Czasem wydawało mu się, że kobiety mają jakąś tajemną broń, uwarunkowaną genetycznie przewagę przekazywaną z pokolenia na pokolenie wraz z chromosomem X. Że posiadają coś, co pozwala im wobec dominacji mężczyzn w świecie przeczekać ten ich samczy pałerek, bezbłędnie grać rolę słabszej płci żeby uśpić ich czujność, a jednocześnie swoimi kobiecymi metodami przejmować stery które mężczyznom wydaje się że trzymają. Zresztą razem z mężczyznami. Że potrafią owładnąć duszami i że na koniec dnia, kiedy ululani poczuciem siły mężczyźni idą słodko spać, one gdzieś tam po ciemku piszą całą pieprzoną historię. Takie coś wyczuwał w swojej pierwszej żonie i nauczony tą obserwacją takie coś wyczuwał w zasadzie w każdej kobiecie, z którą się spotykał, przy czym najczęściej były to kobiety, które sam wybierał poniekąd właśnie dlatego: że miały to coś, że chciały wepchnąć mu się przed kierownicę, że dobrze wiedziały, jaką posiadają władzę. Pozwalał im na tę władzę na pewnym etapie, bo podniecało go to, jak chętnie i szczerze okazują się sukami, żeby móc to osiągnąć.
A potem – siedząc twarzą w twarz z taką Kayleigh Zeb widział, jak ładnie im to wychodzi. Zresztą uważał, że białe kobiety mają w sobie, choćby w swojej urodzie, naturalnie genetycznie więcej tej suki. Taka Kayleigh na przykład. Ubrała się jak nie "ostatnia dziwka", co raczej jak Pierwsza Dziwka, przecież ta spódniczka szersza niż dłuższa była po to, żeby na przykład on (nie no, nie "na przykład", tylko raczej właśnie on) myślał teraz, czy ona tam ma majtki, ten futro-płaszczyk miał się rozchylać na piersiach akurat na tyle, by jego, właśnie jego dekoncentrować zmuszając do tęsknego wyczekiwania na chwilę, gdy jakiś jej ruch spowoduje nieopatrzne (ups!...) rozchylenie się futerka na boki. Że ta jej mina to jest esencja bezczelności, i ona o tym wie bardzo dobrze, i że jej plan jest taki że jemu opada garda, a podnosi się coś innego, ekhem, i że wszystko to razem to jest właśnie ten w przypadku tej całej Donovan naturalny instynkt przetrwania. I zaśmiał się na to wszystko. Najpierw w duchu a potem, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, na głos. One myślą, i najczęściej słusznie, że to musi działać. No bo ej, jak taka Kayleigh Donovan może "nie działać" na faceta, nie? Powinna robić wodę z mózgu każdemu, i każdy by za tym polazł jak pies za suką, prawda?
Może każdy. Ale nie on.
Zebediah H. V. Fowler był czujnym wyrachowanym skurwysynem. Fakt, lubił się zabawić, najdelikatniej mówiąc. I fakt, chętnie by zrobił pauzę tym ludziom tu na około, ściągnął tę irlandzką zdzirę za włosy z krzesła i nie patrząc, czy sobie radzi w tych jednoznacznym butach ze stawianiem kroków, zawlókł w jakąś ciemną bramę, a może lepiej do swojego mieszkania, i tam zrobił takie małe sympatyczne rendez-vous w formie przesłuchania. Dowiedziałby się w mig wszystkiego w sprawie posiadania lub nie posiadania przez nią czegoś pod tą mini, albo pod tym futerkiem bezsensownym w środku australijskich upałów, albo w sprawie całego jej pojawienia się tutaj, które wyglądało mu na pojawienie się "dla niego". To ona go znalazła i to w sposób którego nie chce zdradzić, a więc tego już się jakby dowiedział, bo ciężko było zakładać, że tego smsa napisała na randomowy numer.
Na szczęście dla niego, była tak samo wyszczekana, jak ją zapamiętał, i jego ironiczne słowa wzięła na tyle do siebie, że teraz zrobiła z nich ripostę. Rozczulające czy śmieszne było to, że uznała je za coś, co należy przyatakować, podczas gdy i tak było dla niego pewne, że umówiła się z nim z konkretnego powodu. A nawet to, że raczej była w jakiejś srogiej potrzebie, jeśli chciała ryzykować spotkanie akurat z nim, i to na takim zadupiu, na które raczej nie przyjechałaby przecież dobrowolnie nawet na wakacje.
Ale to wszystko tak czy siak była gra. Więc Zeb postanowił się rozerwać – i zagrać. Na to, na co miał ochotę, przyjdzie jeszcze czas.
- Oczywiście że zrobiłaś wrażenie. Pytanie czy korzystne – powiedział tym swoim przydymionym przesterowanym niskim barytonem, upijając łyczek wina i pozwalając jej mówić.
A ona mówiła - i mówiła... i mówiła.
I mówiła.
W połowie zdjął z niej spojrzenie i zainteresował się nadrukiem na serwetce. Przed ostatnią ćwiartką przeniósł atencję na dziewczynę siedzącą dwa stoliki dalej po skosie, miała niewyobrażalne nogi i szkoda byłoby ich nie liznąć spojrzeniem. Na koniec spojrzał łaskawie znów na Kay.
- Strasznie dużo słów - westchnął jak człowiek który musi tolerować męczące okoliczności.
- Chodziło ci o... co kurwa konkretnie? Że tu nie pasuję, tak? I wnioski masz takie, że w takim razie nie jestem tu dla przyjemności, tylko dla interesu - nagle przeniósł ciężar do przodu, oparł się o stolik i bez oporów błyskawicznym ruchem chwycił w kciuk i palec wskazujący jej podbródek, lekko sobie obracając jej głowę. Cóż, stolik był irytująco niewielki i dzieląca ich przestrzeń ponad nim też nieszczególnie duża — a jego usytuowanie na uboczu zostawiało jakieś pole do względnie prywatnej rozmowy, która nie powinna sięgnąć uszu osób siedzących nieopodal, jak również do takich właśnie zachowań, które dla Kayleigh pewnie nie były wcale obcesowe, w końcu jej uśmieszek i cała osoba mówiła teraz, że jest w trybie "suka przejmuje stery, bo ma tajne kody". Ta, niezłe.
- Czy mam rozumieć, że interesują cię moje interesy? tak? Chcesz o nich posłuchać? Tutaj czy w lepszym miejscu?
Puścił jej podbródek i odgiął się na oparcie, czyli na bezpieczną odległość (cholera wie, czy ta bicz go zaraz nie ugryzie w nos, albo coś!) i teraz patrzył na nią poważnie, bardzo poważnie, jakby chciał jej wywiercić dziurkę w czole, ale jednocześnie spokojnie, jakby wiercenie dziurek miało być obopólną przyjemnością.
- Normalnie powiedziałbym że dziewczyny ubierają się i zachowują tak jak ty teraz, kiedy czegoś bardzo potrzebują. W twoim przypadku jest trudniej, bo ubierasz się tak i zachowujesz chyba zawsze... - udał zadumę nad tymi wiekopomnymi słowami
- Ale zagrajmy w twoją grę. Spierdoliłaś mi biznes wtedy w Europie. Spierdoliłaś go nawet chyba nie w ramach strategii, tylko raczej głupoty, ale okej, byłaś młodsza - uniósł dłoń i zrobił minę która mogłaby wybaczać, choć pod pewnymi warunkami
- a ja policzyłem ile przez ciebie straciłem i wiesz co, Donovan? Kurwa mać? Jesteś mi winna jakieś trzy bańki euro. Sama sobie to przelicz na aussie-dolce albo roboczogodziny, pewnie będzie ci łatwiej. Więc jeśli łapiesz mnie na telefonie, to albo chcesz przeżyć coś, czego możesz nie przeżyć, albo masz coś dla mnie – na koniec wycelował w nią palec, choć wolałby nadać mu nieco inne, głębsze cele.
- Więc skoro już marnujesz mój czas i wywalasz giry pod stołem, to słucham. Masz trzydzieści sekund. I nie marnuj ich na pierdolenie o sweterkach w serek, błagam cię. Na pierdolenie jest czas zupełnie inny.
I wątpliwe, żeby sama tego nie wiedziała.
- Chyba że chcesz zacząć właśnie od tego i w ten sposób dotrzeć do sedna - rzucił z kpiącym uśmiechem, ale zerkając na nią bacznie. Był za stary i w swoim mniemaniu za fajny, żeby chciało mu się ukrywać, jak chętnie przeniósłby się z nią do siebie na jakieś bardziej rzeczowe, podrasowane paroma kreskami negocjacje.
- O ile masz coś do powiedzenia poza przemądrzałymi bzdetami i coś do pokazania poza... - opisał ją luźnym gestem z kiści
- No, wiadomo.
Kayleigh Donovan