: 09 wrz 2021, 12:13
I po jej ciele rozlewała się wściekłość, która podsycona niezwykle oślim uporem pozwalała jej (chwilowo) ignorować ból rozlewający się po całej jej nodze. W pierwszej chwili zwyczajnie chciała złapać za lewarek i z całej siły cisnąć im prosto w ten zarozumiały łeb Buchinsky’ego, aby wybić mu kolejne pomysły związane z przerzucaniem jej sobie przez ramię oraz zaciąganiem jej gdzie tylko chciał bez choćby jednego uprzedzenia bądź spytania jej o zgodę. Żyli w dwudziestym pierwszym wieku, otoczeni technologią oraz ciągłymi bitwami o kolejne prawa, Laurenty jednak zachowywał się, jakby wyrwał się z epoki kamienia łupanego, gdzie najwidoczniej czymś kulturalnym było przerzucanie kobiet przez ramiona i zaciąganie ich gdzie tylko się chciało.
Oczy panny Clark piekły nieprzyjemnie, gdy emocje szukały upustu, nie pozwoliła jednak sobie w jakikolwiek sposób się rozkleić teraz, gdy oto jawnie sprzeciwiała się jego rządom w jednoosobowym buncie. Nie odpowiedziała na pierwsze pytanie, naprawdę, nie chcąc zastanawiać się teraz nad tym co dziadek mógł sobie myśleć i o czym przyszło im gawędzić. - Paplałam? - Powtórzyła, nie do końca potrafiąc uwierzyć w to, co padło z jego ust, gdzieś w środku czując się zwyczajnie urażoną użytym przez niego określeniem. Nikt nigdy wcześniej nie nazwał rozmów z nią zwykłym paplaniem. Urażona jego słowami i ogólnym, dzisiejszym zachowaniem zwyczajnie odwróciła się, aby pokicać w swoją stronę, zupełnie nie mając ochoty na jego dalsze towarzystwo... Albo zwyczajnie dalsze życie pośród dzisiejszej nocy, przepełnionej paskudnymi wypadkami i jeszcze paskudniejszymi rollercasterem emocji na jakim przyszło im dziś jeździć.
Coś okropnego.
Powoli, skrupulatnie kicała do przodu, chwiejąc się przy każdym kolejnym kroku, byleby jak najdalej od Laurentego, jego samochodu i tych wszystkich nieszczęść jakie ją dzisiaj spotkały. Zupełnie jakby Buchinsky był personifikacją pecha, który złamał jej nogę, prawie utopił w morskiej wodzie i notorycznie próbował sprawić, aby ciśnienie rozwaliło jej żyły, gdyż okrutnie je jej podnosił. I gdy już myślała, że udało jej się od tego wszystkiego uciec, a myśli dotyczące dalszego planu przetrwania zaczęły wkradać się do jej głowy coś, a raczej ktoś złapał ją za rękę, by jakimś magicznym ruchem sprawić, iż ponownie znalazła się na jego rękach.
- Ej...! - Zaczęła, już chcąc począć protestować gdy proste milcz wrzuciło ją w objęcia zaskoczenia, wymieszanego z czystą irytacją. Jak on w ogóle śmiał?! Czy on naprawdę sądził, że może wszystko? Brązowe oczęta rzuciły mu groźne spojrzenie, gdy pospiesznie szukała jakiegoś sposobu, by chociaż odrobinę się odegrać; by zedrzeć z jego twarzy tę paskudną pewność siebie oraz wybić z poczucia, że może robić wszystko, co tylko zechce. Ze złamaną nogą nie potrafiła jednak zrobić wiele, a spontaniczny impuls przyszedł w najmniej spodziewanym momencie. I tak, bez większego zastanowienia, owinęła ciasno ramiona wokół jego szyi i wplotła palce w krótkie włosy aby wpić się swoimi ustami w jego usta, składając na nich długi, odrobinę gniewny pocałunek. Pamiętała jego wcześniejsze zawstydzenie oraz nieśmiałość, w swoim nie logicznym toku myślenia uznając właśnie to działanie za najlepszy sposób zrobienia mu na złość i okazania, że nie mógł tak nią pomiatać i robić z nią wszystko, co mu się tylko podobało. Przez długą chwilę nie pozwoliła mu uciec, mocno przyciskając go do siebie by finalnie delikatnie przygryźć jego dolną wargę, co miało podkreślić jej niezadowolenie z faktu, iż przekładał ją z miejsca na miejsce niczym worek ziemniaków czy jakiegoś innego zielska. Tak, to z pewnością miało sens.
Gdy tylko posadził ją w samochodzie założyła ręce na piersi, uparcie unikając wzroku swojego szofera, wybawcy oraz największej zmory dzisiejszego wieczoru... A konkurencja o ostatni tytuł była wielka, gdyż startowała do niej złamana kostka.
I ona milczała, uparcie ignorując pierwsze słowa jakie skierował w jej stronę, brązowe oczęta lokując w bocznej szybie, jakby ciemność za nią była o wiele ciekawsza od Laurentego... I jak była pewna, iż jej złość jej zasłużona, a on nie zasłużył na choćby jedno słowo z jej strony, tak z każdym przejechanym metrem powoli narastało w niej poczucie paskudnej winy. Owszem, nie był najprzyjemniejszy, jego słowa wydawały jej się dziwnie podejrzane, a znajomość z dziadkiem sprawiała, iż wolała się odsunąć... Bądź co bądź uratował ją jednak z opresji, nie zostawiając na poboczu mimo tych wszystkich, nieprzyjemnych słów jakie uleciały z ich ust.
- Podziękuję ci jak uda nam się dożyć do rana. - Odpowiedziała, lecz już bez złości czy irytacji, szczerze mając nadzieję, że do świtu nie wydarzy już żaden, choćby najmniejszy wypadek. Brązowe spojrzenie niepewnie powędrowało w kierunku towarzysza, przez chwilę jedynie przyglądając się jego profilowi. - Ja... Przepraszam, Laurent. Nie powinnam tak naskakiwać, po prostu... - Przerwała na chwilę, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, ponownie zapatrując się w to, co znajdowało się za szybą. - Dzisiejszy dzień to jakiś koncert tragedii i naprawdę mam już dosyć. Jestem głodna, zmarznięta, zmęczona, boli mnie noga i to wszystko mnie przytłacza... A ta reakcja... - Wyrzucała z siebie słowa nadal odczuwając poczucie winy i chcąc jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie. - Kiedy mieszkałam w Sydney bardzo wiele osób udawało moich przyjaciół tylko dlatego, że dziadek miał kasę i jacht i... Pewnego razu byłam bardzo, bardzo zakochana... Straciłam głowę do tego stopnia, iż byłam pewna, że to już tak na zawsze i do końca... - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi. Odkąd powróciła do Lorne Bay odcięła się od wydarzeń z Sydney, mimo iż kochała to miasto całym sercem. - Ale okazało się, że gość chciał tylko przekonać do siebie dziadka, żeby dostać awans na wyższe stanowisko w jego firmie... Od tamtego czasu mam pewien uraz, nie mówię o nim dużo i unikam wspólnych znajomości... - Wyjaśniła ze smutkiem w głosie, nadal nie mając na tyle odwagi, aby wrócić do niego spojrzeniem. Interesowne znajomości zawsze prowadziły do bólu, którego panna Clark wolała unikać. - A opatrunek zdjęłam, bo mokre drewno poraniło mi skórę... - Dodała jeszcze, uważając iż i ten fakt jest wart wyjaśnienia.
Laurent Buchinsky
Oczy panny Clark piekły nieprzyjemnie, gdy emocje szukały upustu, nie pozwoliła jednak sobie w jakikolwiek sposób się rozkleić teraz, gdy oto jawnie sprzeciwiała się jego rządom w jednoosobowym buncie. Nie odpowiedziała na pierwsze pytanie, naprawdę, nie chcąc zastanawiać się teraz nad tym co dziadek mógł sobie myśleć i o czym przyszło im gawędzić. - Paplałam? - Powtórzyła, nie do końca potrafiąc uwierzyć w to, co padło z jego ust, gdzieś w środku czując się zwyczajnie urażoną użytym przez niego określeniem. Nikt nigdy wcześniej nie nazwał rozmów z nią zwykłym paplaniem. Urażona jego słowami i ogólnym, dzisiejszym zachowaniem zwyczajnie odwróciła się, aby pokicać w swoją stronę, zupełnie nie mając ochoty na jego dalsze towarzystwo... Albo zwyczajnie dalsze życie pośród dzisiejszej nocy, przepełnionej paskudnymi wypadkami i jeszcze paskudniejszymi rollercasterem emocji na jakim przyszło im dziś jeździć.
Coś okropnego.
Powoli, skrupulatnie kicała do przodu, chwiejąc się przy każdym kolejnym kroku, byleby jak najdalej od Laurentego, jego samochodu i tych wszystkich nieszczęść jakie ją dzisiaj spotkały. Zupełnie jakby Buchinsky był personifikacją pecha, który złamał jej nogę, prawie utopił w morskiej wodzie i notorycznie próbował sprawić, aby ciśnienie rozwaliło jej żyły, gdyż okrutnie je jej podnosił. I gdy już myślała, że udało jej się od tego wszystkiego uciec, a myśli dotyczące dalszego planu przetrwania zaczęły wkradać się do jej głowy coś, a raczej ktoś złapał ją za rękę, by jakimś magicznym ruchem sprawić, iż ponownie znalazła się na jego rękach.
- Ej...! - Zaczęła, już chcąc począć protestować gdy proste milcz wrzuciło ją w objęcia zaskoczenia, wymieszanego z czystą irytacją. Jak on w ogóle śmiał?! Czy on naprawdę sądził, że może wszystko? Brązowe oczęta rzuciły mu groźne spojrzenie, gdy pospiesznie szukała jakiegoś sposobu, by chociaż odrobinę się odegrać; by zedrzeć z jego twarzy tę paskudną pewność siebie oraz wybić z poczucia, że może robić wszystko, co tylko zechce. Ze złamaną nogą nie potrafiła jednak zrobić wiele, a spontaniczny impuls przyszedł w najmniej spodziewanym momencie. I tak, bez większego zastanowienia, owinęła ciasno ramiona wokół jego szyi i wplotła palce w krótkie włosy aby wpić się swoimi ustami w jego usta, składając na nich długi, odrobinę gniewny pocałunek. Pamiętała jego wcześniejsze zawstydzenie oraz nieśmiałość, w swoim nie logicznym toku myślenia uznając właśnie to działanie za najlepszy sposób zrobienia mu na złość i okazania, że nie mógł tak nią pomiatać i robić z nią wszystko, co mu się tylko podobało. Przez długą chwilę nie pozwoliła mu uciec, mocno przyciskając go do siebie by finalnie delikatnie przygryźć jego dolną wargę, co miało podkreślić jej niezadowolenie z faktu, iż przekładał ją z miejsca na miejsce niczym worek ziemniaków czy jakiegoś innego zielska. Tak, to z pewnością miało sens.
Gdy tylko posadził ją w samochodzie założyła ręce na piersi, uparcie unikając wzroku swojego szofera, wybawcy oraz największej zmory dzisiejszego wieczoru... A konkurencja o ostatni tytuł była wielka, gdyż startowała do niej złamana kostka.
I ona milczała, uparcie ignorując pierwsze słowa jakie skierował w jej stronę, brązowe oczęta lokując w bocznej szybie, jakby ciemność za nią była o wiele ciekawsza od Laurentego... I jak była pewna, iż jej złość jej zasłużona, a on nie zasłużył na choćby jedno słowo z jej strony, tak z każdym przejechanym metrem powoli narastało w niej poczucie paskudnej winy. Owszem, nie był najprzyjemniejszy, jego słowa wydawały jej się dziwnie podejrzane, a znajomość z dziadkiem sprawiała, iż wolała się odsunąć... Bądź co bądź uratował ją jednak z opresji, nie zostawiając na poboczu mimo tych wszystkich, nieprzyjemnych słów jakie uleciały z ich ust.
- Podziękuję ci jak uda nam się dożyć do rana. - Odpowiedziała, lecz już bez złości czy irytacji, szczerze mając nadzieję, że do świtu nie wydarzy już żaden, choćby najmniejszy wypadek. Brązowe spojrzenie niepewnie powędrowało w kierunku towarzysza, przez chwilę jedynie przyglądając się jego profilowi. - Ja... Przepraszam, Laurent. Nie powinnam tak naskakiwać, po prostu... - Przerwała na chwilę, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, ponownie zapatrując się w to, co znajdowało się za szybą. - Dzisiejszy dzień to jakiś koncert tragedii i naprawdę mam już dosyć. Jestem głodna, zmarznięta, zmęczona, boli mnie noga i to wszystko mnie przytłacza... A ta reakcja... - Wyrzucała z siebie słowa nadal odczuwając poczucie winy i chcąc jakoś usprawiedliwić swoje zachowanie. - Kiedy mieszkałam w Sydney bardzo wiele osób udawało moich przyjaciół tylko dlatego, że dziadek miał kasę i jacht i... Pewnego razu byłam bardzo, bardzo zakochana... Straciłam głowę do tego stopnia, iż byłam pewna, że to już tak na zawsze i do końca... - Ciężkie westchnienie wyrwało się z jej piersi. Odkąd powróciła do Lorne Bay odcięła się od wydarzeń z Sydney, mimo iż kochała to miasto całym sercem. - Ale okazało się, że gość chciał tylko przekonać do siebie dziadka, żeby dostać awans na wyższe stanowisko w jego firmie... Od tamtego czasu mam pewien uraz, nie mówię o nim dużo i unikam wspólnych znajomości... - Wyjaśniła ze smutkiem w głosie, nadal nie mając na tyle odwagi, aby wrócić do niego spojrzeniem. Interesowne znajomości zawsze prowadziły do bólu, którego panna Clark wolała unikać. - A opatrunek zdjęłam, bo mokre drewno poraniło mi skórę... - Dodała jeszcze, uważając iż i ten fakt jest wart wyjaśnienia.
Laurent Buchinsky