Gniew był zwodniczym uczuciem; pełzał gdzieś pod skórą, wnikał w kości i atakował umysł milionem sygnałów na raz. Ryker bardzo nie lubił, gdy sytuacja szła nie po jego myśli; chciwa kontrola i wyćwiczone latami opanowanie nie pozwalały na to, by nieprzewidziane scenariusze wiodły prym w uporządkowanym życiu.
Tej sytuacji jednak nie przewidział, i co więcej, nie był na nią gotów.
Grzeczny, sympatyczny i zimny uśmiech nie zniknął z ust nawet na sekundę, gdy ciało odgrywało stare, wyuczone schematy; lekkie pochylenie głowy na znak nieistniejącej przecież pokory, zetknięte koniuszki palców jako symbol stoickiego opanowania w momencie, w którym wszystko niemal runęło. Rozmówcy łyknęli te triki tak, jak każdy inny człowiek - z dozą tej dziwnej ufności, którą ludzie zwyczajnie
chcieli w niego pokładać. Musieli więc wybaczyć niespodziewaną wizytę rudowłosej damy; przecież Harris był taki zapracowany, taki oddany ich społeczności, taki pracowity!
Gdyby miał czym rzygać, to byłby odpowiedni moment.
Odegrana szarada opadła w momencie, w którym drzwi zamknęły się za ważnymi gośćmi, których nazwiska i istotne funkcje społeczne zniknęły w odmętach pamięci. Ryker przestał się uśmiechać, ciało rozluźniło się nieznacznie, a westchnienie przepełnione irytacją na krótki moment wypełniło ciszę, zanim zdążyły uczynić to jakiekolwiek słowa. Spojrzenie lodowatego błękitu tęczówek spoczęło na Kayleigh, pozornie pozbawione wyrazu, obojętne i niewzruszone.
Musiała jednak wiedzieć, że w środku kipiał ze wściekłości, którą zwykle rozładowywali zupełnie inaczej niż poprzez nic nieznaczące słowa.
-
Bardzo prosto - w przeciwieństwie do niej, jego ton głosu pozostawał zupełnie spokojny, niemal wkurwiająco miły; krótkim zdaniom przeczyły nieco zaciśnięte zęby, zwiastujące narastającą irytację. -
Nie jest trudno słuchać kogoś, kto faktycznie ma coś ważnego do powiedzenia.
A nie wpierdala się nieproszony, mógłby dodać, ale na bogów, mogłaby to jeszcze uznać za komplement. Z nią wszystko było zupełnie inaczej, zdecydowanie na odwrót; jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która z taką łatwością potrafiłaby obrócić w niwecz podwaliny samokontroli, którą budował przecież od tak wielu lat. To czyniło ją niebezpieczną, i cholernie pociągającą zarazem.
Bo przecież miało skończyć się na jednym razie, prawda?
Obserwował w milczeniu, jak Kayleigh obchodzi biurko, czujnie chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy gest z jej strony. Zmrużył nieco oczy, gdy w końcu zasiadła na
jego krześle ze swobodą królowej. Wziął głęboki wdech, przywołując zachwiane resztki spokoju; i niespodziewanie - nawet dla samego siebie - roześmiał się krótko i zupełnie niewesoło zarazem.
-
Tak bardzo się tym przejęłaś, że postanowiłaś to zmienić? - kąciki ust drgnęły mimowolnie w parodii uśmiechu, jakby sam nie mógł do końca sprecyzować - był bardziej wściekły, poirytowany czy może pochłonięty sytuacją bez reszty. -
A może tak naprawdę to ty się nudziłaś...?
Idąc za jej przykładem, sam zniżył głos; znacząca sugestia nieistniejącej tęsknoty wypełniła gęstniejące powietrze, gdy Ryker bardzo powoli zbliżył się do biurka, obchodząc je niespiesznie, by finalnie znaleźć się obok niej. Palce drgnęły mimowolnie, złaknione dotyku ciepłej skóry; wetknął swobodnie dłonie do kieszeni spodni, by powstrzymać nagły gest, na który miał ochotę.
-
Będę cię nazywał dokładnie tak, jak będę chciał. Chociażby dlatego, że przyszłaś nieproszona do mojego miejsca pracy - wzruszenie ramionami sygnalizowało obojętność; zdecydował nie testować granicy ostrożnie. Właściwie z Kayleigh nic nie trzymało się stalowych ram rozsądku; tym razem nie mogło być inaczej. -
Wolałabyś Windsor, K?
Wzrok momentalnie podążył za nogami, które nagle znalazły się na biurku; Harris uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, by ostatecznie ułożyć dłoń - prawą, niespokojną - na kostce kobiety, skrytej za materiałem spodni. Zapadła cisza, której chwilowo nie przerwał; patrząc wprost w oczy rudowłosej, które powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć. Przymknął powieki na kilka ulotnych sekund, a potem cofnął rękę, gestem nakazując, by łaskawie nie brudziła cennych dokumentów.
Ostatecznie on też lubił przeciągać strunę, doskonale świadomy, co może ją sprowokować.
-
Wezmę wszystko, co chcesz mi dać - ciche słowa uprzedziły kolejny gest; tym razem Harris chwycił za poręcz krzesła, przyciągając je nieco bliżej i obracając w swoim kierunku - w rezultacie czego mógł wymusić biurkową kapitulację. -
Ale nie tutaj, i bardzo dobrze o tym wiesz.
A mimo tego przyszła, prowokowała i podniecała jednocześnie; w jedynym miejscu, którego Ryker nie miał zamiaru zatracić.
Nawet dla niej.
-
Kiedy nieco spoważniejesz, będziemy mogli przedyskutować pełnię głupoty twojej decyzji, K. Skończyłaś już, czy to dopiero początek?
Cofnął się o dwa kroki, prostując plecy i patrząc na rudowłosą z góry; po chwilowym rozluźnieniu nie było ani śladu.
Kayleigh Donovan