Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Obrazek
Ulubiony miesiąc każdego nastolatka, może trochę mniej dla studentów jednak, jak na razie nie interesuje mnie to zbytnio. Tylko dlatego, że sama jeszcze jestem uczennicą i jedyne co mnie powinno aktualnie w jakiś sposób zainteresować to praca. Tam zawsze jestem w sumie mile widziana, brana do pracy nawet jak nie ma jakiegoś dużego ruchu. Nawet tam aktualnie mam się nie zjawiać, mam wręcz cieszyć się wolnością, która mam przez krótki czas. Chociaż w sumie tak na razie naprawdę jest ciężko, pracuje za pracą, którą lubię.
Przygotowanie wycieczki, zgarnięcia wszystkich do jednego miejsca - nie jest łatwe! Zwłaszcza jeśli chodzi o wyjazd pod namioty. Niby taka prosta rzecz, namiot; ognisko; dobre towarzystwo. Jednak dostanie się do odpowiedniego miejsca, zabranie wszystkiego, jest gorsze. Zwłaszcza że jeszcze musiałam czekać na jakąś podwózkę. A nie mogłam poprosić, swojego kochanego braciszka, aby tą swoją taksówką nas podwóz. Zaraz zacząłby się jakieś pytania, skarga a na samym końcu donos, że najmłodsza idzie balować z znajomymi. I to nie byle gdzie, tylko namioty. Więc połowę rzeczy przygotowałam trochę wcześniej, zostawiłam je u koleżanki. A jak jechałam tutaj, po prostu je tutaj zabrałam. Wyszłam z tego wszystkiego najbardziej obładowana z nas wszystkich. Ale ja pomyślałam dosłownie o wszystkim, od jakiś rzeczy po komary, do dodatkowej maty. Teraz naprawdę przydałby się mój kochany samochód, jednak nie chce mi się oddawać jak na razie swoich pieniążków.
Rzuciłam wszystko na ziemię, zdmuchnęłam kosmyk włosa z twarzy. Jeszcze nie ma wszystkich, naprawdę wielka szkoda. Patrząc na ten bajzel wokół mnie, wolałabym żeby więcej osób tutaj teraz było. Kopnęłam plecak, gdzie był głupi namiot. Dobrze wiem, że sama go nie złożę. Zazwyczaj robił to mój ojciec, niezadowolona zaczęłam po prostu segregować wszystko co przytachałam i tylko czekałam, na kogoś kto zechce pomóc dla takiej uroczej blondynki. Najwyżej w ostateczności, komuś wbiję do namiotu. To także jest jakieś rozwiązanie, życiowe.

Royce Callahan
ambitny krab
Martyna
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
001
Powrót do Australii, do domu i pierwszy wciągnięty zapach tak dobrze znanego powietrza był doświadczeniem nie do opisania. Tęsknota za domem i przyjaciółmi, ten dreszczyk emocji, gdy powrót do domu bywał utrudniony, były ciężkimi momentami. Dopiero wtedy, gdy życie wszystko utrudnia, poznaje się czym tak naprawdę jest tęsknota za domem. Cumowanie statku ojca w porcie Lorne Bay i wyjście na znany ląd rozwiewało wszelkie zmartwienia, choć później tak samo tęskno było za morską bryzą i z rozczarowaniem zerkało się w stronę głębokiego oceanu, skrywającego tak wiele tajemnic, a za którego horyzontem było tak wiele nowych lądów do zwiedzenia.
Był trochę rozbity po powrocie do domu.
Nie wiedział, w co włożyć ręce, ani jak skupić się na studiach, zamiast sięgać z rozmarzeniem w głąb wspomnień. Powrót myślami do Tokyo, do kwitnących wiśni, do źródeł niebezpiecznej Amazonki, wspomnienia związane z magią Indii... Sama tęsknota za wolnością, której doświadczał w podróży była rozbijająca. Trudno było mu się odnaleźć w nowej rzeczywistości, mieszkał w Australii, jeździł na studia, spotykał się z przyjaciółmi, był szczęśliwy, lecz czuł się uwiązany. Mógł utożsamiać się z psem posiadającym właścicieli, którzy co jakiś czas wezmą go na spacer, lecz w ciągu dnia skazują na łańcuch i ograniczenie wolności. Próbował się w tym wszystkim odnaleźć, lecz okazało się to trudniejsze, niż myślał.
Można by rzec, że z pomocą przyszła mu Aurora i Helen. Długo umawiali się na biwak, a wypad pod namioty był naprawdę świetnym pomysłem. Pole namiotowe, świecący księżyc, otwarty teren, szum lasu dookoła i krąg ułożony z kamieni w środku którego płonęło delikatne ognisko. Brzmiało świetnie? Idealnie, lecz trzeba było brać pod uwagę fakt, że w każdej chwili mogło ich dobiec syczenie węża, odwiedziny skorpiona w namiocie, albo olbrzymi pająk leniwie snujący sieć między koronami drzew. Czy go to przerażało? Nie do końca, wiedział, w jaki sposób przetrwać w takich warunkach, niejedno widział.
Namiot który pożyczył mu wujek leżał spakowany do torby, Callahan musiał jednak poczekać na wujka, aż ten wróci z latarni, by mógł go podrzucić. Mieszkając u podnóża rzeki, niełatwo było poruszać się po mieście. Może nie było szczególnie daleko, lecz nie da się ukryć, że Roy mieszkał na zadupiu, zanim by dotarł na pieszo, minęłoby trochę czasu — a on miał ze sobą plecak wypchany jedzeniem i przekąskami, a także spakowany do torby namiot. Godzinę, która została mu do przyjazdu wujka, spędził siedząc na tarasie, podziwiając słońce znikające za horyzontem rzeki i popijając kawę. Starał się czekać bez zbędnych emocji, lecz gdy tylko usłyszał samochód wujka na podjeździe, niemalże od razu zerwał się energicznie z fotela i ruszył na tyły domu. Nie musiał długo czekać, wujek od razu kazał pakować mu się do samochody i zawiózł go na pole namiotowe.
Brunet wysiadając z samochodu, podziękował chrzestnemu, zabrał ze sobą rzeczy i zamknął drzwi. Dopiero, gdy wujek odjechał, rozejrzał się po polu, szukając swoich przyjaciółek. Nie musiał długo szukać.
Włosy uroczej blondynki niemalże od razu rzuciły mu się w oczy, ruszył żwawym krokiem w jej kierunku i rzucił obok plecak, oraz torbę. Stanął obok dziewczyny, pogwizdując z niedowierzaniem.
— Fiu, fiu... Spakowałaś się jak na tygodniowy wyjazd. Myślisz, że to wszystko Ci się przyda? Co Ty tam w ogóle masz? — Zainteresował się, przykucając obok Aurory i sięgnął po jakąś torbę, którą pomógł wypakować dziewczynie.

Aurora Hammond
ambitny krab
blueberry#4059
Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Usłyszałam, że coś spadło za moimi plecami. Wolałabym żeby to nie było coś z rzeczy, które teraz ułożyłam. Odwróciłam się spokojnie, tak aby w razie czego spokojnie zareagować na jeszcze większy bajzel, który sama teraz tworzę. Wypuściłam powietrze z ust, widząc że to tylko kolejny plecak i to pewnie kogoś z zaproszonych osób. Jednak jak spojrzałam w górę, zauważyłam dobrze znanego mi bruneta, Roy. Aktualnie brakuje tylko i wyłącznie Helen, a może już jest? Tylko zajęłam się tak tym wypakowaniem i totalnie, zignorowałam swoją najlepszą przyjaciółkę? Wolałabym żeby tak to nie wyszło, jeszcze się obrazi i będzie mega źle, oczywiście tylko dla mnie..
- Aż tak źle to wygląda? Wzięłam tylko jakieś przybory ojca, które nadają się na biwaki. No i jakby ktoś zapomniał, o jakieś rzeczy, to będzie w sam raz - Mruknęłam w odpowiedzi, widząc że po czasie nie ma to najmniejszego sensu, a raczej ogarnięcie tego wszystkiego w grupki. Dlatego odrzuciłam to co trzymałam w rękach, na tą piekielną stertę. Być może i tak nie wrócą wszystkie do mnie. Patrząc na sam fakt, że się zgubią lub ktoś je sobie weźmie. Lecz został ten głupi namiot, który wciąż tak leżał, pachniał i czekał. Trzeba się w końcu za niego zabrać, nawet jeśli to wydaje się o wiele trudniejsze niż parę minut temu. Ale! Skoro teraz mam swojego przyjaciela przy sobie, dlaczego miałabym nie wykorzystać tego faktu? Może on lepiej się jednak zna na składaniu, namiotu? Podzielę się z nim żelkami, zrobię coś tylko niech mi to cholerstwo złoży.
- Plotki głoszą, że pewien Collahan potrafi składać namiot. Czy trafiłam na tego odpowiedniego? - Spytałam z wielką nadzieją w głosie. Jak nie to czeka mnie spanie pod gołym niebem, wepchaniem się do kogoś w takiej ostateczności. Fajnie byłoby jednak mieć swój, namiot. Nawet podzielę się miejscem! Podsunęłam pod jego nogi torbę, gdzie były wszystkie części. Oczywiście pomogę, nie będę laleczką co czeka na gotowe. Może nie będzie to jakoś dużo pomocy, ale potrzymam, pomogę naciągnąć materiał lub co tam tylko trzeba. Liczę że instrukcja została w tym komplecie, bo jak nie to może być kłopot.
- Widziałeś Helen? Jeśli tak.. udawajmy, że wiem o jej obecności, tutaj? Bo szczerze jeszcze jej nie widziałam, nie chcę się narażać w lesie, gdzie wszystko jest możliwe - Wolę się upewnić, dowiedzieć i wiedzieć za nim będzie o wiele gorzej. Gorzej jeśli teraz by ona stała mi za plecami, raczej nie byłoby za przyjemnie. Odwróciłam się dla swojej pewności, jednak jej nie było. Ulżyło mi i popatrzyłam się błagalnym wzrokiem o pomoc.

Royce Callahan
ambitny krab
Martyna
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Zbyt cicho się nie zachował, zrzucając plecak z ramion, który upadł z gruchotem na ziemię, tuż obok blondynki. Dziewczyna była tak zajęta zbieraniem rzeczy, że inaczej, prawdopodobnie by go nie dostrzegła. Na ogół starał się zachowywać dość cicho, żeby nie obudzić drzemiącego w zaroślach węża, albo jakiegoś pająka czającego się na ofiary, gdzieś pod kamieniem. Nieszczególnie przerażały go te wszystkie stworzenia, ale ostrożności nigdy mało, tego nauczył się od ojca i jego znajomych.
Helen nigdzie nie dostrzegł, podobnie jak Aurora. Skoro nikt jej nie zauważył, to wciąż tu jej nie było. Roy wiedział natomiast, że miał pojawić się jeszcze jeden gość, a mianowicie Etessa, której nie mogli pominąć. Wszak należała do tej małej grupki, przyjaźnili się i jeśli mieli się spotykać to tylko w doskonałym towarzystwie, a co to za zabawa i przyjemność bez jednej z tych cudownych osób? Brunet niesamowicie cieszył się z tego, że w końcu spotka się ze wszystkimi przyjaciółkami. Dawno nie spędzał czasu w większym gronie, głównie przez brak czasu. Pole namiotowe i biwak to doskonała okazja, by posiedzieć wspólnie i porozmawiać, pośmiać się, zjeść coś i może napić się tego cholernego, polskiego bimberku, który dostał na pożegnanie od mężczyzny z załogi ojca. Wiadomo, że o wiele lepiej pije się wspólnie, niż samemu — poza tym pogoda była idealna, wieczór również, nic tylko korzystać z uroków natury, pić jeść i iść spać.
— Nie wygląda to tak źle. Bardziej się zastanawiam, jak to wszystko przytaszczyłaś. Tego jest całkiem sporo, a Ty jesteś... Drobniutka — Zauważył błyskotliwie, lustrując spojrzeniem sylwetkę przyjaciółki. Kucając obok miał do tego idealną okazję, perspektywę zresztą też niczego sobie, choć na pierwszy rzut oka, gdy ta siedziała, nie potrafił jasno powiedzieć, czy ostatnio coś przytyła, albo schudła. Dla niego wciąż była mała i drobna, czyli taka w sam raz!
Zerknął w kierunku namiotu, słysząc słowa dziewczyny i pokręcił mozolnie głową. Oparł rękę na kolanie, zawiesił wzrok na namiocie jakby poważnie i szczególnie głęboko nad czymś myślał. Chciał wprowadzić odrobinę tajemniczej atmosfery i potrzymać blondynkę w napięciu. Dopiero, gdy zerkając w jej kierunku, dostrzegł irytację na twarzy, uśmiechnął się szeroko i energicznie podniósł.
— Myślę, że wiesz. Potrafię postawić namiot szybciej niż niejedna kobieta, ten nie będzie dla mnie przeszkodą — Rzucił pewnie, podnosząc się leniwie z kucek i rozłożył wszystkie części od namiotu, by dopasować do siebie elementy. Nie było to najtrudniejsze zadanie, w dziczy musiał sobie radzić, a szkołę przetrwania opanowaną miał do perfekcji.
— Weź potrzymaj ten kołeczek — Rzucił do blondynki, przywiązując sznurek do kołeczka trzymanego przez blondynkę. Przygryzł lekko usta, starając się zrobić jak najmocniejszy węzeł. Nawet nie zerknął w kierunku dziewczyny, gdy wspomniała o Helen.
— Nie, nie ma jej jeszcze. Nie widziałem jej nigdzie po drodze, znasz ją. Pewnie ma milion innych rzeczy do zrobienia i wpadnie, jak zwykle spóźniona, a później opowie nam ckliwą historię o tym, jak wywaliła się na chodniku, albo wpadła na palmę, bo jej nie zauważyła i rozbiła sobie łuk brwiowy — Wyjaśnił, wywracając oczami. Wypowiedź chłopaka nie brzmiała pretensjonalnie, bardziej żartobliwie. Nie od dzisiaj ją znał i doskonale wiedział, czego może się spodziewać. Helen bywała roztrzepana, stąd też wyciągnął takie, a nie inne wnioski.

Aurora Hammond Etessa Davies
ambitny krab
blueberry#4059
17 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Głośna i nietaktowna uczennica szkoły średniej, rozkochana w kryminałach, mitologiach i baśniach. Człowiek suchar o życiu miłosnym na poziomie -100.
#1

Biwak był dobrym pomysłem zawsze. Zwłaszcza w towarzystwie, w jakim zamierzała się na niego udać. Nie widziała Roy’a… Długo. Chyba za długo zważywszy na fakt, że nie potrafiła określić ile czasu minęło. Albo zwyczajnie dramatyzowała i podkolorowywała, co również było prawdopodobną opcją. Albo jedno i drugie w tym samym czasie, ciężko było stwierdzić. W każdym razie, kiedy w końcu wrócił z kolejnej wyprawy z ojcem, cieszyła się jak dziecko. Znali się od pieluch i naprawdę ciężko jej było za każdym razem się z nim rozstawać. Zdawała sobie sprawę z tego, że trochę brzmiała w takich momentach jakby była jego dziewczyną ale przecież łączyła ich zupełnie inna relacja. Był jej najlepszym, najbliższym przyjacielem. Kimś, komu bez wahania włożyłaby do plecaka podpaski bez uprzedniego pytania, bo tak swobodnie dysponowała jego rzeczami. Okej, może i było to samolubne i egoistyczne ale przecież to też nie tak, że właziła z łapami do rzeczy bardziej osobistych. W końcu jednak się szanowali, tak? No. Dlatego teraz tak bardzo chciała pojechać na ten biwak. Planowanie wszystkiego szło im nadzwyczaj sprawnie, nawet przy braku jakiegokolwiek zmysłu zarządzania Helen, aż się sama zdziwiła. Mogła przewidzieć, że wszystko dobre co się dobrze kończy, bo jak już mieli wszystko zaplanowane, listę rzeczy do zabrania i kupienia gotową, to jej się nagle przypomniało o posiadaniu starszego brata, którego musiała jeszcze przekonać by ją na ten biwak puścił. Bitwa była zaciekła, Helen prawie dwa razy kapitulowała, jednak ostatecznie wygrała to starcie w odwiecznej walce starszy, nadopiekuńczy brat versus młodsza, nieodpowiedzialna siostra. Musiała tylko zgodzić się na to, by na miejsce odwiózł ją jej kierowca, którego oczywiście załatwił jej Hayden. No nie było to wygórowany warunek, bo i tak jakoś musiała się na miejsce dostać. Spodziewała się trochę, że Hayden postawi warunek w którym obecność kierowcy ciałem będzie obowiązkowa ale pewnie jak mu powiedziała, że nie będzie żadnych nowych twarzy a Royce’a, Aurorę i Estessę zna od dawna, dał sobie spokój. Zresztą, gdyby się nie zgodził i tak by na ten biwak pojechała. Dostałoby jej się po uszach tak, że pewnie nawet sąsiedzi by o tym wiedzieli ale co to za życie nastolatka, kiedy nie masz ochoty się buntować? A krat w oknach i tak nie miała. Jeszcze.
- ROY! – Wrzasnęła, rzucając obładowany plecak gdzieś na ziemię, po czym rzuciła się w ramiona przyjaciela. Celowała w szyję, a ponieważ była do niego sporo niższa, musiała podskoczyć i objąć go nogami w pasie, co by jej nie dyndały głupio w powietrzu. Oczywiście, że się spóźniła, czy ktoś kiedykolwiek wątpił w jej niepunktualność? Musiałoby nastąpić jakieś święto lasu, by Helen Collins była kiedykolwiek na czas. Czasem było jej z tego powodu głupio, zwłaszcza w momentach, w których naprawdę starała się nie spóźnić. Momenty takie bywały jednak niesamowicie rzadko, a teraz i tak była za bardzo zajęta ściskaniem Callahana, by zwracać na to uwagę.

Aurora Hammond Royce Callahan
powitalny kokos
juzka
Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Takie chwile były niczym ucieczka, ucieczka przed wszystkim. W ostatnich dniach bardziej od swojej rodziny, ponieważ od kiedy dowiedzieli się, że wiem o adopcji po prostu zgłupieli. Byłam zła i w sumie nadal jestem, ale nie tak jak każdy uważa. Jestem teraz niczym delikatne jajko, które z czasem po prostu upadnie i potłucze swoją skorupkę, wybuchając. Jak na razie nic takiego się nie dzieje, jestem chodzącą oazą spokoju, chociaż jeszcze trochę tak będą mi mówić, że to nic nie znaczy, a wybuchnę. Zapalnik jest bliski odpalenia, tylko w sumie czeka. A tutaj bez rodziny, tylko przyjaciele mogę w spokoju odpocząć i nabrać świeżych przemyśleń, nawet jeśli wypiję tyle, że nic nie będę pamiętać na drugi dzień. Przecież takie są w sumie zalety biwaków, zwłaszcza takich, które są tworzone za plecami innych osób.
- Koleżanka, koleżanki i tak dalej, dalej aż w końcu udało się wszystko przynieść. Jeśli coś zginie, nie będę płakać, szukać lub sama nie wiem domagać się zwrotu - Wzruszyłam ramionami, rzeczy są małą wartością zwłaszcza te co tutaj są, praktycznie jednorazowe rzeczy nie są potrzebne mi potem do zwrotu. Zresztą nawet, jeśli jest coś drogiego, ważnego aktualnie nikt nie zwróci, w domu na to uwagi. Także niech się dzieje, dosłownie co chce, nawet może przyjść do nas stara wiedźma co rzuca tasakami w grupę młodzieży.
Robiłam wszystko tak jak mówił Roy, na serio to ciężkie. No i trzeba mieć też siłę, bez niej wszystko może po prostu upaść. - Mam nadzieję, że te słowa tyczą się namiotów, a nie czegoś innego! - Prychnęłam rozbawiona jego słowami, czasem naprawdę kochałam te głupie słowa, które wypowiadał. Zwłaszcza jeśli miały dwa znaczenia, jednak nie przyznałam tego otwarcie. Uważam to za słodkie, w końcu to cały Collahan.
- Najpewniej tak, ale wiesz to Helen. A jeśli dodamy do tego wszystkiego jeszcze mnie, tworzymy duet. Obie pewnie nie długo, trafimy na ten sam oddział. Dodam tylko, że naszego połączenie, jakoś za bardzo nie lubią w szpitalu naszego połączenia... - Przerwałam końcówkę, widząc jak leci do nas Helcia. Osunęłam się, widząc jak tak biegła. Dziwne, że jeszcze nic sobie nie zrobiła, nowy rekord. Kopnęłam kamyczek, który leżał na drodze. Może za chwilę, brunetka i zauważy mnie? Chociaż nie ma co się dziwić, jestem taka drobniutka, jak to powiedział dzisiaj, Roy.

Royce Callahan Helen Collins
ambitny krab
Martyna
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Do jego rozjazdów trzeba było przywyknąć, co zdecydowanie nie było najłatwiejsze. Ciężko było mu się ze wszystkimi żegnać, tylko po to, żeby za jakiś czas wrócić i znów się przywitać. Może było to nietypowe, ale on naprawdę lubił te pożegnania. Było przykro, nigdy nie wiadomo, jak będzie z powrotem, ale uwielbiał te momenty, w których schodził ze statku i informował wszystkich o swoim przybyciu, tylko po to, by kilka dni później przywitać się ponownie z przyjaciółmi i wyściskać wszystkich z całych sił. Dlatego ten biwak był doskonałym pomysłem, bo po dłuższej nieobecności cieszył się, gdy mógł spędzić czas ze swoimi przyjaciółkami. Brakowało mu jeszcze tylko Damiena, ale jego to będzie musiał wyciągnąć gdzieś indziej — w końcu miał mu dużo do opowiedzenia!
Helen znał od dzieciaka, z biegiem czasu niektóre rzeczy przestawały go dziwić. Podpaski w plecaku? Żaden problem, co najwyżej później będzie musiał oddawać, bo przecież sam ich nie wykorzysta, więc mu się nie przydadzą. Zakupy w plecaku? To też nie problem, bo przecież damskie torebki i plecaczki są tak małe, a zarazem magicznie wielkie, że zakupy się w nich nie mieszczą, ale kosmetyki, mgiełki i inne rzeczy już tak — a jakżeby inaczej! Zresztą, nie miał jej tego za złe, w sumie... Ani jednej, ani drugiej. Nie czuł się również wykorzystywany przez dziewczyny, bo to byłoby totalną głupotą.
Stawianie namiotu nie było jakieś ciężkie, choć gdy Aurora nie mogła poradzić sobie z utrzymaniem kołeczka — pomagał jej. W ostateczności jednak, udało im się ten namiot rozstawić, więc Aurorka będzie mogła spać w swoim własnym śpiworku i nikogo nie będzie w nocy molestować, mówiąc „e no, weź się przesuń”. Wilk syty i owca cała, prawda?
— Oczywiście, innych namiotów raczej nie stawiam. Chyba, że o tym nie wiem... Tak czy inaczej, namiot postawiony —
Trochę się umęczył stukając tym młotkiem, więc otarł tylko pot z czoła i zdążył się podnieść z kucek, gdy nagle... No właśnie, poczuł jak coś (albo raczej ktoś!) rzuca się na niego całą swoją masą ciała. Na szczęście zorientował się, co właśnie zaszło i gdy tylko dziewczyna na niego wskoczyła, od razu ją mocno przytulił.
— Helen! Też się cieszę, że w końcu Cię widzę! — Zawołał radośnie, ściskając przyjaciółkę z szerokim uśmiechem na ustach. Tak, nic dziwnego, że powroty należały do ulubionych momentów w życiu studenta. Cieszył go fakt, że ma do kogo wracać, gdyby nie miał Orki i Helen, nic nie byłoby takie samo.
— Słuchajcie, a ja mam coś dla Was! Wiecie, byłem ostatnio w Japonii co nie i zobaczyłem coś, co KONIECZNIE musiałem Wam kupić — Powiedział nagle, bo w tym momencie przypomniało mu się o drobnych prezencikach, które miał dla dziewczyn. Zawsze coś im przywoził, więc tym razem nie mogło być inaczej! Najczęściej były to jakieś pierdoły kojarzone głównie z krajem, który odwiedził, zawsze to jakieś pamiątki, prawda?
Gdy Helen wypuściła go ze swoich objęć, sięgnął po swój plecak i wyciągnął kolorową torebkę w której były dwa pudełeczka, a w tych pudełeczkach....japońskie kotki.
— Japończycy wierzą, że kotek postawiony w domu, przynosi domownikom szczęście, radość i powodzenie, więc mam nadzieję, że Wam również będą przynosić — Zarzucił ciekawostką, ale to jeszcze nie był koniec, bo miał ze sobą ładnie zapakowane, przywiezione prosto z kraju Kwitnącej Wiśni, słodycze i przekąski.

Helen Collins Aurora Hammond
ambitny krab
blueberry#4059
17 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Głośna i nietaktowna uczennica szkoły średniej, rozkochana w kryminałach, mitologiach i baśniach. Człowiek suchar o życiu miłosnym na poziomie -100.
Helen nie za bardzo lubiła zmiany. Jasne, zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że były one nieodłącznym elementem dorastania – i życia w ogóle – ale to nie oznaczało jeszcze, że ma je lubić. Porażki też takim elementem były, a jednak nikt nie był zachwycony kiedy mu się zdarzały. Ciężko było stwierdzić jednoznacznie, dlaczego tak ich nie lubiła. Uważała, że jest dobrze tak jak do tej pory i bardzo możliwe, że po prostu bała się trochę tych zmian. Tego, że każde z jej najbliższych przyjaciół założy rodziny, zostawi ją i zostanie sama. Albo nie, może mniej dramatycznie. Najbardziej bała się chyba tego, że każdy pójdzie dalej a ona… A ona zostanie w miejscu. I jasne, mieli dopiero po siedemnaście lat i nawet nie ukończyli szkoły średniej ale byli na takim etapie edukacji, że już powoli powinni myśleć o dalszych krokach, uczelni i tak dalej. A Helen nawet nie wiedziała co chce w życiu robić! I chyba właśnie to było w tym wszystkim najgorsze. Że nie miała na siebie pomysłu. Dlatego też nie lubiła kiedy Roy wypływał ze swoim ojcem, bo mu tego zazdrościła. Celu w życiu, którego ona sama nie miała i nie potrafiła go sprecyzować.
- O tobie też pamiętam, więc nie bądź taka naburmuszona, puci puci, Aurorka – kiedy już zlazła z przyjaciela, poświęciła swoją uwagę blondynce, którą najpierw uściskała a potem wytarmosiła za policzki. Szeroki uśmiech nie schodził Helen z twarzy, bo po pierwsze Royce, po drugie chociaż trochę wolności od wszędobylskiego wzroku starszego brata, a po trzecie miała naprawdę ciężki tydzień, o którym wolała zapomnieć.
- Uuu… – zawołała kiedy Royce dał każdej po pudełeczku a kiedy otworzyła swoje aż jej się oczy z zachwytu zaświeciły!
- Ojej, jaki śliczny! Wiecie, mam szczerą nadzieję, że Japończycy nie kłamią, bo akurat przydałoby mi się szczęście w życiu. I powodzenie. Sama jestem swoją radością, więc już więcej nie potrzebuję, hehe. Ale dziękuję, nawet jeśli nie przyniesie mi szczęścia. Jest piękny i od ciebie, więc położę na honorowym miejscu – uściskała chłopaka, tym razem krócej niż przed chwilą i dała mu głośnego buziaka w policzek. Odwróciła się do swojego plecaka, z którego wyjęła spakowany namiot i nie prosząc o niczyją pomoc (bo nigdy nie prosiła, dopóki sytuacja nie była beznadziejna) zaczęła nieudolnie go rozkładać.
- A wiecie, że las jest jednym z najczęstszych bohaterów historii o mordercach? W sensie, jak miejsce zdarzenia. Serio. Nigdy nie wiesz kto się czai za rogiem. No ja wiem, że my nie jesteśmy w lesie tylko na polu biwakowym i na pustkowiu ale tak tylko mówię. Wiecie, chodzi mi o takie miejsca, które są daleko od cywilizacji i w których prawie nikogo nie ma. No bo zobaczcie, jesteśmy tu tylko my. Kto wie, czy się ktoś na nas nie czai teraz na przykład, widać nas jak na dłoni – potok niekontrolowanych słów wylał się z ust Helen, kiedy metodą prób i błędów stawiała swój ukochany namiot. Chyba nie muszę dodawać, że szło jej beznadziejnie?

Aurora Hammond Royce Callahan
powitalny kokos
juzka
17 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#2 - Ubiór

Josie jak zwykle nieco spóźnia jeżeli chodzi o takie wypady, jak nocowanie w namiotach. Może dlatego, że klimaty leśne nie do końca są tym o czym marzy. Pewnie ze względu na zwierzęta, które krążą po lesie. Chociażby wilki, które zazwyczaj nie krążą samotnie a raczej w stadach, niedźwiedzie, które potrafią być na prawdę niebezpiecznymi drapieżnikami jeżeli potrafią. Nie mówiąc już o wszystkich robactwach, dżdżownicach i innych tego typu paskudztwach. No i warto też wspomnieć o niewygodnych namiotach. Jedynymi plusami biwaków są ogniska. No i oczywiście wspólne spotkanie ze znajomymi i przyjaciółmi. Co szczerze uwielbia, ponieważ wbrew pozorom oni nie są tacy źli na jakich wyglądają, ale w końcu postanowiła, że się tam zjawi. Więc szła wolnym krokiem do miejsca w którym się umówili. Kiedy się tam zjawiła rozejrzała się po wszystkich i powiedziała.
- Jestem, troszkę spóźniona, ale zawsze... - Uśmiechnęła się podchodząc do reszty. Nie za bardzo wiedziała, o czym rozmawiają, ale tak to jest jak człowiek się spóźni, więc nic w tym dziwnego.
- Czy mi się wydawało, czy jak tu szłam usłyszałam, że ktoś tutaj mówił coś o jakimś stawianiu namiotów? - Rozejrzała się po znajomych a jej wzrok zatrzymał się na Royce'u.
- Założę się, że to ty mówiłeś. - Uniosła brew wymownie w górę oczekując odpowiedzi.
- No dobra, więc o czym tam gawędziliście? Proszę tylko nie gadajcie o jakichś mordercach....Helen!!! Przecież prosiłam. Nie będę mogła sama zasnąć.... Royce śpisz dzisiaj ze mną! - Spojrzała na niego marszcząc brwi.

Royce Callahan Aurora Hammond Helen Collins
powitalny kokos
---
Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Zmarszczyłam nosek, kochałam zainteresowanie z strony Helen. Ale tarmoszenia za moje policzki już nie za bardzo. Przecież nie byłam małym dzieckiem, które potrzebuje takie zainteresowania. Ale w sumie lepsze takie niż żadne, przez co mocniej wtuliłam się w swoją przyjaciółkę. - Moja Helencia.. - Zachichotałam.
Czy ktoś powiedział, prezent? Oczka na pewno teraz mi się zaświeciły z ekscytacji. Chociaż nie przyznawałam tego zbyt głośno, uwielbiałam dostawać prezenty. Trochę głupio, że teraz sama nie mam co mu dać, ale skoro sam dał i to bez powodu, to chyba prezent dla niego może jakoś poczekać? Chociaż teraz muszę poważnie się zastanowić, co takiego mu jednak dać. O rany, ale ten kotek był uroczy, dotknęłam delikatnie łapki tego kota. Machnęła mi, przez co jeszcze bardziej się uśmiechnęłam.
- Jezu, ale super kotek. Niech mi przyniesie szczęście do mojego dzikiego życia. Oczywiście postawię go na mojej półce, gdzie trzymam nasze wspólne pamiątki! - Przytuliłam Roy na podziękowanie, jeszcze chwilę pobawiłam się tym kotkiem. Szczęście serio się przyda, zwłaszcza przez te głupie wyzwania, które tak lubię robić. Aby jej nie zniszczyć, włożyłam go ponownie do pudełka i odłożyłam w takie miejsce, aby nigdzie mi nie znikł oraz nikt go nie ukradł. Chyba bym cały obóz przeszukała, gdyby zniknął taki fajny prezent. I nie obchodziłoby mnie, że naruszam komuś prywatność, sorry not sorry.
- Masz na myśli kolesia z siekierą? Który tylko czeka na bezbronne dzieciaki albo potwory z wody? O kurczę, tak! Chciałabym tak uciekać przed zabójcą, Josie byłaby ich pierwszą ofiarą. Poświęciłaby się za nas wszystkich, skoro tak się boi - Krzywy uśmiech pojawił się na mojej twarzy, teraz przesadziła. To zwykła historia, która jest opowiadana na każdym takim wyjeździe. Powinna wiedzieć na co się jednak pisze, a nie zaraz tutaj płacze nam z tego powodu. Po za tym, halo każdy śpi w swoim namiocie. Chyba że Helen będzie chciała, to z przyjemnością ją przygarnę. - Siekiera wbita w środek twojej czaski, a krew pryśnie na nas wszystkich. Pamiętaj zapamiętamy twoje czyny, Josie. A my schowamy się w miejscowym domku, gdzie spędzaliśmy czas nad jakimś rysunkiem - Pokiwałam głową, jakby to serio miało się stać. Ostatnio za nawet oglądałam jakiś film o takiej tematyce, tylko tam z całej grupy, przeżyła chyba tylko jedna osoba oraz Ci co uciekli autobusem. Ale jedno życie za całą grupę, to chyba dość uczciwa cena, zwłaszcza jeśli będzie to spóźnialska osoba.
- Chyba śnisz, że będziesz z nim spała w jednym namiocie - Mruknęłam, kiedy napiłam się swoje wody z butelki.

Josie Marrwick Helen Collins Royce Callahan
ambitny krab
Martyna
19 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
I'm not afraid to tear it down and build it up again It's not our fate, we could be the renegades
I'm here for you
Are you here for me too?
Jakby to nie brzmiało, uwielbiał swoje dziewczyny, naprawdę. Wszystkie trzy były zupełnie inne, cholernie różne a i tak cieszył się niesamowicie z faktu, że je ma. Czasem były irytujące, rzecz nieukryta, ale on również święty nie był. Miewał takie momenty, w których był denerwujący. Czasem zbyt atencyjny, gdy za bardzo szukał uwagi u swoich rówieśniczek, czasem zbyt przemądrzały, ale dziewczyny go kochały, a on kochał je. Na szczęście, gdy przeginał, potrafiły zwrócić mu uwagę za co był im naprawdę wdzięczny, bo dzięki temu znał granicę i niektórych nie przekraczał. Zdawał sobie sprawę z tego, że biadolenie i przechwalanie nie były w porządku, ale on taki był, po prostu. To była jedna z jego cech charakteru i choć starł się ugryźć w język, nie zawsze osiągał sukces.
— No liczę na to, dziewczyny. Będziecie miały w domku trochę orientalnego klimatu, niewiele, ale zawsze coś! Czasem fajnie jest powierzyć w przesądy, nawet jeśli mijały się z prawdą. No, ale wiecie... Podobno, gdy człowiek w coś wierzy, lepiej się czuje. Poznałem dużo osób, które są takiego zdania. Nawet jeśli są to fanatycy religijni, wiecie, że wywyższanie swoich Bogów naprawdę ich uszczęśliwia? Zabawne — Zauważył błyskotliwie, choć nie przyszli tu po to, by rozmawiać o religii!
Po krótkiej chwili zamilkł, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Odwrócił jednak głowę w kierunku osoby, która przyszła pod namioty. Obserwował przez chwilę Josie w pełnym skupieniu, przyglądając się ubraniu, które miała na sobie. Wzrok na dłuższą chwilę zawiesił na odsłoniętym pępku, jakby to było coś niesamowitego, a nie fragment ciała, ale co mógł zrobić? Był tylko facetem, zerkał tam gdzie nie powinien, a akurat teraz w oczy rzucił mu się płaski brzuch brunetki. Westchnął cicho, odchylając głowę do tyłu i uniósł rękę w górę.
— Tak to ja, jestem w tym dobry, chcesz się przekonać? — Zażartował nieskromnie, posyłając dziewczynie obcesowy uśmiech. Lubił stawiać namioty, wiec postawienie kolejnego wcale mu nie wadziło. Przeniósł spojrzenie z Josie, skupiając się teraz na Helen, która zaczęła mówić o mordercach. Wysłuchał w milczeniu jej spostrzeżeń, zastanawiając się, w jaki sposób się do nich odnieść.
— A wiecie co? Mam taką jedną historię, zaraz Wam opowiem. Musimy tylko rozpalić ognisko, żebyśmy wczuli się w klimat. Nie zmienia to faktu, że to prawda. Najczęściej jest to grupa nastolatków.... Wujek mi kiedyś opowiadał, że jak byli młodsi i rozbijali namioty w lesie słyszeli czyjeś kroki i podobno dźwięk metalu ocieranego o motel, zupełnie jakby ktoś ostrzył noże... — Wujek mu zawsze jakieś historyjki z życia opowiadał.
Podniósł się ze swojego miejsca i pomógł Helen z namiotem, opowiadając o historii wujka. Uśmiechnął się do Josie, gdy wspomniała, że śpi z nim w namiocie, a gdy Aurora się obruszyła, posłał jej jednoznaczne spojrzenie, jasno informując o tym, że nie powinna się obruszać. Podniósł się z miejsca, gdy pomógł Helen z namiotem i podszedł do Josie, zachodząc ją od tyłu. Oparł dłonie o jej ramiona, nachylając się.
— Jasne, Josie. Ale jaką masz pewność, że mi w nocy nie odbije po tym, jak nasłucham się opowieści Helen? Nie boisz się? — Zapytał, odrobinę przyciszając głos, żeby tylko ona go słyszała.

Aurora Hammond Helen Collins Josie Marrwick
ambitny krab
blueberry#4059
17 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Głośna i nietaktowna uczennica szkoły średniej, rozkochana w kryminałach, mitologiach i baśniach. Człowiek suchar o życiu miłosnym na poziomie -100.
Jak Aurora zmarszczyła nos, to Helen zaraz ją w te nozdrza dotknęła palcem, wydając z siebie przy tym dźwięk podobny do bip i uśmiechnęła się szatańsko. Jej najlepsza przyjaciółka tak uroczo marszczyła ten swój maleńki nosek, że wprost nie mogła się powstrzymać. Zarechotała przy tym jak jakiś stary dziad, bo cóż, tak też lubiła robić.
- Serio? Hm. Znaczy, nie żebym komuś tego odmawiała, jeśli faktycznie ma się dobrze czuć wierząc w coś. Ale wiecie, ja jednak lepiej się czuję jak coś widzę i słyszę, niż jak mam wierzyć w coś czego nie doświadczam. A może myślicie, że lepiej by mi zrobiła jednak jakaś wiara? Wiecie, zawsze można spróbować a jak się nie uda, no to trudno, nie? W sumie, to jest nawet całkiem ciekawy temat żeby sobie tak porozkminiać. Co ci mówili jeszcze? – zapytała, bo w sumie była tego całkiem ciekawa, nawet jeśli jedyne doświadczenie w tym temacie jakie miała, to bogowie starożytności i ich mity.
- O, Josie – uśmiechnęła się szeroko do dziewczyny, która postanowiła zaszczycić ich swoją obecnością. Znowu wyrwał jej się rechot starego dziada. To nie tak, że Helen była złośliwa czy coś. Jasne, zdarzały jej się chamskie odzywki, ale one nigdy w zamierzeniu nie miały brzmieć ani chamsko ani złośliwie a jeśli tak brzmiały nie było w tym żadnej jej intencji. Dlatego też nie widziała nic szczególnego w spojrzeniu, jakie wymieniła z Aurorą ani w tym, że już układała sobie w głowie plan wycięcia kawału na Josie. Nie było to dla niej chamskie, takie specjalne straszenie koleżanki. W tym momencie wydawało jej się to po prostu zabawne.
- Oj, Josie, nie psuj zabawy. Przecież najfajniej się opowiada straszne historie właśnie w takich okolicznościach przyrody. Zresztą, nie ma tu prawie żadnych drzew, więc nic ci nie będzie szeleścić o namiot albo rysować cieni z gałęzi, że ktoś po ciebie idzie. Plus, nie wiadomo czy te wszystkie historie wydarzyły się naprawdę, także chill, one są w większości zmyślone. A w razie gdyby ktoś cię zaatakował, to wystarczy jak głośno krzykniesz i od razu się wystraszy – nie wiedziała do końca, czy to ostatnie jest prawdą. Prawdą na pewno by było w jej przypadku, bo była dosyć… Głośna. Uśmiechnęła się szeroko do Royce’a, kiedy pomógł jej ustawić namiot. Bo oczywistym było, że ona go o to nie poprosiła i dopóki nie podszedł, sama konsekwentnie próbowała sobie z nim poradzić. Dopóki nie szło jej naprawdę beznadziejnie nie zamierzała się poddawać.
- Ale słuchajcie, słuchajcie! – zawołała, kompletnie ignorując mamrotanie Aurory pod nosem i zbytnią zażyłość przyjaciela z Josie. Schyliła się do plecaka, zaczęła w nim grzebać, po czym zakrzyknęła triumfalnie wyciągając z niego szeleszczącą paczkę.
- Mam pianki! – wydarła się głośniej niż przed chwilą, zupełnie nieświadomie niszcząc atmosferę grozy, jaką Roy próbował wywrzeć na Josie. Ups?

Josie Marrwick Aurora Hammond Royce Callahan
powitalny kokos
juzka
ODPOWIEDZ
cron