rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Wspiąwszy się na czubki palców usiłowała z górnej półki ściągnąć paczkę z kawą, którą umieściła tam z niejasnych sobie powodów. Teraz, gdy nagle okazała się niezbędna, nie była w stanie sobie poradzić — wejście na blat nie wchodziło w grę, a ręka w temblaku uniemożliwiała wykonywanie zuchwałych manewrów. Przełykając więc dumę, zamykając na chwilę oczy, wzięła kilka głębszych oddechów po czym krzyknęła głośno imię brata.
— Musisz mi pomóc — och jak źle czuła się prosząc kogokolwiek o pomoc, nawet jeśli tonem swym wskazywała, że to bardziej rozkaz. Eleanore odkąd przyszła na świat twierdziła jednak, że ze wszystkim da sobie radę samodzielnie, bez względu na to, czy to naprawa cieknącego kranu, przeprowadzenie skomplikowanej operacji czy też ściągnięcie z półki jakiegoś produktu. Skoro jednak to Francis postanowił ją odwiedzić, tak jak i to on zaproponował wypicie razem kawy, musiał ją poratować. — Tam, u góry — poinstruowała go, podchodząc w tym czasie do kuchenki, na której nastawiony był czajnik z wodą. Wśród irracjonalnych czynności przywiezionych ze strefy wojny był kompletny brak sympatii do elektroniki. Dlatego wszystko w jej mieszkaniu wyglądało raczej jak sprzed dekady, swoją funkcjonalnością i wyglądem nie pasując do całokształtu szeregowca. Który, notabene, właśnie Francis pomógł jej wynająć. W każdym razie, gdy woda zaczęła wrzeć, wyczekująco spojrzała na brata, oczekując, że samodzielnie przygotuje kubki z kawą tak, by mogła do ich wnętrza wlać wodę. Głupotą było proszenie jej o tego typu napój, szczególnie jeśli przywykło się do kawy najlepszej jakości, prosto z ekspresu. Ta w wykonaniu Lean była czarna jak bezgwiezdna noc, a więc i taka, jak Kandahar. — Mam prośbę — powiedziała cicho, przestępując z nogi na nogę. Niegrzecznym było to zabiegiem, skoro dopiero przed chwilą przybył i zdążyła mu wyjaśnić tylko, skąd ten temblak (upadek w szpitalu, dużo groźniejszy, niż przypuszczała), ale każdy, kto Lean znał wiedział też, że właśnie w tenże konkretny sposób funkcjonuje. — Chodzi o jedną z moich pacjentek. Nie ze szpitala, tylko z wioski — dodała, wydymając lekko usta, unikając przy tym jego spojrzenia. Ta prośba zdawała się dużo gorsza od tej związanej z kawą, ale nie miała wyjścia. Aborygeńskie kobiety ważniejsze były niż jej duma, w tym jednym przypadku tylko burmistrz miasta mógł coś zdziałać. Po raz pierwszy mógł więc pożałować tego, jaką drogę w życiu sobie wybrał.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
5.

Wiedział, jaka jest Lean, rozumiał to ile przeszła i naprawdę zdawał sobie sprawę z tego, co z człowiekiem robią różne traumy, z które gdzieś na poszczególnych etapach życia się pojawiają i których zwyczajnie nie da się przeskoczyć. Nie próbował nigdy nachalnie wmawiać młodszej siostrze, że ją rozumie, nie wymuszał też nigdy żadnych spowiedzi, ale na pewno dokładał wszelkich starań, by wiedziała - z resztą nie tylko ona, że w razie potrzeby on zawsze będzie obok. Zależało mu, był rodzinny, chociaż może ktoś patrząc z boku by tego nie dostrzegł. Poza tym długo siedział w Stanach Zjednoczonych i też miał do siebie pretensje o to, że być może nie było go, gdy rodzeństwo tego potrzebowało.
- Jasne - od razu znalazł się obok i uznał, że nie ma co się rozwodzić nad tą prośbą. Był pewien, że Eleanore wiele ona kosztowała, nawet jeśli była dość trywialna. Po prostu sięgnął po kawę, tonem jej głosu kompletnie się nie przejmując. Sam często wypowiadał się zbyt rzeczowo, by wyczuć w sposobie wypowiedzi jakieś ciepło, czy sympatię. Niektórzy ludzie tak mieli, a próba walczenia z tym była po prostu głupotą. Nie, żeby na wszystko przymykał oko, nie mógł tak daleko w swej tolerancji pójść, bo jednak wierzył, że ma prawo zabrać głos, gdy ktoś postępuje nieodpowiednio, ale nigdy nie kierowała nim chęć narzucenia własnej opinii, co obawa o czyjeś dobro. Odszukał jeszcze te kubki, znając dobrze rozstawienie naczyń w kuchni siostry. Nigdy jej po półkach nie grzebał, po prostu jak raz coś zobaczył, to zapamiętywał, taka czasem dobra, a czasem okrutna przypadłość. Zmarszczył nieco czoło, gdy wspomniała o kolejnej prośbie, nie dlatego, że miałby z tym problem, a dlatego, że domyślał się, ile sprawa, o której zaraz się dowie musi dla Lean znaczyć. Nie przeszkadzało mu też kompletnie to, w jakich warunkach jego siostra żyła, nigdy nie był wybredny, nawet jeśli ostatnie lata pozwalały mu na niemały luksus. Mimo wszystko też był wojskowym i chociaż teraz mieszkał w wilii i woził się drogim samochodem, nie zapomniał tego, co przeżył w przeszłości. Kawę zaś pił od zawsze czarną, bez żadnych dodatków.
- Rozumiem - powiedział spokojnie i odsunął się, by bez problemu zalała kawy. Zaraz chciał skrzyżować z nią spojrzenia, przeanalizować jej minę, dostrzec więcej szczegółów, ale Lean musiała być na to gotowa, skoro specjalnie unikała jego wzroku. - Co z tą kobietą? - zapytał wprost, by nie trzymała go dłużej w niepewności. Był raczej fanem konkretów. Przyglądał się też temu, jak radzi sobie z wodą, gotowy w razie potrzeby pomóc, ale na pewno nie chciał z tą pomocą wybiegać przed szereg. Wiedział, że to mogłoby ją urazić, na pewno chciała pokazać, że mimo urazu ręki nie trzeba się nią opiekować, nawet jeśli z wielką chęcią Francis by to zrobił.

Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Problemem, z jakim zmagała się Eleanore, był bez wątpienia swego rodzaju egocentryzm; rozmyślając wyłącznie o własnych utrapieniach, zapominała niekiedy, że inni także mierzą się z różnymi demonami. Nie życzyła oczywiście nikomu źle, tak jak i nie domagała się atencji tąże postawą. Tkwiła po prostu w jakimś zawieszeniu, jednym momencie, którego przepracować nie potrafiła. Sesje odbywane z psychiatrą nie zdawały się na nic, a Lean jakby jeszcze mocniej po nich gasła. Do wojska nie chciała wszakże iść nigdy, a jej decyzja motywowana tęsknotą za Dannym na zawsze odmieniła jej życie. Nie do tego była przygotowana. Jadąc tam w roli pielęgniarki, zmuszona była być na nogach przez całą dobę, zewsząd otaczając się gasnącymi ciałami. I to ona, nie inni żołnierze, siedziała pośród setek umierających, którym oddawała jedyną radość, którą w sobie miała. A gdy umarli już wszyscy, w niej samej pozostała ciemna jak smoła pustka.
To dość irracjonalne, że rzeczy tak przyziemne, jak wspólne napicie się kawy, tak mocno ją denerwowały. Chcąc wypaść w oczach brata jak najlepiej, nie radziła sobie kompletnie z niczym — trzęsącą się ręką nalewała więc wrzątek do kubka, stanowczo wciąż unikając nawiązania z nim kontaktu wzrokowego. I nie chodziło tu wcale o dystans sam w sobie, a trochę o Nathaniela i chaos, jaką swoją osobą wywoływał. I o to, że nikt chyba nie był w stanie pojąć dlaczego Lean go kocha nieprzytomnie i kochać będzie zawsze, dostrzegając w nim dobro i tylko dobro. — Ona jeszcze nie chce, ale trzeba ją stamtąd wyciągnąć. Mąż ją nieustannie bije i jestem pewna, że w pewnym momencie ją po prostu zabije. A policja się nie chce wtrącać — rzuciła ponuro, wpatrując się w ciemniejący płyn wypełniający dwa kolorowe kubki. Woń kawy wypełniała już całe pomieszczenie, co sprawiło, że brzuch Lean zaczął ulegać niewidzialnemu uciskowi. — Pomyślałam, że może udałoby ci się... Nie wiem, jakiś papierek... Ja bym ją namówiła, żeby uciekła, ale nie wiem gdzie by ją ulokować tak, żeby nie wylądowała na ulicy — zastanawiała się nawet, czy by jej do siebie nie przygarnąć, ale za rzadko bywała w domu — o tę kobietę należało się zatroszczyć, bo słabo znała ten współczesny świat bez patriarchatu. Źle jej było z tym, że zamiast wypytywać brata o sprawy bardziej przyziemne, poruszyła tak niewygodny temat, ale nazbyt ważne dla niej były losy tej kobiety. A nikogo innego o pomoc prosić nie mogła. — Przepraszam, że wyciągam Jane z domu o dziwnych porach — dodała szeptem, bo pewna była, że Francisowi nie podobało się to, że od jego żony wymagała ostatnio wizyty o piątej nad ranem.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Skłamałby mówiąc, że Eleanore jako siostra, nigdy nie przysporzyła mu żadnych zmartwień. Wierzył natomiast, że żadne z nich nie były z premedytacją. W jego oczach była zagubiona, a o to nie mógł nigdy mieć do nikogo pretensji, a już na pewno nie do kogoś, kogo - by nie szukać w słowach zbyt daleko - po prostu kochał. Po tym, jak jego biologiczna matka zginęła w wypadku, jak zamknięty w pułapce patrzył na uciekające z niej życie, sam utknął gdzieś pomiędzy tym, co było, a tym, co miało nadejść. Obrazy z tamtych dni nadal do niego wracały i to chyba było w tym najgorsze... nie ze względu na niego, a ze względu na Eleanore. Bo nie mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że czas uleczy jej rany. Sam w to nie wierzył. Czas pomagał jedynie nauczyć się żyć z tymi ranami, ale nie sprawiał na pewno, że te znikały. Może właśnie też przez to tak się o nią bał. Bo stał tu, widząc jej trzęsące dłonie i miał przejmującą świadomość, że te dłonie trząść się będą mogły jeszcze wile lat, że być może nigdy nie dostrzeże, jak wychodzi z ciemności, która pochłonęła ją, gdy jego nie było obok. Był jej starszym bratem, czuł się odpowiedzialny, a mimo to... mógł jedynie stać i patrzeć... tak jak ponad trzydzieści lat temu, gdy obserwował, jak jego biologiczna matka gasła na jego oczach. Tak samo było z resztą z jego małżeństwem... wmawiał sobie, że zdobywa jakąś siłę, jakąś potęgę, że coś może zmienić, a ostatecznie wszystko sprawdzało się do tego samego punktu, w którym nie mógł nic. Dodatkowo myśl, że być może bardziej w tym wszystkim jego siostrze pomagał ten plugawy Hawthorne budziła w nim odrazę do samego siebie. W jego pojmowaniu ta kanalia nigdy nie powinna zbliżyć się do jego siostry, a jednak był przy niej, gdy Francisa brakowało i tego nie potrafił sobie wybaczyć, a przy tym fakt ten podsycał w nim nienawiść do Nathaniela.
- Eleanore, nie wyciągniesz jej stamtąd wbrew jej woli - zauważył, bo przecież sama powiedziała, że ta kobieta jeszcze tego nie chce. Zaskoczyło go to wszystko, ale nie należał do osób, które za długo krążą dookoła jednej myśli. Już rozważał, co mógłby zrobić, już szukał rozwiązania. Mimo tego, czym zaczął wypowiedź, nie planował odmówić siostrze pomocy, wierzył, że nie poprosiłaby o nią, gdyby sprawa faktycznie nie była poważna. - Niedaleko Moreton Bay jest fundacja pomagająca aborygeńskim kobietom nie posiadającym rodzin w zdobyciu wykształcenia. Zapewniają opiekę i zakwaterowanie, mogę się z nimi skontaktować, znam kogoś odpowiedniego - powiedział spokojnie i rzeczowo, już w głowie szukając najlepszych powiązań. - Może też skontaktuję się ze społecznością Aborygeńską Lorne Bay? Próbowałaś komuś od nich to zgłaszać? - zapytała, bo fakt, że miejska policja niekoniecznie chciała się wtrącać w sprawy rdzennych mieszkańców wcale go nie dziwił. Sam długo musiał walczyć o to, by zostać przez nich zaakceptowany, a i teraz nie powiedziałby, aby relacje te były idealne. W każdym razie nieco zagłębił się już w planowaniu wszystkiego, więc wspomnienie jego żony sprowadziło go na ziemię. Znów spróbował złapać z siostrą kontakt wzrokowy, ale nadal mu na to nie pozwalała. - Nie przepraszaj... cokolwiek ciebie do tego zmusiło, cieszę się, że zamiast zostać z tym sama, zadzwoniłaś po kogoś - przyznał, chociaż był tutaj nieco rozdarty. Martwił się o Lean i chciał dla niej, jak najlepiej, ale podobnie też martwił się o Janey. Nie wiedział, czy ona sama jest w kondycji, aby wspierać innych i może też... frustrowało go to, że to jego tak rzadko ktoś prosił o pomoc, kiedy właśnie chciał opiekować się nimi obiema. - Chociaż może... - krążyła mu po głowie pewna myśl, ale obawiał się, że znał już odpowiedź. Mimo to zdecydował się zapytać. - Słuchaj, zanim odrzucisz moją propozycję, przemyśl ją, dobrze? - zaczął z tego miejsca. - Może zatrzymałabyś się u nas na kilka dni? Aż ręka ci nie wydobrzeje? - mieli z Janey wielki dom, przejmująco pusty, a skoro jego siostra przyjaźniła się z jego żoną, skoro być może razem łatwiej radziły sobie z codziennością, niż wtedy, gdy Francis próbował je wspierać, to może właśnie takie rozwiązanie miałoby pozytywny skutek i na jedną i na drugą. No, a on nie leżałby w łóżku od piątej rano, zastanawiając się, czy nie wydarzyło się coś złego.

Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Czy myślała o rodzeństwie, gdy decydowała się zakończyć swoje życie? Czy wziąwszy pod uwagę ich przeżycia, często tak potworne, traumatyzujące na całe życie, zawahała się? Mogłaby kłamać i począwszy patetyczną opowieść mówić, że tak. Że w chwili gdy ostrze zamigotało nad jej bladą kruchą skórą, myśl o rodzinie nie pozwoliła jej dokonać cięcia. Że żałowała ich smutku, który by wniosła w te ich życia, bo postępek ten miał być najczystszym przejawem egoizmu. Wygodniej jednak było nie myśleć wcale, ot cała prawda. Nie analizowała tego, przez co wszyscy już przeszli. Po prostu nie widziała dla siebie miejsca w tym świecie, wobec czego sunąc ostrzem po skórze, bratała się ze śmiercią. Mogła teraz twierdzić, że wdzięczna jest Nathanielowi za ratunek, ale prawdopodobnie do końca swego marnego życia miała też obwiniać go za to, że odebrał jej tę śmierć, której tak bardzo łaknęła.
— Nie zamierzam jej uprowadzać. Pójdzie sama, jak jej obiecam, że jej mąż jej nie znajdzie. Nie skrzywdzi już więcej — odparła zniecierpliwionym głosem, czując, że jest z tym sama. Nie rozumiał, prawda? Oczywiście, że nie. Ona sama nie wiedziała, jak w aborygeńskich społecznościach to wszystko tragicznie wygląda. Jak wiele zbrodni jest tam podejmowanych, jak wiele gwałtów i maltretowania wypełnia ich codzienność. Jak policja umywa ręce oraz jak ciężko jest pomóc, gdy tejże pomocy nikt nie chce. Ze strachu. Może to wszystko działało na nią terapeutycznie, może dzięki temu sama pewnego dnia miała dostrzec, że postępuje podobnie. Że wobec strachu zamyka się, odmawiając za każdym razem, gdy ktoś wyciąga do niej pomocną dłoń. Skinęła na jego słowa głową, chwytając się niewielkiej nadziei na to, że wspomniana fundacja pomoże. — Nie zamierzają się w to mieszać. Przez to, że jest jego żoną, a oni szanują i aborygeńską kulturę i zwyczaje — rzuciła cierpko, wściekając się na tak rażące zaniedbania. Wioski rdzennych mieszkańców były tematem delikatnym, łatwo tu było o pomyłkę, ale Lean nienawidziła tego przymykania oczu na wielkie krzywdy tam wyrządzane. Przegryzając policzki od wewnątrz, ukradkowo zerknęła na brata, byleby tylko wyczytać z jego twarzy wskazówkę, czy traktuje ją teraz poważnie. — Chodź — powiedziała po chwili, chwytając w zdrową dłoń rozgrzany kubek, po czym z kuchni powędrowała do pokoju dziennego. Tam rozsiadając się na twardej kanapie, wzrok swój utkwiła w stoliku kawowym i milczała przez dłuższy moment. — Nie chcę wam przeszkadzać — odparła stanowczo, ale nie zaprotestowała jednoznacznie. Bo może miał rację, a ona nie powinna być teraz sama. Nie, gdy... — Odstawiłam lekarstwa — wyjawiła mu, choć wiedziała, że nie spotka się to z jego entuzjazmem. Nie miała nawet pewności dlaczego to właśnie brat stał się jedyną osobą, której ten sekret zdradziła.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Trudno rozliczać samobójcę z ostatnich myśli, jakie towarzyszyły mu zanim targnął się na własne życie. Francis nigdy nie spróbowałby tego zrobić, nawet jeśli - być może - gdyby jednak Lean odeszła, pozwoliłby sobie zapewne na załamanie, na wykrzyczenie kilku gorzkich słów, pytania dlaczego nie poprosiła o pomoc, chociaż racjonalnie znał ją na tyle, by samemu sobie odpowiedzieć. W cierpieniu jednak ludzie zachowują się inaczej, niż podpowiada logika. Dobrze więc, że była tutaj, oddychała, żyła... tyle mu wystarczyło. Nie oczekiwał uśmiechów, czy szczerych spowiedzi, tego, że każdy swój problem będzie z nim konsultowała, chociaż bez wątpienia na pewno by go to ucieszyło.
- W takim razie dobrze - nie przejął się kompletnie jej zniecierpliwionym tonem. Wyprowadzenie go z równowagi, czy wprowadzenie w stan nawet lekkiej irytacji było naprawdę trudne. Zbyt często ludzie próbowali zagrać mu na nerwach, by nie wyrobił w sobie zdolności utrzymywania stoickiego spokoju. Naturalnie był też tylko człowiekiem, więc to nie tak, że nie denerwował się wcale. - Rozumiem - skinął głową, być może zbyt rzeczowo, ale taki już był, nie należał do szczególnie rozrywkowych osób, czy takich, z którymi przeprowadzenie kolokwialnej rozmowy było łatwym zadaniem. - Jeśli tak, to załatwię miejsce w fundacji. Zorganizujemy transport, ale trzeba to dobrze zaplanować. Dyskretnie - nie chciał, żeby siostra miała problemy. Gdyby ta kobieta zniknęła akurat po wizycie Lean, wiadomym byłoby w czyim kierunku zostałby wymierzony gniew Aborygenów. On sam też ryzykował, jako burmistrz, ale prawda jest taka, że nie został nim po to, aby mieć posadę, a po to, by to miasto było lepsze, chociaż wielu zarzucało mu jakieś niecne pobudki. Nie umiał przejść obojętnie obok cudzej krzywdy i jeśli coś go właśnie denerwowało, to na pewno było to ludzką znieczulicą. Skinął jeszcze głową, gdy zaproponowała zmianę miejsca, łapiąc wcześniej za swój kubek. Usiadł w salonie na fotelu, lepiej czując się gdy sam miał więcej przestrzeni dookoła, a i dla Lean ta pewnie była czymś dobrym, a przynajmniej tak podejrzewał. - Nie widzę związku - odpowiedział spokojnie, odkładając kubek na blat stolika, po czym znów umiejscowił spojrzenie na jej twarzy, licząc, że w końcu uda im się złapać kontakt wzrokowy. - Czy tego chcesz, czy nie, martwimy się o ciebie. Ta propozycja jest z korzyścią dla każdego - wyjaśnił jak on to widzi, znów być może nazbyt profesjonalnie. Może gdyby był nieco innym człowiekiem, nieco mniej zniszczonym, potrafiłby obdarzyć ją ciepłym uśmiechem, przekonać do tego pomysłu jakimś niezbyt ambitnym, ale nawet zabawnym żartem, ale niestety takie zagrania pozostawały poza jego zasięgiem. Zaraz jednak zawahała się na moment, ściągając brwi i dał sobie chwilę na przemyślenie własnej reakcji. - Konsultowałaś to z kimś? - czy mu się to podobało? Nie był pewien, ale chciał się powstrzymać z wydawaniem opinii, dopóki nie pozna więcej szczegółów. - Uważasz, że to dobry moment? - dodał więc kolejne pytanie, chociaż od boku obserwując tyle z jej twarzy, ile było mu dane.


Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Wrócić było ciężko. Stawić czoła własnej decyzji, a potem wyjaśnić ją rodzinie. Początkowo robić tego nie chciała, decydując się na życie w kłamstwie, ale blizny zbyt głośno krzycząc zdradzały jej występek. Pożałowała więc tylko, że wybrała tak szkodliwą metodę; innym razem, mówiła sobie, zadba o to, by na jej ciele nie pozostały żadne znamiona.
Nawet jeśli unikała jego spojrzenia, śledziła ukradkowo ruchy jego ciała, odgadując minę, która zdobi akurat jego twarz. Nie potrafiła reagować na to wszystko gwałtownymi uniesieniami, krzykiem usiłując uzyskać to, na czym jej zależy. I wdzięczna była w tym wszystkim za to, że Francis jest jej równy, że i on waży każde słowo, ograniczając się do niezbędnego minimum. — Dziękuję — powiedziała z radością w głośnie, tak dla niej nietypową. Nie musiała się uśmiechać, by można było poczuć tę zmianę w jej humorze — gdy się cieszyła, głos jej brzmiał nagle jak ciche dzwonki kołyszące się lekko na wietrze. — Pojadę tam jutro i jej o wszystkim opowiem. Postaram się ją przekonać — zakomunikowała mu, planując już to wszystko dokładnie. To, w jaki sposób złoży obietnice; to, że podstępem wyprosi jej męża z domu, twierdząc, że żona jego wymaga typowo kobiecej porady medycznej. Szukała już nawet w głowie odpowiednich słów dialektu Aborygenów, którymi jak najlepiej mogłaby wyjaśnić swoje zamiary. Nie sądziła w tym momencie, że cokolwiek mogłoby się potoczyć źle.
— Oj, no bo... — mruknęła, machnąwszy przy tym dłonią niedbale, nieomal rozlewając dookoła siebie kawę. — Macie wystarczająco wiele własnych problemów, szczególnie teraz, gdy wrócił Leon — wyjaśniła mu, dopiero teraz przenosząc na niego spojrzenie. Nie sądziła, że przypadkiem może zdradzić coś, co Jane mówiła jej w tajemnicy. Francisa niekoniecznie jednak powinno to dziwić, skoro Eleanore i Jane przyjaźniły się od dzieciństwa i zawsze, ale to zawsze, zwierzały się właśnie sobie z wszelkich życiowych utrapień. — Ale jak tylko zacznę wam wadzić, to mi powiecie szczerze, co? — spytała, niepewna jeszcze tego wszystkiego, ale... Może naprawdę samotność nie była dla niej, nie teraz. Wcześniej miał na nią oko Nate, a gdy pozwoliła mu odejść, nieco przerażało ją nagle to, że w dużym domu jest zupełnie sama. Wzruszyła zaraz potem ramionami. — Jestem lekarzem, nie muszę tego z nikim konsultować — odparła rzeczowo, urażona jakby jego sugestią, że ktoś inny musiał jej na to zezwolić. — Mój psychiatra to frajer, źle się przez niego czułam — dodała w formie krótkich wyjaśnień, upijając łyk ciepłej kawy.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Słysząc podziękowania, kącik ust drgnął mu lekko, ale ostatecznie i on się nie uśmiechnął. Mimo to poczuł ulgę - po pierwsze dlatego, że Eleanore zwróciła się do niego po pomoc, a po drugie przez to, że najwyraźniej udało mu się jej nie zawieść. Lubił ten stan, tak po prostu i chętnie częściej by sobie na niego pozwalał, chociaż obawiał się, że jego bliscy coraz rzadziej będą oczekiwać jego pomocy. Musiał cierpliwie czekać na chwile takie, jak te, ale cierpliwość ta była tego warta.
- Przede wszystkim postaraj się, by jak najmniej osób ciebie widziało - wolałby, aby ktoś inny tam pojechał, jak miał być szczery, ale wątpił, by młodsza siostra na to przystała. Westchnął cicho i zmienił nieco pozycję zajmowaną na fotelu, pochylając się teraz nieco bardziej w przód. - Po prostu - zaczął ostrożnie. - Jeśli ona zniknie dzień po twojej wizycie, tylko głupiec nie skojarzy, kto jej w tym pomógł - wyjaśnił, co miał na myśli. Teraz czuł się już częścią planu Lean, więc nie byłby sobą, gdyby nie czuł potrzeby sprawdzenia dokładnie wszystkich starań, jakie siostra chciała od siebie dołożyć. Martwił się o nią, nawet jeśli była już dorosła, nawet gdyby nie miała za sobą tych okropnych przeżyć, których doświadczyła, w jego oczach po prostu zawsze będzie młodszą siostrą za którą musiał być odpowiedzialny. Dlatego też nigdy nie przedkładałby swoich problemów przed jej własne i niekoniecznie chciał, aby ona to rozbiła. Z resztą... zawsze wolał pokazywać, że nic go szczególnie nie trapi i ze wszystkim doskonale sobie radzi. - A co to ma do rzeczy? - skrzywił się mimo wszystko, słysząc o Leonie. Z tego co wiedział, ten w mieście nie był od wczoraj, a Janey raczej nie utrzymywała z nim kontaktu. Tak przynajmniej sądził. Nie chciał dać po sobie poznać, że wiadomość ta mogła w nim wzbudzać większą niepewność, ale sposób w jaki siostra wypowiedziała te słowa nie był mu obojętny. Tylko, że nie o nim rozmawiali, miał skupić się na Lean, na tym, że jej słowa zabrzmiały tak, jakby przyjęła propozycję. - Jak zaczniesz mi wadzić, osobiście cię spakuję - zgodził się z nią, naturalnie żartując sobie, chociaż w jego przypadku trudno było to ocenić. - Rozumiem, że to znaczy, że się zgadzasz? - lubił wszystko skrupulatnie dogadać i nie krył się z tym, że czuje sporą ulgę. Chociaż nie mógł powiedzieć tego samego o jej podejściu do leków. Na całe szczęście było w nim dużo więcej cierpliwości, niż w przeciętnym człowieku. - To jako lekarz na pewno wiesz, że diagnozowanie samej siebie nie jest zbyt rozsądne - zauważył spokojnie, w końcu unosząc kubek z kawą do ust, by poświęcić kilka chwil na upicie gorącego płynu. Nie zamierzał bojkotować tego, jak traktowała swojego psychiatrę. Sam nigdy nie zdecydował się na taką pomoc, ale był pewien, że gdyby to zrobił i specjalista mu przestał odpowiadać, też nie miałby ochoty zmuszać się do dalszych wizyt. - W takim razie możemy znaleźć kogoś innego, lepszego - zaproponował, ponownie próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. - Unikasz mojego spojrzenia - dodał, śledząc jej ruchy znad kubka, który ponownie przystawił do ust.

Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Po raz pierwszy w życiu z poczuciem bycia niechcianą zetknęła się wtedy, gdy wraz z Billie pozostawione na świecie zostały same. Bez matczynej opieki i ojcowskiego poczucia bezpieczeństwa; zbyt młode, zbyt przerażone, zbyt naiwne. A jednak to właśnie tamta jedna chwila na zawsze ukształtowała charakter Lean, która z dziecka prędko zmuszona była przeobrazić się w osobę dorosłą, ku niezadowoleniu rodziców adopcyjnych. Nie zgadzając się z nimi często, kroczyła przez życie samodzielnie. Nie oczekiwała wsparcia i pomocy, bo duma jej przekonywała ją, że poradzi sobie sama. Ze wszystkim. Dopiero późniejsze życie poczęło weryfikować to wszystko, a ona dojrzała do zauważenia, że niektóre sprawy znacznie ją przerastają. W chwilach takich jak ta odzywała się w niej jednak gorycz. Bo Francis nie musiał jej pouczać, nie musiał dawać jej rad, nie musiał nią kierować. Przełknęła jednak tę swoją dumę, przypominając sobie, że Francis robi to tylko dlatego, że ją kocha. Tak, jak i ona kochała go, choć w ich rodzinie byli tymi osobami, które podobnych słów nie wypowiadają. — Jakoś to zaplanuję — obiecała tylko, krótko, biorąc pod uwagę wskazane przez niego obawy i sugestie. Nie zamierzała naturalnie całej operacji przeprowadzić z dnia na dzień, tak więc brat miał słuszność w stwierdzeniu, że należy odpowiednio rozłożyć tę akcję w czasie. Bo choć Lean rozpaczliwie chciała tę jedną kobietę uratować, nie mogła przekreślić reszty wioski — odwiedzanie innych jej mieszkanek musiało pozostać bezpieczną opcją. — Poinformuję cię — obiecała, nawet jeśli wolała wszystkim zająć się sama.
— No bo… — mruknęła po chwili, wściekając się na siebie. Nie chciała wydać Jane, nie w taki sposób. — Odnowili tak jakby kontakt i… Oj, musisz z nią porozmawiać Francis, nie ze mną — dodała prędko, nie kryjąc irytacji w głosie. Odkąd jej przyjaciółka i brat związali się ze sobą, robiła wszystko, by w związek ich się nie wtrącać. Wszelkie ich spory omijała szerokim łukiem, by przypadkiem nie musieć poprzeć którejś strony — czego naturalnie dokonać by nie potrafiła. Uśmiechnęła się potem złośliwie i wzruszyła ramionami. — W takim razie mogę was przez jakiś czas podręczyć. Jane ci mówiła, że w moim domu jest duch? Mam nadzieję, że się do was nie przeprowadzi — pożaliła się, bo choć zdawała sobie sprawę z tego, że to umysł płata jej figle, naprawdę miała wrażenie, że mieszkanie to jest nawiedzone. Szczególnie wtedy, gdy dochodziła czwarta nad ranem, a wino i leki nie pomagały zmrużyć oczu choćby na minutę. Ja znajdę, jeśli będę chciała. W tej sprawie nie potrzebuję twojej pomocy — upomniała go gniewnie, bo były takie aspekty jej życia, których prywatności niezwykle pilnowała. Doceniała starania brata i tę jego troskę, ale wolała poradzić sobie z tym w pojedynkę. — No i co z tego? — dopytała oschle, wbijając w niego, jak na zawołanie, wrogie spojrzenie.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Często o tym myślał... o tym, jakimi szaleńcami byli ich adopcyjni rodzice. W sytuacji, w której, jak sam nieco kwaśno to określał - wszystkie dzieci są z odzysku - trudno o to, by prezentowały te same, albo przynajmniej zbliżone schematy zachowania. Każdy był osobnym indywiduum i chociaż w dzieciństwie mogło to powodować jakieś niesnaski, aktualnie sam Francis już do tego przywykł. Z każdym należało rozmawiać inaczej, każde spotkanie mogło przynieść coś innego, ale ostatecznie wszyscy byli rodziną i wierzył, że tak jak i on skoczyłby za wszystkimi w ogień, tak samo oni nie pozwoliliby mu zdechnąć gdzieś w rowie, gdyby życie go pchnęło w tym kierunku.
Pokiwał tylko głową, gdy zgodziła się z nim i nie zdecydował się już nic więcej dodawać. Ufał jej na tyle, by wierzyć, że faktycznie o wszystkim zostanie poinformowany. Też musiał zrozumieć to, że jego rodzeństwo to już dorośli ludzie, a nie małe dzieci. Po prostu czasem bał się tragedii, bo tych im nie brakowało, a on zwyczajnie... mógłby nie dać sobie rady, gdyby jeszcze kogoś miał stracić, chociaż nigdy by się do tego na głos nie przyznał.
- Porozmawiam - co to tego mogła mieć pewność. Nie chciał wypadać na jakiegoś obsesyjnego męża, ale skłamałby mówiąc, że ta informacja go nie obeszła. Jane potrzebowała teraz spokoju, a tego i bez obecności Leona jej brakowało. Poza tym... czy czuł się niepewnie? Ufał swojej żonie, ale nie mógł tego samego powiedzieć o jej byłym partnerze. Nie w kontekście relacji z Janey. - Chociaż interesuje mnie co rozumiesz przez tak jakby - nie pogardziłby, gdyby Lean zdecydowała się pociągnąć temat, ale też nie miał w zwyczaju nikogo maglować, kiedy sytuacja tego nie wymagała. Powinien po prostu skonfrontować te informacje z żoną, a póki był tutaj, skupić się na siostrze. - W naszym domu głównie ja straszę - zdobył się na taki mało zabawny żart, ale chyba tylko takie w jego wykonaniu miały rację bytu. Poza tym przez chwilę był naprawdę szczęśliwy, bo siostra przyjęła jego propozycję. Szkoda, że już po chwili jej słowa nie były takie obiecujące. Mógłby się poirytować, albo rzucić jakąś sarkastyczną uwagą, bo temat ten był dobrym do tego polem, ale nie przyszedł tu egzekwować swoich racji. Westchnął więc jedynie, ale w geście było tym coś starczego, nie pasującego do mężczyzny, który nie dobił jeszcze czterdziestki. - Nie próbuję cię kontrolować, Nell - przypomniał tylko, robiąc przy tym przerwę na odrobinę kawy. - Jak już sama zauważyłaś, jesteś lekarzem, więc wierzę, że dobrze się o siebie zatroszczysz - odłożył kubek na stół i chwilę po tym po raz pierwszy mógł skrzyżować z Lean spojrzenia, chociaż ona nie wydawała się z tego zadowolona. - To z tego, że na pewno nie robisz tego bez powodu - wyjaśnił jaka zawsze spokojnie, jakby wcale na niego nie burknęła przed chwilą. - Więc o co chodzi? Jestem aż taki straszny? - teraz, kiedy już na siebie patrzyli, niekoniecznie chciał odwracać wzrok, wierząc, że i jej ponownie dość trudno będzie to zrobić.

Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Miłości do rodziny musiała się nauczyć. Nie przyszła ona tak po prostu, nie wypełniła jej serca nagle; pierwsze lata w rodzinie Winfield przyprószone były niepewnością i strachem, które wraz z upływem czasu zamieniły się w bunt. Tylko Billie kochała szczerze i prawdziwie, choć zdawało się jej, że to po prostu miłość konieczna. Dopiero po jakimś czasie, chyba wtedy, gdy w szkole zaczynało być poważnie, gdy koledzy zaczepiali w sposób nieprzyjemny, zaczynała tę ich rodzinę doceniać. Strasząc Francisem chłopców, którzy pod naporem gróźb dawali jej spokój. Tak, chyba właśnie mając lat czternaście pokochała go po raz pierwszy, ceniąc to, że w wyniku przedziwnych zdarzeń przyszło im zostać rodzeństwem. Nie potrafiła tego nigdy okazywać, a w ostatnich latach wylewność graniczyła z cudem, ale zależało jej na nim. Jego ból był jego bólem; zresztą, Lean wierzyła, że ona smutek innych pochłania, że karmi się nim. Chciała mimo to, by życie się mu w końcu ułożyło w sposób odpowiedni — dlatego ta rozmowa nagle skierowana na tory jego i Jane nieszczególnie się jej spodobała. — Rozmawiają, spotykają się, no wiesz — powiedziała z wyrzutem, a zdrowa dłoń wystrzeliła jej przy tym chaotycznie w powietrze, kręcąc jakieś znaki, figury, sama nie wiedziała co. — On już nie bierze i się jej tym chwali — dodała wbrew sobie, czując, że zdradza właśnie Jane. Dlaczego? Cóż z nią ta rodzina robiła, przecież Eleanore naprawdę nie zamierzała się po żadnej stronie opowiadać. O samym Leonie zdania nie miała, bo o ile obdarzyła go pretensjami za to, co zrobił Jane, doskonale go przy tym rozumiała. Poczuła się jak na przesłuchaniu jednak, więc wywróciła oczyma, westchnęła głośno, teatralnie, po czym ciężko opadła na oparcie kanapy. — Właśnie widzę, jak straszysz — burknęła rozgniewana, nieco jak dziecko obrażone, choć nie zamierzała wcale prowokować większej sprzeczki. Z tym, że Lean nie potrafiła rozmawiać z Francisem swobodnie, przyjacielsko, z całą tą nakazaną jej miłością. — Bo mnie oceniasz! — wykrzyczała nagle, a w kącikach jej oczu zaświeciły drobinki łez. — Nie mówisz tego, ale mnie oceniasz! Wszyscy mnie oceniacie, odkąd wróciłam z Nathanielem, odkąd próbowałam… — och nie musiała kończyć wcale tego zdania. On wiedział. A ona pewna była, że owszem, rodzina cała ją ocenia, bezustannie. Starając się zrozumieć jej głupotę, tłumacząc jakoś sobie to jej zachowanie. Bo pewnie mieli ją za wariatkę. Tylko Nate ją kochał szczerze, tylko on jej nie oceniał. Tylko jego spojrzenie znosiła. — I nie mów do mnie Nell — rzuciła ostro, acz głosem drżącym, bo nie mogła znieść tej jednej formy. Nellie była kiedyś, ale ta część jej umarła bezpowrotnie. Bo Nell była przez moment kobietą szczęśliwą i pogodną, a takie sobie w tym świecie nie radzą.

Francis Winfield
sumienny żółwik
-
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Kiedy Lean miała czternaście lat, Francis był już młodym mężczyzną, który świętym węzłem małżeńskim związała się ze swoją pierwszą żoną dość szybko, chociaż nigdy tego nie żałował. W każdym razie nie był już tym samym chłopcem, który trafił do domu Winfieldów - niechcianym, zniszczonym i nieufnym. Nigdy nie zapomniał drogi, jaka przeszedł i wierzył, że warto czekać na Eleanore, że nie musi od razu czuć się jego wyczekiwaną siostrą, że nie musi pozwolić na to, by rodzinna atmosfera naprawiła wszystkie skazy na jej psychice, że nie musi z miejsca obdarzyć go zaufaniem. Wiedział doskonale, czym jest proces i chociaż miejscami trudno było się do tego przyznać, bo może i nie był porywczy, ale bez wątpienia był człowiekiem dumnym - gdyby nie otoczka bliskich, nie przetrwałby. Doszukiwał się w młodszej siostrze podobieństw do samego siebie, chociaż nigdy nie uważał, by porównywanie cudzych traum i cierpienia było dobrym zabiegiem. Po prostu... chciał ją zrozumieć, czekać na nią, tak jak kiedyś czekano na niego.
- Imponujące - wyrwało mu się nieco, bo jednak był tylko człowiekiem, nawet ktoś tak opanowany jak on, miewał chwile słabości, a w obliczu rewelacji, jaką było spotkanie żony z jej byłym, chyba mógł sobie na nią pozwolić. Nie wiedział jeszcze, jak inaczej miałby się do tego odnieść. - Spotykają? Było więcej takich spotkań? - podchwycił, marszcząc nieco brwi. Skłamałby mówiąc, że obecność Leona w życiu Jane mu się podobała, nie chciał być zaborczy, ale jednak... nie potrafił podejść do tego na spokojnie. Tylko, że w tej chwili najważniejsza była Lean. Uniósł wyżej brwi, zaskoczony jej burknięciem, ale wystarczyło chwilę poczekać i dopiero spotkał się z dużym wybuchem ze strony siostry. Nie spodziewał się tego, a chociaż w pierwszej chwili w głupim ludzkim odruchu i w nim zakiełkowała agresja, zdusił ją w zarodku, nim ta dała o sobie większe znaki. Co prawda skrzywił się na wspomnienie o Hawthornie, bo tej reakcji nie potrafił powstrzymać, ale nie chciał postępować pochopnie. - Oceniam? - zapytał, choć nie dał jej jeszcze przestrzeni na odpowiedź. Odłożył też kubek na stół, pochylając się nieco w przód. Widział łzy w kącikach jej oczu i bóg mu świadkiem, że widok ten ścisnął mu serce, ale... wierzył, że musi postępować dosadnie, że rozczulenie się teraz nie byłoby tym, czego Eleanore potrzebuje... a może po prostu usprawiedliwiał swoje zachowanie, bo inaczej nie potrafił? - I jak ciebie oceniam? Myślisz, że co? Że mam ciebie za słabą? - kolejna seria pytań, na pewno niełatwych i takich, które być może nie powinny paść, ale musiał jej coś uświadomić. - Eleanore, nie twierdzę, że ciebie rozumiem, ale - zawahał się na moment. Nie lubił sam się otwierać, ale czuł, że w tej sytuacji powinien, chociaż i tak czuł wiele oporów. - ale wiem, jak to jest tkwić w dole tak głębokim, że po pewnym czasie ma się wrażenie, że to całkiem bezpieczne miejsce. Samu. Na dole. Że ludzie nie zrozumieją, będą oceniać - przełknął ślinę, powoli ważąc słowa. - lepiej wtedy zarzucać im, że zachowują się niesprawiedliwe, bo wówczas prościej wszystkich od siebie odtrącić - dokończył, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Sam musiał zdecydować, jak czuje się z tym co powiedział. W swoim dole lądował często i faktycznie w którymś momencie polubił to miejsce. Gdy Lucille zamordowano, wierzył, że każda osoba próbująca się tam zapuścić jest przebrzydłym intruzem, który chce go odsunąć od ukochanej rozpaczy. Westchną w końcu cicho i przetarł twarz dłonią. - Jeśli ci łatwiej, wierząc, że ciebie oceniam, to śmiało, ale i tak się mnie nie pozbędziesz - podsumował, siadając nieco wygodniej, bo mimo wszystko podobne dyskusje też się nad nim odbijały. Nie był najbardziej wylewnym człowiekiem na świecie i wiedział, że często ujemnie przekuwał uczucia w zdania.

Eleanore Winfield
sumienny żółwik
Lilka
ODPOWIEDZ