Bazyl miał kiedyś psa. Sukę taką, bez rodowodu, bez żadnych rodziców i dokumentów. Taką, którą znajduje się na obrzeżach domu – głodną, wycieńczoną i pełną pcheł. Na początku gryzie jak opętana, a potem już tylko warczy, gdy się chce podejść. Tak naprawdę była zraniona i pełnych złych wspomnień, więc wolał trzymać ją na dystans.
Potrzebowała tego czasu, by stwierdzić, że nie zamierza jej skrzywdzić. Nie miała w sobie zaufania do istot ludzkich i wcale się temu nie dziwił, ale był cierpliwy na tyle, by mu w końcu zaufała. Paradoksalnie, tym sposobem niemalże nie zdobyła jego serca, bo przecież każdy mu ufa tak z automatu – bardzo ładny chłopak z bardzo ładnym oporządzeniem (Gucci, Prada, prześlizgiwał się po markach ciuchach z jawnym obrzydzeniem, bo chuj mu z tego jak one takie niepraktyczne) – a ta suka zachowywała się królowa na włościach, przypominając mu, że jest tylko śmieciem.
Może i modnie ubranym, może z doktoratem w ręku (obecnie
bez, ale myślał przyszłościowo) i na progu wielkiej kariery na miarę Escobara, ale nadal dla tej pieprzonej suki był dzieciakiem z Polski, któremu się poszczęściło.
I który zamiast podpalać kosze na Pradze, siedział rozciągnięty przy barze w
Shadow. Miejsce złą sławą owiane, tak bardzo, że aż kultowe. Śledził oczami towarzystwo wzajemnej adoracji, gdzieś mignął mu szef (z którym wiązał własne plany), gdzieś ten cały popierdoleniec, który podobno próbował wypatroszyć prawdziwego psa, a do pulsującej muzyki z konsoli tańczyła Yara i pewnie, gdyby nie był tak boleśnie skomplikowany seksualnie to wpatrywałby się w nią jak opętany.
Zamiast tego
obserwuje.
Jeśli czegoś nauczył się w Hamburgu to tego, że nie można pochopnie robić niczego, nawet jeśli czasami testosteron pompuje ekstazę, podsuwa najprostsze rozwiązanie, każe rozciąć węzeł gordyjski finką, którą zawsze ma w kieszeni. Należy się wstrzymać, sączyć drinka, badać, to prawie jak doktorat, z tym, że Godlewski tym razem nie zamierza przedstawiać wyników nikomu.
Nawet dziewczynie, której dotyk odczuwa na jej ramieniu.
Bazyl miał psa, a Kayleigh mu tego psa przypomina. Sukę, która dopomina się uwagi, szczekając na całego i gryząc jego nogawkę. Mówi wiele niezrozumiałych słów (jest głośno i duszno) i jeszcze wskazuje na niego palcem.
Oj, bardzo się boi, patrz jak się trzęsie.
Wraca wzrokiem do barmana i zupełnie jakby na złość podrzuca woreczek, który zaraz znajdzie się u klienta.
Shadow już miało jednego dobrego dostawcę, nie potrzebowało krzykaczki, która poza zwracaniem na siebie uwagi (rudy u dealera? co za idiotka!) i byciem jego mokrym snem erotycznym niewiele potrafiła.
A morał historii z psem?
W końcu go zabił łopatą, bo go tak
wkurwiał.
Kayleigh Donovan