Judah & Laurissa
: 31 sie 2021, 14:41
— 6 —
Telefon od kilku dni milczał, a to oznaczać mogło tylko jedno - to naprawdę był koniec. Koniec pewnego etapu życia, koniec z Seattle, koniec... związku z Aurelie. Czy może samej relacji, skoro od rozstania minął przeszło miesiąc. Im więcej Judah o tym myślał, tym mniej rozumiał. Tym mniej rzeczy był pewny, do niedawna jeszcze sądząc, że tylko wyjazd do Australii może mu pomóc i tylko pojawienie się Farrow przed drzwiami jego nowego mieszkania pozwoli zrozumieć, czy nadal brodzą po kostki w tym grząskim gruncie, czy ten stał się wreszcie stabilny, dając im pole do naprawienia podupadłej relacji. Przekonany był, że jeśli Aurelie za nim przyleci, wszystko da się odbudować. Ale pomylił się. Upragniona rozmowa nie przyniosła oczekiwanych skutków, a oni niczego nie odbudowali, nie doszli do porozumienia, ani nie rozeszli się w swoje strony w zgodzie, a z poczuciem rozgoryczenia, nowymi niedopowiedzeniami i bezsilnością, jakiej Judah nie czuł od dawna.Poczuciem, że to jest już koniec.
Z tym samym poczuciem stawiał Laurissie drinki w barze, w siebie wlewając słabej jakości whisky, w nadziei, że to ona pozwoli mu zapomnieć, z tym samym poczuciem oboje z niego wyszli, znaleźli taksówkę i wysiedli na drugim końcu miasta, nie wiedząc dlaczego odnalezienie w pamięci adresu własnego mieszkania wydaje się takie trudne. To samo poczucie nie opuściło go nawet wtedy, gdy nie wiedząc gdzie dojechali, z zamglonym spojrzeniem otwierał w telefonie mapę, w pierwszym odruchu odszukując Stany Zjednoczone i Seattle. I wtedy, gdy zamiast znaleźć drogę powrotną, zadzwonić po kolejną taksówkę i wrócić na Opal Moonlane, dostrzegł zamknięte w zagrodzie owce, celując w ich stronę palcem, by zauważyła je i Rissa. – Też je widzisz? – choć wzrok zawiesił na zwierzętach, przez krótki moment nie był pewny, czy nie są tylko przywidzeniem. Efektem ubocznym przebrzydłego alkoholu, wypełniającego każdą jego żyłę z osobna, w ilościach tak dużych, że cudem było to, iż Judah stał jeszcze na własnych nogach. – Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – zapytał nagle, tracąc wątek i spojrzeniem wiodąc w stronę Laurissy, z nadzieją, że spośród ich dwójki przynajmniej ona będzie wiedzieć dokąd wywiózł ich taksówkarz. Kiedy jednak nie uzyskał odpowiedzi, a przynajmniej nie uzyskał jej tak szybko, jak by tego chciał, z powrotem spojrzał na stado owiec i... – To widzisz te owce czy... – urwał, uniesioną do góry dłonią wskazując już nie tylko na drewnianą zagrodę, a znajdującą się w niej bramę, którą nagle zapragnął otworzyć. – Laurisssaaaa? A może my je wypuścimy?
Bo, nie wiedzieć czemu, Judah Hirsch zrozumiał nagle, że życie owiec zależy wyłącznie od niego - i jeśli nie otworzy zagrody, skaże je na pewną śmierć.
Laurissa Hemingway