Choć to w momencie, w którym się odezwała, wybierała się na misję samobójczą, po raz pierwszy przestraszyła się w momencie, w którym dobrnęła do brunetki i miała okazję z bliska obserwować jej reakcję. Szybkie i krótkie oddechy, znajomy grymas wymalowany na twarzy… wszystko to sugerowało, że wcale nie było w porządku, a jednak Posy nie czuła się upoważniona do tego, aby jej to wytknąć. Nie chodziło przecież wcale o fizyczne obrażenia, a raczej o to, że podobne zachowania potrafiły odcisnąć na psychice prawdziwą traumę… Pewne osoby były do tego jednak przyzwyczajone. Obracając się w takim towarzystwie, na własne życzenie narażały się na kłopoty. Kiedy już pierwsze problemy zostały opanowane, O’Brallaghan zaczęła zastanawiać się nad tym, czy brunetka była jedną z tych osób. Omiotła ją spojrzeniem i zarejestrowała, że raczej nie wyglądała jak ktoś, kto mógłby świadomie wpakować się w takie bagno, ale czy coś podobnego rzeczywiście dało się ocenić wyłącznie po wyglądzie? Od lat wmawiała sobie, że nie powinna definiować nikogo po pozorach, dlatego ostatecznie zwalczyła podobne myśli i zepchnęła je w głąb własnego umysłu, tym razem skupiając się wyłącznie na tym, aby wyszły z tego cało.
- Ciężko temu zaprzeczyć - odparła, bo chociaż nie zrobiła nic wielkiego, nie zamierzała być jedną z tych osób, które powtarzały to w kółko. W tym samym momencie sięgnęła do swojej torebki, z której wyciągnęła paczkę chusteczek, później wysuwając ją w stronę dziewczyny. Przecieranie poranionej twarzy dłońmi, na których zdołał już osadzić się tutejszy bród, rzeczywiście nie było mądre.
- Obrzydliwy sposób prowadzenia interesu. Ktoś już dawno powinien zrobić z tym porządek - stwierdziła, ponieważ sama zupełnie nie rozumiała jak ktoś mógł potraktować w ten sposób drugą osobę. Nie mówiąc już o tym, że była to banda facetów, która rzuciła się na samotną kobietę.
- To nic takiego, naprawdę - skłamała przy tym tylko odrobinę. Choć trochę ryzykowała, kiedy zdecydowała się wtrącić, ciężko powiedzieć, aby teraz mogła tego żałować.
- Racja - stwierdziła, a później podniosła się z miejsca i wyciągnęła w jej stronę dłoń, aby pomóc jej się podnieść. Domyślała się, że po zadanych ciosach może nie być to proste.
- I zdecydowanie powinnyśmy też zadzwonić po policję. Nie można tego tak zostawić - zauważyła, ponieważ była zdania, że podobne zachowania należało tępić. Nie mogły dopuścić do tego, aby tamtej grupce upiekło się, ponieważ nie minęłoby wiele czasu, a ktoś inny skończyłby w ten sam sposób, a może nawet i gorzej, ponieważ w porę nie pojawiłby się nikt, kto zdecydowałby się pomóc.
Odette Overgaard