can i help you?
: 23 sie 2021, 22:43
#2
Zapach sędziwych książek, stron, zażółconych korozją bezlitosnego czasu, opraw pokrytych drobnym osadem kurzu, składały się w doskonale znajomy kolaż codzienności, która, jak gdyby wierne, poczciwe psisko, nie miała w swoim zwyczaju zostawiać go choć na krok, od kiedy znalazł posadę sprzedawcy w antykwariacie. Cząsteczki woni, zbijane w ciasne, wiszące w powietrzu bryłki, toczyły się z zawziętością po stromym szlaku rozpoczynanym przez nozdrza, drażniły, przy zaczerpniętym oddechu i opadały na dno spracowanych płuc. Zapach, towarzyszący niektórym woluminom, był aromatem doświadczeń, był porzuceniem, niekiedy, na niedostępnej półce zaniedbanego regału i odzyskaniem nowego, zasłużonego życia. Książki, jak koczownicze plemię, musiały ciągle wędrować, przekazywane, z biegiem lat, w ręce młodszych pokoleń, w przeciwieństwie do ludzi zyskując status wyśnionej przez Horacego, podniosłej nieśmiertelności. Tkwiło coś niezwykłego w tych egzemplarzach, oczekujących na nowych, oddanych im czytelników, egzemplarzach trzymanych dotąd pod korcem roztargnienia, przynoszonych, przez różnych, niekiedy stałych klientów przy nadarzonych okazjach i wybieranych przez innych, odwiedzających sklep.
Zwyczajnie lubił tę pracę.
Była – oczywiście – mniej płatna niż wymarzony przez ojca-despotę zawód, jednak, w przeciwieństwie do porzuconej kariery architekta, dostarczała mu ostatecznie sporo zadowolenia. Niekiedy gorzko żałował, że potrzebował tak wielu lat, aby nareszcie postawić się wymaganiom, które, niczym przymała klatka, więziły go jak bestialsko przetrzymywany okaz. Mógł, przecież – w teorii – studiować jeden spomiędzy wymarzonych kierunków. Mógł, gdyby miał czelność poprosić dalszą rodzinę, mógł, gdyby miał w sobie większe, dostępne pokłady odwagi. Wszystko, czego dokonał, powinien w rzeczywistości uczynić zdecydowanie wcześniej, niemniej, nie miał obecnie w planach rozliczać się z kompozycji blizn, rozproszonych na skórze jego własnej przeszłości, łudzącej się, że pogodzi dwie, całkowicie sprzeczne potrzeby – własną, modelującą się wizję i suchy, bezkrwisty szkielet rodzicielskich wymagań.
Tego dnia, przez wnętrze antykwariatu przewijało się stosunkowo skromne grono klientów. Szefowej dzisiaj nie było, a sam, po dłuższej chwili spędzonej biernie za ladą, postanowił uporządkować tytuły, narażone, bez wyjątku, na zaniedbania ze strony części odwiedzających. Stojąc tuż przed regałem i przyglądając się zawartości półek, usłyszał odgłos, na który był wyczulony – odgłos otwierających się drzwi.
peggy sue hitchhiker