Sing me a song of a lass that is gone, say, could that lass be I?
: 22 sie 2021, 23:38
10.
Noc była ciemna, chociaż na pewno przeżyła już ciemniejsze, nawet jeśli nie potrafiła w tej konkretnej chwili przypomnieć sobie żadnej. Nie mogła spać, tak jak i wczoraj, a co najgorsze, wątpiła, że jutro, czy nawet pojutrze miałoby być lepiej. Kiedy więc kolejne przewrócenie się na bok nie przynosiło ukojenia, a każdy szmer za oknem budził w niej coraz to większe pokłady strachu, zerwała się ze starego materaca, tego, który jej ojczym, gdy jeszcze żył, przytargał skądś, chwaląc się swoją zdobyczą. Nie narzekała... zdawała się nie dostrzegać dwóch sprężyn przebijających się przez materiał obicia, układała na nich koc, a potem poduszkę i wmawiała sobie, że wcale ich nie ma. Z resztą... nawet gdyby spała w najwspanialszym łóżku świata, koszmary by jej nie opuściły. Wyszła więc z chaty, nie zamknąwszy drzwi na klucz, bo po pierwsze nie miała czego chronić przed grabieżą, a po drugie każdy włamywacz, a nawet zwykły rzezimieszek bez trudu wyrwałby podgniłe drewno z zamka... narobiłby wówczas więcej szkód, to też lepiej było ułatwić mu zadanie i pozostawić otwarte przejście. Mogłaby zamknąć oczy i nie otworzywszy ich bez problemu dojść nad morze, drogę tak dobrze znała na pamięć, że i tym razem nie zauważyła chwili, w której już znalazła się u swojego celu. Woda zdawała się być gładka jak stół i przywiodło jej to na myśl wizję piekła dla korsarzy, o której kiedyś usłyszała, a której w kościele by nie pochwalano... nie godzi się stwarzać oddzielnych koncepcji raju i piekła, niż te o których uczy biblia. Usiadła na brzegu trochę poza portem, spuszczając nogi za brzeg kei i chociaż miała tylko tu przysiąść, odgonić złe myśli, to nim cię zorientowała, dotarło do niej, że materiał koszuli nocnej zaczyna się robić mokry, gdzieś w okolicach kolana, nad którym miała niedbały opatrunek. Otarła twarz, ale łzy nie przestawały napływać do jej oczu, ramiona trzęsły się coraz bardziej, dołączyła do nich broda i ta okrutna bezsilność i niezrozumienie. Była sama i mogła tu przejść z zamkniętymi oczami, jakby nic złego jej się nie imało, a przecież marzyła jej się śmierć i koniec tego wszystkiego, z czym nigdy nie dawała sobie rady. Było to niesprawiedliwe, a w nocy trudniej taką niesprawiedliwość znieść... ona nie miała już na to siły. Traciła rozum, krzycząc w przestrzeń pytania, na które nikt miał jej nie odpowiedzieć. Była sama, chociaż uczono ją, że sama nie jest nigdy. Nie dostała pomocy, a przecież tyle czytała i nasłuchała się o miłosierdziu. Po prostu nie chciała czekać na to, co przyniesie kolejny dzień, uwieziona w tym miasteczku, jak w więzieniu, pokutująca za winy, których nikt nigdy jej nie przedstawił. I w tym wszystkim jakieś dźwięki... jakby dobiegające od wody, a może od wyspy. Nigdy nie opuściła Lorne Bay, zawsze gry próbowała, działy się okropne rzeczy, ale może tym razem uda się uciec? A może uda się nie tyle uciec z miasta, co z tego świata? Nie była złodziejką, ale w zmęczonym umyśle róże mary szybko przechodziły w rzeczywistość, a ta zmuszała do działania. Nie wolno jej było wierzyć w syreny, ale jeśli Bóg nie chciał się nad nią zlitować, to może pora poszukać pomocy u innych istot? Była tylko młodą, okrutnie zmęczoną dziewczyną... wmawiała sobie, że nie postępuje źle, gdy luzowała liny na cudzej łodzi, a mimo to dłonie jej się trzęsły. Nie potrafiła uruchomić silnika, nigdy tego nie robiła i już zaczęła panikować, kiedy ten w końcu zakasłał, wydał z siebie kłąb dymu i ostatecznie zapalił. Ruszyła przed siebie, w stronę wyspy, odziana w koszulę nocną i nadzieję na to, że nadal może coś zmienić, że tym razem uda jej się to wszystko zakończyć. Im dalej od portu, tym nie spokojniejsze zdawało się morze. Próbowała to ignorować, nie przypominać sobie tego dnia przed laty, gdy także wypłynęła przed siebie, w otoczeniu nieznanej sobie załogi... tej, z której nikt nie przeżył. Mimo to obrazy wracały, a jak na złość w rosnących z każdą chwilą falach, silnik wydał głośny jęk i odmówił współpracy.
- Nie teraz - jęknęła i podniosła się do pionu, a wtedy silniejsza fala uderzyła w bok, przez co Divina straciła równowagę. Krzyknęła przerażona, ale nim poprawiła swoją pozycję było już za późno. Nim się zorientowała, poczuła jak do jej przełyku wdziera się lodowata woda, jak oczy pieką od soli w niej zawartej. Nogi zaplątane w materiał poruszały się bezsensownie, gdy dłońmi panicznie próbowała chwycić czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Paznokcie zahaczyły o fragment łodzi w chwili, w której poczuła szarpnięcie w dół. Krzyknęła prosto w ciemność, uwalniając z płuc ostatnie pokłady tlenu. Cokolwiek ją zaatakowało, musiało rozharatać jej nogę i tylko adrenalina pozwoliła jej ponownie zamachać rękami. Jakimś cudem wypłynęła na powietrze, nie wiedząc co najbardziej jej doskwiera - zimno, ból nogi, pieczenie oczu, czy może płuca, domagające się tlenu. Krztusiła się, w panice próbując wdrapać się ponownie na łódkę, ale ta odpływała od niej i wymykała się z jej rąk. Miała to, czego chciała... a mimo to panicznie łapała się życia, świadoma tego, że te może zaraz stracić. Nie myślała o swoich pragnieniach, zapomniała też o syrenach, chociaż iście ironiczne byłoby, gdyby to jedna z nich pokaleczyła jej nogę. Liczył się tylko instynkt i próba przetrwania, chociaż z każdym szarpnięciem ciała energia opuszczała ją coraz bardziej, a wyziębienie spowodowane lodowatą wodą zdawało się szeptać jej do ucha najczulsze prośby, by już sobie odpuściła, bo przecież ta walka nie ma żadnego sensu.
Briseis Campbell
Noc była ciemna, chociaż na pewno przeżyła już ciemniejsze, nawet jeśli nie potrafiła w tej konkretnej chwili przypomnieć sobie żadnej. Nie mogła spać, tak jak i wczoraj, a co najgorsze, wątpiła, że jutro, czy nawet pojutrze miałoby być lepiej. Kiedy więc kolejne przewrócenie się na bok nie przynosiło ukojenia, a każdy szmer za oknem budził w niej coraz to większe pokłady strachu, zerwała się ze starego materaca, tego, który jej ojczym, gdy jeszcze żył, przytargał skądś, chwaląc się swoją zdobyczą. Nie narzekała... zdawała się nie dostrzegać dwóch sprężyn przebijających się przez materiał obicia, układała na nich koc, a potem poduszkę i wmawiała sobie, że wcale ich nie ma. Z resztą... nawet gdyby spała w najwspanialszym łóżku świata, koszmary by jej nie opuściły. Wyszła więc z chaty, nie zamknąwszy drzwi na klucz, bo po pierwsze nie miała czego chronić przed grabieżą, a po drugie każdy włamywacz, a nawet zwykły rzezimieszek bez trudu wyrwałby podgniłe drewno z zamka... narobiłby wówczas więcej szkód, to też lepiej było ułatwić mu zadanie i pozostawić otwarte przejście. Mogłaby zamknąć oczy i nie otworzywszy ich bez problemu dojść nad morze, drogę tak dobrze znała na pamięć, że i tym razem nie zauważyła chwili, w której już znalazła się u swojego celu. Woda zdawała się być gładka jak stół i przywiodło jej to na myśl wizję piekła dla korsarzy, o której kiedyś usłyszała, a której w kościele by nie pochwalano... nie godzi się stwarzać oddzielnych koncepcji raju i piekła, niż te o których uczy biblia. Usiadła na brzegu trochę poza portem, spuszczając nogi za brzeg kei i chociaż miała tylko tu przysiąść, odgonić złe myśli, to nim cię zorientowała, dotarło do niej, że materiał koszuli nocnej zaczyna się robić mokry, gdzieś w okolicach kolana, nad którym miała niedbały opatrunek. Otarła twarz, ale łzy nie przestawały napływać do jej oczu, ramiona trzęsły się coraz bardziej, dołączyła do nich broda i ta okrutna bezsilność i niezrozumienie. Była sama i mogła tu przejść z zamkniętymi oczami, jakby nic złego jej się nie imało, a przecież marzyła jej się śmierć i koniec tego wszystkiego, z czym nigdy nie dawała sobie rady. Było to niesprawiedliwe, a w nocy trudniej taką niesprawiedliwość znieść... ona nie miała już na to siły. Traciła rozum, krzycząc w przestrzeń pytania, na które nikt miał jej nie odpowiedzieć. Była sama, chociaż uczono ją, że sama nie jest nigdy. Nie dostała pomocy, a przecież tyle czytała i nasłuchała się o miłosierdziu. Po prostu nie chciała czekać na to, co przyniesie kolejny dzień, uwieziona w tym miasteczku, jak w więzieniu, pokutująca za winy, których nikt nigdy jej nie przedstawił. I w tym wszystkim jakieś dźwięki... jakby dobiegające od wody, a może od wyspy. Nigdy nie opuściła Lorne Bay, zawsze gry próbowała, działy się okropne rzeczy, ale może tym razem uda się uciec? A może uda się nie tyle uciec z miasta, co z tego świata? Nie była złodziejką, ale w zmęczonym umyśle róże mary szybko przechodziły w rzeczywistość, a ta zmuszała do działania. Nie wolno jej było wierzyć w syreny, ale jeśli Bóg nie chciał się nad nią zlitować, to może pora poszukać pomocy u innych istot? Była tylko młodą, okrutnie zmęczoną dziewczyną... wmawiała sobie, że nie postępuje źle, gdy luzowała liny na cudzej łodzi, a mimo to dłonie jej się trzęsły. Nie potrafiła uruchomić silnika, nigdy tego nie robiła i już zaczęła panikować, kiedy ten w końcu zakasłał, wydał z siebie kłąb dymu i ostatecznie zapalił. Ruszyła przed siebie, w stronę wyspy, odziana w koszulę nocną i nadzieję na to, że nadal może coś zmienić, że tym razem uda jej się to wszystko zakończyć. Im dalej od portu, tym nie spokojniejsze zdawało się morze. Próbowała to ignorować, nie przypominać sobie tego dnia przed laty, gdy także wypłynęła przed siebie, w otoczeniu nieznanej sobie załogi... tej, z której nikt nie przeżył. Mimo to obrazy wracały, a jak na złość w rosnących z każdą chwilą falach, silnik wydał głośny jęk i odmówił współpracy.
- Nie teraz - jęknęła i podniosła się do pionu, a wtedy silniejsza fala uderzyła w bok, przez co Divina straciła równowagę. Krzyknęła przerażona, ale nim poprawiła swoją pozycję było już za późno. Nim się zorientowała, poczuła jak do jej przełyku wdziera się lodowata woda, jak oczy pieką od soli w niej zawartej. Nogi zaplątane w materiał poruszały się bezsensownie, gdy dłońmi panicznie próbowała chwycić czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Paznokcie zahaczyły o fragment łodzi w chwili, w której poczuła szarpnięcie w dół. Krzyknęła prosto w ciemność, uwalniając z płuc ostatnie pokłady tlenu. Cokolwiek ją zaatakowało, musiało rozharatać jej nogę i tylko adrenalina pozwoliła jej ponownie zamachać rękami. Jakimś cudem wypłynęła na powietrze, nie wiedząc co najbardziej jej doskwiera - zimno, ból nogi, pieczenie oczu, czy może płuca, domagające się tlenu. Krztusiła się, w panice próbując wdrapać się ponownie na łódkę, ale ta odpływała od niej i wymykała się z jej rąk. Miała to, czego chciała... a mimo to panicznie łapała się życia, świadoma tego, że te może zaraz stracić. Nie myślała o swoich pragnieniach, zapomniała też o syrenach, chociaż iście ironiczne byłoby, gdyby to jedna z nich pokaleczyła jej nogę. Liczył się tylko instynkt i próba przetrwania, chociaż z każdym szarpnięciem ciała energia opuszczała ją coraz bardziej, a wyziębienie spowodowane lodowatą wodą zdawało się szeptać jej do ucha najczulsze prośby, by już sobie odpuściła, bo przecież ta walka nie ma żadnego sensu.
Briseis Campbell