good drama should sandpaper the mind
: 20 sie 2021, 22:40
Nie tak planowała zakończyć ten weekend.
Nie tak planowała się czuć, gdy po tak przyjemnej wycieczce wróci do domu.
Marianne czuła się jak skończona kretynka, która przez chwilę pomyślała, że jej życie jest na dobrej drodze by w końcu przestało być skomplikowanie. Alec dawał jej nadzieję na ponowne odzyskanie poczucia bezpieczeństwa i stabilności. I chociaż nic sobie nie obiecywali to na pierwszy rzut oka widać było, że mają dość spore oczekiwania wobec tego nowego statusu ich relacji. A zamiast tego późnymi godzinami wracała przez pastwisko, gdyż pozwoliła mu odwieźć się jedynie pod granice farmy. Potrzebowała spaceru. Długiego, męczącego spaceru, podczas którego chciała zebrać wszystkie myśli.
Niestety nie pomogło, bo gdy stanęła w progu swojego domu dalej czuła się okropnie a przecież nie mogła w takim stanie stanąć twarzą w twarz z byłym partnerem, który od razu próbowałby wyciągnąć z niej wszystkie informacje. A przecież obiecała sobie, że nie będzie zaburzać jego spokoju na krótko przed wyjazdem. Wchodząc do środka próbowała zachowywać się jak najciszej, zwłaszcza że od razu dostrzegła zapaloną lampkę salonie i Jerrego, który przysnął na kanapie. Mimo paskudnego nastroju delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Ostrożnie, zważając na każdy krok i skrzypiącą podłogę, wyłączyła telewizor i sięgając z fotela koc przykryła mężczyznę. Z trudem powstrzymywała się by nie nachylić się i nie ucałować jego czoła, tak jak to robiła przez wiele lat, gdy zdarzało mu się zasnąć przed telewizorem. Miał tyle pracy w stolarni, miał tyle obowiązków związanych z wyjazdem, że ogarnęły ją poważne wyrzuty sumienia, że kolejny raz tylko dorzuca mu zajęć.
- Ciii, śpij, śpij – szepnęła, gdy Jerry poderwał głowę z poduszki – Chociaż łóżko byłoby znacznie wygodniejsze, nie mamy już po dwadzieścia lat – nie raz zdarzało mu się przenocować tutaj, nawet po ich rozstaniu, więc dobrze znał drogę do pokoju gościnnego. Spoglądając na jego zdezorientowanie zrozumiała, że jej obecność w domu jest nie małym zaskoczeniem. Miała wrócić rano, zaraz po śniadaniu a zamiast tego pojawiła prawie w środku nocy. Musiała na szybko wymyślić jakieś wyjaśnienie by nie wzbudzić podejrzeń.
- Alec dostał nagłe wezwanie do kliniki, jakieś zwierzę z wypadku – kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! I wyczuć je można było na kilometr, bo Mari nigdy nie pozwoliłaby mu jechać samemu i z racji planów związanych z powrotem do weterynarii, chciałaby być przy leczeniu. Nic lepszego jednak nie przyszło jej do głowy, więc zatuszowała to niewinnym uśmiechem i ruszyła do kuchni. Milcząc wyciągnęła dzbanek z wodą, nalała ją do szklanki i wcisnęła odrobinę cytryny. Widząc, że pomimo jej zapewnień Jermaine podniósł się z kanapy upiła łyk zimnego napoju i oparła się o kuchenną wyspę. – Jak Lil? Jest śmiertelnie na Ciebie obrażona, że nie zabierasz jej ze sobą czy nasza mała dziewczynka nie jest taka mała i obiecała GRZECZNIE czekać na Twój powrót? – idealna zmiana tematu.
Jermaine Lyons
Nie tak planowała się czuć, gdy po tak przyjemnej wycieczce wróci do domu.
Marianne czuła się jak skończona kretynka, która przez chwilę pomyślała, że jej życie jest na dobrej drodze by w końcu przestało być skomplikowanie. Alec dawał jej nadzieję na ponowne odzyskanie poczucia bezpieczeństwa i stabilności. I chociaż nic sobie nie obiecywali to na pierwszy rzut oka widać było, że mają dość spore oczekiwania wobec tego nowego statusu ich relacji. A zamiast tego późnymi godzinami wracała przez pastwisko, gdyż pozwoliła mu odwieźć się jedynie pod granice farmy. Potrzebowała spaceru. Długiego, męczącego spaceru, podczas którego chciała zebrać wszystkie myśli.
Niestety nie pomogło, bo gdy stanęła w progu swojego domu dalej czuła się okropnie a przecież nie mogła w takim stanie stanąć twarzą w twarz z byłym partnerem, który od razu próbowałby wyciągnąć z niej wszystkie informacje. A przecież obiecała sobie, że nie będzie zaburzać jego spokoju na krótko przed wyjazdem. Wchodząc do środka próbowała zachowywać się jak najciszej, zwłaszcza że od razu dostrzegła zapaloną lampkę salonie i Jerrego, który przysnął na kanapie. Mimo paskudnego nastroju delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Ostrożnie, zważając na każdy krok i skrzypiącą podłogę, wyłączyła telewizor i sięgając z fotela koc przykryła mężczyznę. Z trudem powstrzymywała się by nie nachylić się i nie ucałować jego czoła, tak jak to robiła przez wiele lat, gdy zdarzało mu się zasnąć przed telewizorem. Miał tyle pracy w stolarni, miał tyle obowiązków związanych z wyjazdem, że ogarnęły ją poważne wyrzuty sumienia, że kolejny raz tylko dorzuca mu zajęć.
- Ciii, śpij, śpij – szepnęła, gdy Jerry poderwał głowę z poduszki – Chociaż łóżko byłoby znacznie wygodniejsze, nie mamy już po dwadzieścia lat – nie raz zdarzało mu się przenocować tutaj, nawet po ich rozstaniu, więc dobrze znał drogę do pokoju gościnnego. Spoglądając na jego zdezorientowanie zrozumiała, że jej obecność w domu jest nie małym zaskoczeniem. Miała wrócić rano, zaraz po śniadaniu a zamiast tego pojawiła prawie w środku nocy. Musiała na szybko wymyślić jakieś wyjaśnienie by nie wzbudzić podejrzeń.
- Alec dostał nagłe wezwanie do kliniki, jakieś zwierzę z wypadku – kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! I wyczuć je można było na kilometr, bo Mari nigdy nie pozwoliłaby mu jechać samemu i z racji planów związanych z powrotem do weterynarii, chciałaby być przy leczeniu. Nic lepszego jednak nie przyszło jej do głowy, więc zatuszowała to niewinnym uśmiechem i ruszyła do kuchni. Milcząc wyciągnęła dzbanek z wodą, nalała ją do szklanki i wcisnęła odrobinę cytryny. Widząc, że pomimo jej zapewnień Jermaine podniósł się z kanapy upiła łyk zimnego napoju i oparła się o kuchenną wyspę. – Jak Lil? Jest śmiertelnie na Ciebie obrażona, że nie zabierasz jej ze sobą czy nasza mała dziewczynka nie jest taka mała i obiecała GRZECZNIE czekać na Twój powrót? – idealna zmiana tematu.
Jermaine Lyons