—
Kurwa mać.
Choć niegłośne, jej własne słowa wybrzmiewające w ciemnym, przytłaczająco pustym i spokojnym wagonie zabrzmiały obco przy odbijaniu się o uszy Kayleigh. Głos miała zachrypnięty, gardło wysuszone na wiór, a kręgosłup obolały od twardego siedzenia, na którym najwyraźniej zasnęła kilka godzin temu. Musiało minąć dużo czasu, bo kiedy otworzyła oczy, dookoła panowały egipskie ciemności, które rozświetlała tylko smuga bladoniebieskiego światła smartfona ściskanego w dłoni kobiety. Czuła się jakby obudziła się w innej rzeczywistości na mocnym kacu, choć była niemal pewna, że do tej kolejki wsiadała trzeźwa.
Podniosła się z jękiem i przeszła wąskim korytarzem pomiędzy pustymi siedzeniami do drzwi, żeby ostatecznie energicznie, bez krzty cierpliwości szarpnąć za klamkę. Ach, jak głupia musiała być żeby łudzić się, że zostawiają wagony otwarte na noc? Jak głupia musiała być, żeby zasnąć w jednym z nich?
Drzwi nie ustąpiły.
—
KURWA! — wrzasnęła aż do zdarcia gardła, całym ciałem zapierając się o klamkę, ale poza wydaniem zgrzytliwego dźwięku tarcia starej gumy o stal, nawet nie drgnęły. Odgarnęła rozczochrane włosy na tył głowy i powstrzymała się od dalszego szarpania z zamkiem.
Była już tak wściekła na całą tą absurdalną sytuację, że nawet przekleństwa nie pomagały. A według prostej logiki Kayleigh, skoro metody pokojowe nie działały, nie należało się powstrzymywać przed użyciem siły — dużo łatwiej było przecież wybić okno, a taki drobny akt wandalizmu pomógłby jej pokonać frustrację spowodowaną zamknięciem jej przez jakiegoś ślepego idiotę w pociągu na noc. Przeszła ponownie wzdłuż wagonu i świecąc sobie telefonem jak latarką po ścianach, w końcu odnalazła młotek ze złowrogim podpisem
„w razie wypadku”.
Wyszarpała go i rozbiła najbliższe okno bez chwili wahania, za to z ponurą satysfakcją. W pierwszej chwili chciała wyrzucić narzędzie gdzieś w kąt za siebie, ale ostatecznie zdecydowała się zabrać młotek ze sobą. Czekała ją droga powrotna do domu na piechotę w środku nocy, a poza kastetem leżącym gdzieś na dnie torebki nie miała przy sobie żadnej broni — wychodząc z mieszkania po południu nie spodziewała się, że może przydać się jej Glock.
Wyjście przez okno, choć wydawało się oczywistym wyborem, przedstawiało pewne komplikacje — a mianowicie dwie poziome stalowe rurki stanowiące zapewne kratę bezpieczeństwa dla podróżujących pociągiem turystów. Mimo wszystko nie było innego wyjścia, więc Kayleigh odetchnęła, przerzuciła torebkę przez ramię i zaczęła przeciskać się na zewnątrz, wprost w ciemną, zimną noc. Donośny wrzask rozdarł ciche niebo, kiedy poczuła niespodziewany opór — irracjonalnie
wewnątrz ciała a nie na nim — i zamiast zsunąć się gładko jak to sobie wizualizowała chwilę temu, zamarła. Coś ciepłego niemal natychmiast zalało jej dół brzucha i spodnie i wolała sobie nie wyobrażać co to takiego, zwłaszcza że przenikliwy ból wbił się niczym tysiące igieł w każde zakończenie nerwowe.
Aż jej pobielało przed oczami i zrobiło się jej niedobrze; nagle zapragnęła cofnąć się do środka. Ale zablokowana pomiędzy stalową rurką a spodem okna pociągu, Kayleigh właściwie nie miała już drogi powrotu. Pot wstąpił jej na czoło, kiedy wisiała tak zgięta, w niewygodnej pozycji, opierając się właściwie tylko na silnych mięśniach rąk, które już zaczynały drżeć pod jej ciężarem. Zamachała rozpaczliwie nogami w powietrzu, ale nie natrafiła na żadne oparcie; najwyraźniej peron znajdował się niżej. Niesiona adrenaliną i nieświadoma rozmiaru obrażeń, wsparła się na rękach mocniej, żeby nieco się podnieść i uwolnić z pułapki; a później szybko się zsunęła, puściła krawędź okna i wypadła wprost na płytę peronu znajdującą się spory kawałek niżej. Obiła sobie nogi i w przypływie głupiej, nieracjonalnej nadziei zauważyła, że nie usłyszała żadnego chrupnięcia kości.
Dysząc ciężko, leżała tak przez długie sekundy, aż wreszcie przewaliła się na plecy, zakaszlała sucho z wysiłku, a pot zalał jej oczy i zapiekł w ten sposób, że nawet mruganie nie pomagało. Wszystko to jednak było niczym przy potwornym bólu promieniującym z dołu brzucha.
—
No, dalej... — wychrypiała, mobilizując w ten sposób samą siebie do sprawdzenia co się stało kiedy przeciskała się przez okno pociągu — nawet jeśli wyobraźnia podpowiadała najbardziej oczywistą możliwość.
Kiedy podniosła dłonie do oczu, zrobiło się jej słabo, zawisnęła na granicy świadomości i omdlenia, kurczowo trzymając tego pierwszego. Choć nie bała się widoku krwi, nawet swojej, to na dłoniach znajdowało się jej zbyt wiele, żeby mieć nadzieję. I tylko jedna, wyrwana z korowodu cierpienia, dziwnie klarowna w porównaniu do reszty myśl trzymała ją w świadomości mimo nęcącej obietnicy odpłynięcia i odcięcia się od bólu;
„Zemdleć tutaj z taką raną to umrzeć”.
Przycisnęła ręce do obficie krwawiącej rany, usiłując się w ten sposób chociaż minimalnie zahamować krwotok, po czym przewróciła się na bok i spróbowała stanąć. Rana bardzo zmieniła sytuację — Donovan nie marnowała już śliny na przekleństwa. Podnieść udało się jej dopiero po kilku morderczych próbach. Z bladą, mokrą od potu twarzą, kurtką przyciśniętą kurczowo do brzucha, zostawiła za sobą plamę krwi na betonowej płycie. Swojej własnej krwi. Zataczając się, niestabilnie krok po kroku, Kayleigh przeszła kilkadziesiąt metrów pozwalających znaleźć się na ulicy. A później zakręciło się jej w głowie tak mocno, że upadła.
Ile krwi straciła? Krótka drzemka powinna pomóc...
Zemdleć tutaj z taką raną to umrzeć.
Kayleigh jęknęła przeciągle i rozglądnęła się, choć zarys konturów był niewyraźny, a dookoła panował trudny do przejrzenia nawet w normalnych okolicznościach mrok. Łzy bólu zmieszały się z potem na jej policzkach. Obraz zafalował, czarne mroczki zatańczyły pod powiekami.
—
Po... mocy... — wyjęczała, zwijając się w kłębek na ubitej drodze, bo to przyniosło milisekundową ulgę w bólu. Wdech. Wydech. Nie możesz umrzeć tak idiotycznie! —
Pomocy! — krzyknęła, ale wysiłek ten przyniósł nowy spazm bólu, a wraz z nim Kayleigh zaniosła się suchym kaszlem potęgującym cierpienie rozszarpanego brzucha.
Ile czasu miała, zanim straci przytomność?
Darcie się w środku nocy na krawędzi miasta nie było dobrym pomysłem. Ale ledwie balansując na granicy świadomości, nie miała zbyt wiele innych, bardziej sensownych. Właściwie nie miała żadnego.
Quinton McDonagh