You wanna play dumb, i'm wit' it
: 16 sie 2021, 05:18
005
Sapphire River nie miało zbyt dobrych opinii wśród mieszkańców Lorne Bay. Obecność rzeki i niebezpiecznej fauny nie było jedynym problemem z którym mieli do czynienia obywatele tego osiedla. Ludzie byli nękani przez dość wysoki wskaźnik przestępczości, najgorsze menty miasta zbierały się w okolicznych barach i pubach ze względu na cenę, która była dość niska. Brunet, przechadzając się wieczorem ulicami, nie miał zbyt wielu obaw. Wystarczyło na niego spojrzeć, by przekonać się, że nie warto go zaczepiać, nawet idiota, na pierwszy rzut oka mógłby dojść do wniosku, że nie warto. Butna postawa i dziarski, pewny siebie chód, którym się przemieszczał pozwalał na wyciągnięcie wielu wniosków, emanowała od niego aura nieprzystępności, którą rozsiewał wokół. Zachowywał się spokojnie, raczej nie szukał zwady, lecz gdy ktoś go zaczepił, odpowiadał chłodnym, wyjątkowo nieprzyjemnym spojrzeniem, nie mając zupełnie ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.
Tego wieczora, wracał z jednego z okolicznych barów. Nie ryzykował jazdą samochodem, będąc po d wpływem alkoholu i być może, innych środków psychoaktywnych, nawet jeśli coś wziął, nie odczuwał pobudzenia, ani spokoju, być może schodziła z niego faza, ale szczerze, miał to w dupie. Szedł ciemną alejką, popalając papierosa. Obserwując te zaniedbane uliczki dochodził do wniosku, że ludzie mieszkający tutaj to jakieś... Dziwne społeczeństwo. Przed domami stały graty, które kojarzyły mu się z nieudaną wyprzedażą garażową, a z niektórych śmietników naprawdę nieprzyjemnie pachniało. Smutne, że niektórzy mieli tak wyjebane na swój wizerunek i nie potrafili nawet wyczyścić kosza na śmieci. Przechodniom, takim jak Dean, milej spędzałoby się czas, a o mieszkańcach pomyślałby, że mieszkają tu porządni ludzie, ale jedyne co widział to banda brudasów.
Doszedł do drewnianego, niezbyt dobrze wyglądającego mostku, który ciągnął się nad pseudo odłamem rzeki. Nie wyglądał zachęcająco, ale Washington wiedział, że był to skrót. Mógł przejść tędy, by wyjść z tego zasyfiałego Sapphire River, bo nieopodal znajdował się punkt z taksówkami. Wystarczyło tylko przejść przez mostek, kawałek lasu i... Tyle dzieliło go od upragnionego łóżka do którego chciał wrócić, by dalej prowadzić swoją marną egzystencję.
Podkuszony jednak przez instynkt, nie wiedzieć czemu, zatrzymał się jednak w miejscu, nieco podirytowany faktem, że ktoś za nim szedł. Gdyby to było chwilowe, to nawet nie zwróciłby uwagi, ale był całkiem czujny i dostrzegał kątem oka sylwetkę, która ewidentnie szła za nim i to niekrótką chwilę. Wywalił peta, dociskając go butem, żeby te pseudo deski nie spłonęły i wsunął dłonie do kieszeni ciemnych spodni, czekając aż kobieta, bo po sylwetce mógł to śmiało wywnioskować, znajdzie się bliżej niego.
— Śledzisz mnie, czy o chuj Ci chodzi? — Zapytał bez owijania w bawełnę, zaciskając dłonie wewnątrz kieszeni.
Patrząc na warunki pogodowe, był naprawdę z siebie dumny, biorąc dość ciepłą, wsuwaną bluzę z kapturem, bo wiał chłodny wiatr. Nie powinien się dziwić, wszak było grubo po północy, a on odczuwał jeszcze alkoholowy zawrót głowy, który powoli go puszczał, wywołując nieprzyjemny chłód. Spacer w takich okolicznościach był jak najbardziej wskazany, wolał zniknąć na dłużej, niż wrócić do mieszkania śmierdzący mieszanką różnych alkoholi.
Inej Marlowe