, że dla niej zawsze był tym kochanym i słodkim Misiaczkiem.
powitalny kokos
nie powiem
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nigdy, ale to przenigdy nie dał jej odczuć, że cos jest nie tak, że jej nie kocha, albo ma kogoś na boku - a nigdy przecież nie miał. Więc skąd jej obawy? Robił naprawdę wszystko, a nawet więcej, by była z nim szczęśliwa, by nic jej nie brakowało. Nie mogła narzekać, tak jak i on nie mógł narzekać, że ona się nie starała. Naprawdę byli idealna parą. Do porzygu. Az dziwne, że do tej pory nikt im nie zarzucił, że grają pod publikę. Na początku małżeństwa Harvey może i udawał, ale teraz, po tych dziesięciu latach razem okazywanie czułości żonie było dla niego tak naturalne i wręcz oczywiste, jak oddychanie.na początku kalkulował kiedy i jak ją objąć, kiedy złapać za rękę, kiedy wypada pocałować. Teraz to wszystko przychodziło mu naturalnie i robił to bez zastanowienia.

Oczywiście, że to lubił. Nie był masochistą. No dobra, może trochę był, ale nie do tego stopnia, by cierpieć trzymając się za ręce. I oczywistym było, że gdyby nagle zabrakło mu tych czułości i drobnych pieszczot zatęskniłby, i to nawet bardzo. Bo może Beverly go nie pociągała, ale to nie oznaczało, że nic do niej nie czuł. Kochał ją i naprawdę by cierpiał, gdyby ją teraz stracił.

Ta zasada była bardzo męcząca, bo oboje dobrze wiedzieli, że Harvey nie rzuci palenia. Kiedyś, na początku małżeństwa próbował, gdy tak ciągle truła mu, że powinien. Więc próbował rzucić dwa razy - pierwszy i ostatni. Pierwsza próba skończyła się dziesięciokilogramową nadwagą, bo opychał sie jak świnia. Druga próba skończyła się zamordowaniem ogrodowego krzesła, bo zaliczył rozstrój nerwowy. Nigdy więcej. Poranny papieros i kawa na tarasie to jego codzienny rytuał, którego nie da sobie odebrać. Gdy Beverly czasem zaczyna te swoje wywody, Harvey żartuje, że gdy już umrze na raka płuc, to ma mu włożyć do trumny paczkę fajek, bo jak nie, to będzie ją straszył.

- Przez te Twoje specjalności Twój mąż będzie się niedługo toczyć - uśmiechnął się sięgając po przygotowane przez nią wino. Gdyby nie biegał codziennie przed pracą zapewne już dawno nie mieściłby się w drzwiach, bo gotowała tak wyśmienicie, że nie umiał odmówić sobie dokładki. Dlatego codzienny jogging i wycieczka na siłownię raz w tygodniu były na stałe wpisane w jego planerze.
- Lubię te dodatki - odpowiedział zgodnie z prawdę i rozlał wino do kieliszków. - Dzięki nim każdy dzień jest inny i wyjątkowy - uśmiechnął się. Inni mężowie wracali z pracy, dostawali odgrzane resztki z wczorajszego dnia, albo jakieś kiepskie danie z puszki, potem telewizja i do wyra. Harvey wracał z pracy i celebrował te małe, nieistotne święta. Czasem miał wrażenie, że wymyślała te okazje na poczekaniu i nijak sie one miały do rzeczywistych wydarzeń z przeszłości. Ale może po prostu wypierał takie drobiazgi z pamięci.
- I za producentów słodyczy - wyszczerzył ząbki w uśmiechu wznosząc toast za osoby, bez których Beverly zostałaby bez pracy. Wciąż nie wierzył, jakim cudem ożenił się z dentystką.

Beverly Winston
ambitny krab
Harvey Winston
ODPOWIEDZ