we live in a rainbow of chaos
: 18 sie 2021, 12:07
Była kretynką, to nie ulegało wątpliwości. Kiedy zdecydowała się dać szansę Lorne Bay, nie wzięła pod uwagę tego, że życie w tym samym, niewielkim miasteczku, które obecnie zamieszkiwał jej były partner, nie było rozsądnym pomysłem. Wcześniej zupełnie nie zastanowiła się nad tym, jaki wpływ będzie to miało na jej nowy start, ale prędko okazało się, że miała tego pożałować. To rozstanie było świeżą sprawą, a w dodatku na tyle bolesną, iż Carlie przydałby się dystans, którego tutaj nie mogła sobie zagwarantować. O tym przekonała się dzisiejszego popołudnia, kiedy w trakcie zakupów trafiła na Grishama, który w najlepsze gruchał sobie z kimś innym, co dla samej Carlie było kolejnym ciosem w serce. Kiedy rozstawali się, zapewniał ją przecież, że jego decyzja nie miała nic wspólnego z byłą, za którą tu przyjechał. Kłamał jej prosto w oczy, z czego Faulkner nagle zdała sobie sprawę, a to sprawiło, że rany, które minimalnie zdołały się już zabliźnić, teraz zostały rozdrapane na nowo. W pierwszej kolejności miała ochotę podejść do niego i rozszarpać go, ale ostatecznie uciekła stamtąd szybko, mając nadzieję, że w ogóle jej nie zobaczył. I właśnie wtedy wpadła na ten idiotyczny pomysł spalenia wszystkiego, co pozostało po nim w motelowym pokoju. Nie było tego wiele, dzięki czemu zgrabnie zmieściło się to do metalowego wiadra, w którym rozniecenie pożaru było względnie bezpieczne. Względnie, ponieważ Carlie zupełnie nie przemyślała tego, co stanie się, kiedy doleje tam końcówkę jego perfum. Płomienie momentalnie się powiększyły, swoim zasięgiem łapiąc też zasłonę. Bez interwencji obsługi niestety się nie obyło, na skutek czego Faulkner nie tylko dostała wilczy bilet, ale też musiała zapłacić za szkody. W ciągu zaledwie kilku godzin skończyła nie tylko bez dachu nad głową, ale również bez jakichkolwiek oszczędności. Musiała się spakować, wypić kilka drinków, ale przede wszystkim potrzebowała także się komuś wyglądać, dlatego w pierwszej kolejności pognała do mieszkania Alberta, mając nadzieję, że go tam zastanie. Zapłakana, z rozmazanym makijażem, rozczochranymi włosami i przypaloną bluzką prezentowała się koszmarnie. Mniej więcej tak, jak Samara Morgan wychodząca z telewizora w tym strasznym filmie. To jednak nie miało większego znaczenia w obliczu jej kryzysu, którego zupełnie nie potrafiła zażegnać. Stanęła więc pod drzwiami odpowiedniego mieszkania i wcisnęła dzwonek, przytrzymując go tak długo, iż jego dźwięk stał się uciążliwy. Chyba już na starcie chciała dać mieszkańcom do zrozumienia, że była to sytuacja nadzwyczajna, a może raczej nadzwyczajnie beznadziejna.
Ron Harding