Astoria chciała wierzyć, że te dwa aspekty da się rozdzielić — że mogła być Mallory, pozostającą w związku małżeńskim i tą, którą poznała ona — szczęśliwą, piękną i bliską jej. Zdołała się jednak naiwnie łudzić, że to możliwe jedynie przez kilka krótkich tygodni, zanim dotarły do niej wszystkie powody, dla których było to nieodpowiednie i krzywdzące. Nie dla nich, ale dla innych osób, które chyba sobie na to nie zapracowały. Tak samo, jak Astoria powoli zaczynała myśleć, że ona sama nie zrobiła nic, by najwidoczniej zapracować nad Mal — dlatego miała zniknąć tak szybko, jak sie pojawiła, zostawiając jej życie smutne i jeszcze bardziej puste, niż przed jej pojawieniem się.
— Lubię próbować — wyjaśniła krótko. Nie znaczyło to wcale, że sobie radziła. I chociaż chciała przypomnieć jej, że ostatecznie niewiele to miało z pieczeniem wspólnego, to przełknęła tę uwagę, nie chcąc odnosić się do wydarzeń, które doprodziły do tego dnia — tym bardziej, że przecież chwilę później chciała to wszystko zdusić na zbyt wczesnym etapie.
Czuła się paskudnie, gdy mówiła te wszystkie słowa, które były niczym więcej, niż smutnym obowiązkiem — powinna w nie wierzyć i się ich trzymać, pozwalając jej żyć życiem, które wiodła wcześniej. Powinna zaakceptować, że spóźniła się o kilka lat i wierzyć, że gdyby pojawiła się wcześniej, to może miałyby szansę. Bo może młodsza Mallory i tak dałaby jej się jakoś oczarować i zaprosić na spotkanie, na które mogłyby iść, bo nie byłoby żadnego mężczyzny, mącącego ten ładny obrazek. I naprawdę wierzyła, że wszystko to, co mówiła, było tym, co ostatecznie Mal i tak spodziewała się usłyszeć, a nawet przytaknąć, samodzielnie też dojrzewając do takich wniosków.
A jednak zaprzeczyła tak gwałtownie, że Astoria otworzyła lekko oczy, wyraźnie zaskoczona stanowczością kobiety. Zapiekły ją policzki i mocniej zabiło serce, gdy kontynuowała, czując, jak coś w środku niej topnieje. Przekonanie, że zachowywała się dobrze i że naprawdę powinny to ukrócić — wiara, że mogła pozostać jej przyjaciółką, pogodzoną z myślą, że miała męża.
— On ma kogoś? — powtórzyła. Nie szukała w tym w tej chwili szansy dla nich. Wygodnego argumentu, odbicia piłeczki i powodu, dla którego mogło to być mniej złe. Myśl, że mógł zdradzać tak wyjątkową kobietę — która przez kilka chwil była boleśnie poza zasięgiem Astorii, budziła w niej prawdziwe zdenerwowanie. Policzki zalały się czerwienią przez nadmiar emocji, którymi przewodziła teraz paskudna złość na mężczyznę, który traktował ją w ten sposób.
— Jak… Co za pieprzony gnojek — wyrzuciła w końcu, zanim westchnęła głośno i lekko przyciągnęła ją do siebie za dłoń, którą trzymała.
— Nie traktujmy tego jak pierwszej randki — poprosiła po chwili, gdy już Mallory znalazła się tak, że mogła oprzeć się nieznacznie o ciało Astorii plecami. Przełożyła ręce, obejmując ją lekko. Próbowała być rozsądna, wierząc, że to lepsza decyzja dla Mallory, ale nie była na tyle silna, by po podobnym wyznaniu, móc dalej się tego trzymać.
— Zabiorę cię na ładniejszą, której nie zacznę już w taki sposób — przyznała żartobliwie i nachyliła się, by pocałować ją w czubek głowy, przymykając przy tym lekko oczy, bo nie sądziła, jeszcze chwile temu, że znowu sobie na to pozwoli.
— Nie myśl, że musisz teraz podejmować jakieś decyzje, ale myślisz, że kiedyś będziesz gotowa? — zapytała niepewnie. Na rozwód i zostawienie go? Musiała to wiedzieć, jeśli miała się angażować, bo nie sądziła, że to jedynie krótki romans, któremu pozwolą umrzeć za kilka tygodni.