six
girls just wanna have sun
Bywały dni, że nie wyobrażała sobie żyć w jakimkolwiek innym miejscu niż to, które znała od dziecka. Lorne było niepowtarzalne, dla niej, ktoś inny z łatwością wskazałby palcem dziesięć innych, podobnych miejsc na mapie. To nie miało znaczenia, w żadnym nie czułaby się jak w domu, wiedziała to, choć w życiu nigdzie indziej go nie szukała.
Bywały dni, gdy wspomnienia wracały jak fale, uderzały w nią raz za razem z taką siłą, że traciła grunt pod nogami. Przypominała sobie o marzeniach, które nosiła w sobie już będąc dzieckiem, o szkole tańca w Sydney, o wielkiej scenie, o tym, że dawniej nie wyobrażała sobie spędzić reszty życia w miejscu takim jaki Lorne... Jej brat, Finn, jako jedyny wspierał ją w tych marzeniach, powtarzał, że nikt, absolutnie nikt, nawet ich szalona matka, nie może jej powstrzymać. Ich. Gdy ostatni raz to od niego słyszała, mówił w liczbie mnogiej, wspominał stypendium sportowe... Gdy go zabrakło, myśl o wyjedzie była niemal tak samo bolesna jak ta, o pozostaniu w domu, do którego nigdy miał nie wrócić.
Minęło siedem lat. I nawet jeśli upłynęłoby jeszcze drugie tyle, nie sądziła, że kiedykolwiek zmieni zdanie.
Dziś Lorne kochała, wszystko za sprawą Melis, która oznajmiła, że znalazła magiczne miejsce, gdzieś tutaj za rogiem! Nie mogła odmówić! Zresztą, pierwszy raz od dawna miała kilka dni wolnego, spędzenie ich inaczej byłoby grzechem.
Prowiant. Cóż, bardzo prawdopodobne, że dziewczyny mają odmienne zdanie na temat tego, co kryje się za tym słowem, bo Yara spakowała do ogromnej płóciennej torby butelkę soku pomarańczowego, butelkę wódki, którą oczywiście wyniosła z pracy, paczkę precli, na wpół zjedzone opakowanie miętusów, i ogromne plastikowe pudło domowych brownies, które znalazła w lodówce razem z kartą „ANI SIĘ WAŻ, YARA!” Torba była tak wypchana, że znajdzie się tam jeszcze więcej!
Gdy tylko spostrzegła wycelowany w siebie aparat, wyrzuciła rękę w górę, a drugą oparła na biodrze, przyjmując pozę. W tym kapeluszu mogłaby ujść jako niskobudżetowa modelka.
—
Nie wiem czy cię stać... — powiedziała, opierając się łokciami o drzwi, dość sugestywnie, a wprost mówiąc, jak prostytutka negocjująca cenę swoich usług, ale o to chodziło! W końcu roześmiała się, otworzyła drzwi, wrzuciła swoją opasłą torbę na tylne siedzenie i usadowiła się w fotelu pasażera. —
To gdzie zamierzasz mnie wywieźć? Na wypadek gdybym zginęła, ubrałam się w najlepsze ciuchy — powiedziała, wskazując na siebie i jeszcze poprawiła kapelusz, który chyba nie był jej. Znalazła go na dnie szafy.