Pod osłoną nocy
: 25 sie 2021, 08:53
Spontaniczna natura panny Clark nie raz pakowała ją kłopoty. Czy to w dzieciństwie, gdy porwana impulsem broniła przyjaciela, czy teraz, gdy porwana tym samym impulsem działania zaplątywała się w dziwne, niecodzienne sytuacje. Audrey nigdy nie miała z tym problemu, zwykle uznając spontaniczne momenty za te, które przyjemnie zapadały w pamięci. Podobny impuls pojawił się w momencie, gdy jedna ze znajomych poczęła opowiadać o pięknym zachodzie słońca, jaki miała okazję obserwować kilka dni wcześniej, na tajemniczej Gahdun Island. Barwne opisy sprawiły, że zapragnęła samej podziwiać wspaniałości przyrody, to też od zwykłego impulsu przeszła wprost do działania. Zadzwoniła do wujka z prośbą o użyczenie niewielkiej łódki, przygotowała kilka kanapek, które wraz z dużą butelką wody wsadziła do niewielkiego plecaczka i tak przygotowana udała się w kierunku przystani, gdzie wymieniła starego, wysłużonego Forda na niewielką łódkę. Nigdy nie była dobra w pływaniu nimi, musiała więc powtórzyć kilka razy całą instrukcję zasłyszaną od wujka, nim w ogóle udało jej się odpuścić przystań. Właśnie tam, gdzieś między Gahdun Island a przystanią, z której wypłynęła naszła ją myśl, iż przyjemnie byłoby dzielić chwile zachwytu z kimś jeszcze. Wyjęła nawet telefon z kieszeni... I schowała go z powrotem, finalnie zwyczajnie, odrobinę tchórząc.
Miast tego wyjęła z plecaka słuchawki, by wsunąć je do uszu i puścić jedną z ulubionych piosenek.
Dotarcie na wyspę zajęło jej około trzydziestu minut, po których odrobinę nieudolnie przymocowała łódkę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, przyspieszając kroki panny Clark, która za nic nie chciała przegapić ślicznego przedstawienia... Bądź zostawać na wyspie po zmroku. Oddaliła się od łódki na pewną odległość, by z uśmiechem na ustach usiąść na piasku i wlepić brązowe oczęta w zachód słońca, malujący niebo pomarańczami, czerwieniami oraz delikatnym różem. Ciche westchnienie zachwytu wyrwało się z jej ust, gdy wyciągnęła telefon, aby uwiecznić na nim cuda natury, znajdujące się jakże blisko miejsca, w którym przyszło jej się wychować. Siedziała tak przez kilka chwil, chłonąc piękne widoki... Do momentu, gdy ponad muzykę sączącą się z jej słuchawek dotarł do niej dźwięk... silnika? Jedyny, jaki zapewne znajdował się w okolicy należał do jej łodzi, i... Kurwa. Panna Clark zerwała się z piasku gdy tylko zauważyła, jak ktoś obcy pakuje się na pożyczoną od wujka łódź. Audrey rzuciła się biegiem, mając nadzieję, że uda jej się dopaść do łodzi nim ta odpłynie, nawet jeśli szanse na to były niewielkie. I już, już pojawiła się w niej nadzieja, że jednak uda jej się udaremnić próbę kradzieży (która pozostawiłaby ją tutaj bez możliwości powrotu do domu) gdy zadziało się coś niespodziewanego. Nie wiedziała, czy jakiś kamień przypadkiem nie skrył się pod piaskiem czy może postawiła źle stopę, w skutek dziwnego przypadku poczuła, jak coś jakby pękło w jej kostce, posyłając brunetkę wprost na ciepły jeszcze piasek. Brązowe oczęta zaszkliły się, gdy okrutny ból rozlał się po jej nodze sprawiając, że panna Clark skuliła się, a smukłe palce niemal od razu powędrowały do uszkodzonego miejsca.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na miękkim piasku, zwijając się z bólu oraz roniąc spowodowane nim łzy. Gdy jednak w końcu uniosła odrobinę głowę niebo zdążyło przybrać ciemniejszą barwę, a złodziej odpłynął daleko z jej łodzią. Cholera - komentowało sytuację w najlepszy sposób. Ostrożnie, powoli uniosła się na rękach, podejmując jakże ryzykowną decyzję wstania z piasku. Kto wie, może okrutny ból wcale nie zwiastował tragedii? Kroczek po kroczku podnosiła się, by w końcu przystanąć na jednej nodze, lecz gdy tylko postawiła drugą ból ponownie rozlał się po jej ciele. - Kurwa. - Wyrwało się z jej ust, mimo iż nie miała w zwyczaju przeklinać na głos. Nie panikuj Audrey, to nic poważnego... Jesteś tylko uszkodzona i sama pośrodku nawiedzonej wyspy. - Spróbowała podnieść się na duchu, by zabrać się za działanie. Ostrożnie przekuśtykała do większej skałki aby na niej przysiąść, jednocześnie zsuwając plecaczek z ramion. Dobra Audrey, sprawdź co masz ze sobą. Poinstruowała się, uważając to za całkiem logiczne działanie. Trzy kanapki, pół dużej butelki wody, dwa papierosy, zapalniczka, dokumenty, kilka paragonów, pomadka i niewielkie lusterko... Zestaw survivalowy to z pewnością nie był, cieszyła się jednak, że zabrała ze sobą jakiekolwiek jedzenie. I wtem naszedł ją najlepszy, możliwy pomysł, jaki tylko można było posiadać w podobnej sytuacji. Dziarsko wyciągnęła telefon z kieszeni, wybrała numer do prywatnego rycerza w postaci ukochanego tatusia i...
Świetnie.
Urządzenie rozłączyło się po drugim sygnale, wibracją obwieszczając, iż oto właśnie bateria pozbawiona była jakiejkolwiek energii. Audrey w nerwowym geście wrzuciła telefon do plecaka, przeklinając się w myślach za to, iż nie zwykła sprawdzać poziomu naładowania baterii. W tym momencie pożałowała, iż nie podzieliła się z nikim planem udania się na wyspę... Oraz że za każdym razem, kiedy Bear Grylls pojawiał się na ekranie, przełączała telewizor. Niech piekło pochłonie wszystkie Kardashianki!
Audrey Bree Clark wzięła głęboki oddech. Poradzi sobie, na pewno. Musiała jedynie odnaleźć jakikolwiek plan działania. O tej porze pewnie nikt nie zjawi się na wyspie, lecz z rana mogłaby na to liczyć... Musiała więc przemieścić się w okolicę prowizorycznej przystani... A podmuch zimnego wiatru uświadomił ją, iż powinna znaleźć jakiś sposób na ogrzanie się, gdyż krótkie szorty oraz lekka koszulka nie zapewniały ciepła tu, pośrodku niczego, gdy noc coraz mocniej otaczała Gahdun Island. Tylko... od czego powinna zacząć? Nie miała najmniejszego powietrza?
Laurent Buchinsky
Miast tego wyjęła z plecaka słuchawki, by wsunąć je do uszu i puścić jedną z ulubionych piosenek.
Dotarcie na wyspę zajęło jej około trzydziestu minut, po których odrobinę nieudolnie przymocowała łódkę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, przyspieszając kroki panny Clark, która za nic nie chciała przegapić ślicznego przedstawienia... Bądź zostawać na wyspie po zmroku. Oddaliła się od łódki na pewną odległość, by z uśmiechem na ustach usiąść na piasku i wlepić brązowe oczęta w zachód słońca, malujący niebo pomarańczami, czerwieniami oraz delikatnym różem. Ciche westchnienie zachwytu wyrwało się z jej ust, gdy wyciągnęła telefon, aby uwiecznić na nim cuda natury, znajdujące się jakże blisko miejsca, w którym przyszło jej się wychować. Siedziała tak przez kilka chwil, chłonąc piękne widoki... Do momentu, gdy ponad muzykę sączącą się z jej słuchawek dotarł do niej dźwięk... silnika? Jedyny, jaki zapewne znajdował się w okolicy należał do jej łodzi, i... Kurwa. Panna Clark zerwała się z piasku gdy tylko zauważyła, jak ktoś obcy pakuje się na pożyczoną od wujka łódź. Audrey rzuciła się biegiem, mając nadzieję, że uda jej się dopaść do łodzi nim ta odpłynie, nawet jeśli szanse na to były niewielkie. I już, już pojawiła się w niej nadzieja, że jednak uda jej się udaremnić próbę kradzieży (która pozostawiłaby ją tutaj bez możliwości powrotu do domu) gdy zadziało się coś niespodziewanego. Nie wiedziała, czy jakiś kamień przypadkiem nie skrył się pod piaskiem czy może postawiła źle stopę, w skutek dziwnego przypadku poczuła, jak coś jakby pękło w jej kostce, posyłając brunetkę wprost na ciepły jeszcze piasek. Brązowe oczęta zaszkliły się, gdy okrutny ból rozlał się po jej nodze sprawiając, że panna Clark skuliła się, a smukłe palce niemal od razu powędrowały do uszkodzonego miejsca.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła na miękkim piasku, zwijając się z bólu oraz roniąc spowodowane nim łzy. Gdy jednak w końcu uniosła odrobinę głowę niebo zdążyło przybrać ciemniejszą barwę, a złodziej odpłynął daleko z jej łodzią. Cholera - komentowało sytuację w najlepszy sposób. Ostrożnie, powoli uniosła się na rękach, podejmując jakże ryzykowną decyzję wstania z piasku. Kto wie, może okrutny ból wcale nie zwiastował tragedii? Kroczek po kroczku podnosiła się, by w końcu przystanąć na jednej nodze, lecz gdy tylko postawiła drugą ból ponownie rozlał się po jej ciele. - Kurwa. - Wyrwało się z jej ust, mimo iż nie miała w zwyczaju przeklinać na głos. Nie panikuj Audrey, to nic poważnego... Jesteś tylko uszkodzona i sama pośrodku nawiedzonej wyspy. - Spróbowała podnieść się na duchu, by zabrać się za działanie. Ostrożnie przekuśtykała do większej skałki aby na niej przysiąść, jednocześnie zsuwając plecaczek z ramion. Dobra Audrey, sprawdź co masz ze sobą. Poinstruowała się, uważając to za całkiem logiczne działanie. Trzy kanapki, pół dużej butelki wody, dwa papierosy, zapalniczka, dokumenty, kilka paragonów, pomadka i niewielkie lusterko... Zestaw survivalowy to z pewnością nie był, cieszyła się jednak, że zabrała ze sobą jakiekolwiek jedzenie. I wtem naszedł ją najlepszy, możliwy pomysł, jaki tylko można było posiadać w podobnej sytuacji. Dziarsko wyciągnęła telefon z kieszeni, wybrała numer do prywatnego rycerza w postaci ukochanego tatusia i...
Świetnie.
Urządzenie rozłączyło się po drugim sygnale, wibracją obwieszczając, iż oto właśnie bateria pozbawiona była jakiejkolwiek energii. Audrey w nerwowym geście wrzuciła telefon do plecaka, przeklinając się w myślach za to, iż nie zwykła sprawdzać poziomu naładowania baterii. W tym momencie pożałowała, iż nie podzieliła się z nikim planem udania się na wyspę... Oraz że za każdym razem, kiedy Bear Grylls pojawiał się na ekranie, przełączała telewizor. Niech piekło pochłonie wszystkie Kardashianki!
Audrey Bree Clark wzięła głęboki oddech. Poradzi sobie, na pewno. Musiała jedynie odnaleźć jakikolwiek plan działania. O tej porze pewnie nikt nie zjawi się na wyspie, lecz z rana mogłaby na to liczyć... Musiała więc przemieścić się w okolicę prowizorycznej przystani... A podmuch zimnego wiatru uświadomił ją, iż powinna znaleźć jakiś sposób na ogrzanie się, gdyż krótkie szorty oraz lekka koszulka nie zapewniały ciepła tu, pośrodku niczego, gdy noc coraz mocniej otaczała Gahdun Island. Tylko... od czego powinna zacząć? Nie miała najmniejszego powietrza?
Laurent Buchinsky