#1 Od czegoś trzeba zacząć
: 28 sie 2021, 23:07
~2~
Powrót do Lorne Bay był dla Willow trudny. Nie tylko ze względu na powód powrotu, czyli stan zdrowia jej ojca, nie tylko ze względu na to, że nie było tu dużego, porządnego szpitala, ale też ze względu na konieczność zderzenia się z przeszłością. Dla wielu była tą dziewczyną, która miała osiągnąć sukces, ale nic z tego nie wyszło. Oficjalnie przecież twierdziła, że nie została przyjęta na światowe tournée i większość osób właśnie w to wierzyła. O tym jaka była prawda, wiedziała właściwie tylko ona i ludzie którym odmówiła, gdy jej zaproponowano posadę solistki. Przekreśliła życiową szansę, by pomóc siostrze. Ale gdyby rodzina o tym wiedziała, to nikt by się na to nie zgodził. Był więc to jej sekret, który dusiła w sobie, nie narzekając na głos, że coś straciła. Co by było z Phillim, gdyby się nim wtedy nie zajęła, zanim jego ojciec zebrał się w sobie i wrócił do niego? Może już by go tu nie było na tym świecie. Pewnie niektórym byłoby lżej, ale Willow nie sądziła, by była jedną z tych osób. Wiedziała, że dzień kiedy synek ją opuści i tak nadejdzie, ale nie wyczekiwała go z niecierpliwością, może trochę egoistycznie, nie wiedząc do końca co ma robić potem ze swoim życiem.Przez to, że ludzie uważali, że nie wyszło jej jako skrzypaczce, miała poczucie, że kogoś zawiodła. A przecież zupełnie nie tak było. A jednak umysł czasami nie działał logicznie, tylko wkręcał coś sobie i tylko utrwalał się w swoim błędnym, wyimaginowanym przekonaniu. Dlatego trudno tu było wrócić. Trudniej niż powinno być.
Doba była zbyt krótka, by ze wszystkim móc się wyrobić. Philemon jako czterolatek był dość absorbujący, byłoby tak nawet gdyby był okazem zdrowia. Owszem, potrafił się już częściowo sam sobą zająć, pobawić się czymś, czy porysować, ale ze względu na chorobę, nie można go było wysłać do przedszkola, czy pozwolić by biegał po placu zabaw z kolegami. Ktoś musiał być cały czas w pobliżu. Pomaganie na farmie też nie należało do najlżejszych i najprzyjemniejszych. Willow była przyzwyczajona do ciężkiej pracy, choć była szczupła, miała drobne, delikatne dłonie, to jednak nie miała problemu z obowiązkami na farmie, w końcu tu się wychowała i nigdy nie miała taryfy ulgowej tylko dlatego, że grała na skrzypcach. Część rzeczy była jej darowana, by nie ryzykować połamania palców, ale za to inne rzeczy spoczywały głównie na jej barkach. Jakiś czas temu ojciec zatrudnił pracownika do pomocy, ale to nadal było za mało rąk do pracy, zwłaszcza gdy stan jego zdrowia się pogorszył. Zatrudnienie kolejnego pracownika wiązałoby się z koniecznością wypłacania mu pensji, czyli mniej pieniędzy by zostawało w domu. O sprzedaży ziemi ojciec nie chciał słyszeć, bo była w rodzinie od pokoleń. Pewnie i tak Willow sprzeda farmę, gdy już zostanie sama na tym świecie. Bała się, że ten moment nastanie szybciej, niż później.
Dom w jakim zamieszkali był ładny, parterowy, co było wygodne przy chorym dziecku, które czasem trzeba było zanieść. Philly może nie był taki duży jak jego rówieśnicy, ale swoje już ważył. Przez trzy lata wspólnego życia, mieszkania pod jednym dachem, dzielenia się obowiązkami w domu i przy dziecku, z Achillesem wypracowali pewne rytuały, zwyczaje, podział zadań. Jakoś to działało, a dawna niechęć przerodziła się w coś zupełnie przeciwnego. Willow miała przez to niezły mętlik w głowie i sercu. Chyba na szczęście nie miała ostatnio zbyt wiele czasu by nad tym się zastanawiać. Przeprowadzka, nowy dom, więcej pracy, sytuacja z rodzicami... dużo wrażeń i mało czasu dla siebie.
- W końcu zasnął. - Willow westchnęła wchodząc do salonu. Philly był dziś wyjątkowo marudny, chyba też wychodził stres związany z przeprowadzką i nowym domem. Musiała mu opowiedzieć bajkę i zagrać jego kołysankę. Napisała ją specjalnie dla chłopca gdy jeszcze byli tylko we dwoje. "Mamusiu, zagraj mi moją piosenkę", prosił swoim dziecięcym głosikiem i ona miękła. Bardzo ją rozczulało, gdy mówił do niej "mamusiu", ale w sumie jak miał do niej mówić? "Ciociu"?
Opadła ciężko na fotel i westchnęła. Padała na twarz, a nawet nie zjadła jeszcze kolacji. Nie miała już jednak siły na nic. Zbyt długi dzień, zbyt intensywny.
Achilles Cosgrove