The blood is rare and sweet as cherry wine
: 09 sie 2021, 15:36
Outfit
Rodziny się nie wybiera, czego Polly jest boleśnie świadoma. Przecierpiała większość czasu, który było jej spędzić w domu, choć połączenie traumy i złych wspomnień sprawiało, że milszy jest nawet tylny parking za najbardziej obskurnym barem w całym Lorne Bay, gdzie swoją bazę miało kilkoro bezdomnych. I czułaby się tam lepiej, niż w czterech ścianach budynku, który zmuszona była dzielić ze swoim ojcem.
Mimo wszystko jest coś pokręconego w tym, że nie nienawidziła wszystkich członków swojej pożal się Boże rodziny, bowiem od przyjazdu jej myśli czasem wędrowały w kierunku przyrodniego brata i ogólnie tego co u niego. Są popieprzeni po równo i Polly wie, że nie jest łatwo nosić ten krzyż. Choć nie popiera tej niezdrowej obsesji na punkcie religii, która to sprawiła, że Sweeney służy u stóp jednego z takich drewnianych artefaktów i ucieka, przynajmniej pozornie, w te dziwne, paranormalne rejony.
Wraca akurat ze spotkania w lokalnym sądzie, gdy jej taksówka mija plebanię. Polly nagle daje kierowcy znać by się zatrzymał i wysiada wcześniej, choć płaci za cały przejazd. Kościół jest otwarty i pusty, więc stukot jej butów roznosi się nieprzyjemnie, a w powietrzu wisi zapach kadzidła i płynu do pielęgnacji moheru - jest tego z jakiejś przyczyny pewna, choć sama beretów nie nosi.
Rozgląda się na boki ze sporą dozą niepewności i nie musi głośno mówić, by struktura kościółka wprawiła fale dźwiękowe w upiorny rezonans.
”Swee?” rzuca pytanie w eter, jednakże nie było tu ani jej przyrodniego brata, ani dziwnego szafarza, ani nawiedzonej sprzątaczki. O ile wciąż żyli, Polly nie była w temacie.
Nie trwa to długo, aż rezygnuje ze swojego pierwotnego zamiaru rozmowy z młodszym półbratem, jednak w jej głowie brzęczy mały, psotny dzwoneczek, gdy widzi uchylone tabernakulum a w nim butelkę mszalnego. Chyba ma coś w sobie z kleptomaniaczki, bo ostatnimi czasy nader często zdarza się jej zwijać trunki z różnych miejsc (równocześnie już postanowiła jak się Adamowi odwdzięczy za kradzież wybornej whisky, prosto ze Zjednoczonego Królestwa) - żwawym krokiem wdrapuje się na podest i mija ołtarz, po czym wyjmuje z błyszczącej szafki butelkę i zadowolona z siebie rusza do wyjścia, na sam koniec wystawiając w kierunku wszystkich świętości środkowy palec.
Chrzanić tę sektę.
Sweeney Pollard
Rodziny się nie wybiera, czego Polly jest boleśnie świadoma. Przecierpiała większość czasu, który było jej spędzić w domu, choć połączenie traumy i złych wspomnień sprawiało, że milszy jest nawet tylny parking za najbardziej obskurnym barem w całym Lorne Bay, gdzie swoją bazę miało kilkoro bezdomnych. I czułaby się tam lepiej, niż w czterech ścianach budynku, który zmuszona była dzielić ze swoim ojcem.
Mimo wszystko jest coś pokręconego w tym, że nie nienawidziła wszystkich członków swojej pożal się Boże rodziny, bowiem od przyjazdu jej myśli czasem wędrowały w kierunku przyrodniego brata i ogólnie tego co u niego. Są popieprzeni po równo i Polly wie, że nie jest łatwo nosić ten krzyż. Choć nie popiera tej niezdrowej obsesji na punkcie religii, która to sprawiła, że Sweeney służy u stóp jednego z takich drewnianych artefaktów i ucieka, przynajmniej pozornie, w te dziwne, paranormalne rejony.
Wraca akurat ze spotkania w lokalnym sądzie, gdy jej taksówka mija plebanię. Polly nagle daje kierowcy znać by się zatrzymał i wysiada wcześniej, choć płaci za cały przejazd. Kościół jest otwarty i pusty, więc stukot jej butów roznosi się nieprzyjemnie, a w powietrzu wisi zapach kadzidła i płynu do pielęgnacji moheru - jest tego z jakiejś przyczyny pewna, choć sama beretów nie nosi.
Rozgląda się na boki ze sporą dozą niepewności i nie musi głośno mówić, by struktura kościółka wprawiła fale dźwiękowe w upiorny rezonans.
”Swee?” rzuca pytanie w eter, jednakże nie było tu ani jej przyrodniego brata, ani dziwnego szafarza, ani nawiedzonej sprzątaczki. O ile wciąż żyli, Polly nie była w temacie.
Nie trwa to długo, aż rezygnuje ze swojego pierwotnego zamiaru rozmowy z młodszym półbratem, jednak w jej głowie brzęczy mały, psotny dzwoneczek, gdy widzi uchylone tabernakulum a w nim butelkę mszalnego. Chyba ma coś w sobie z kleptomaniaczki, bo ostatnimi czasy nader często zdarza się jej zwijać trunki z różnych miejsc (równocześnie już postanowiła jak się Adamowi odwdzięczy za kradzież wybornej whisky, prosto ze Zjednoczonego Królestwa) - żwawym krokiem wdrapuje się na podest i mija ołtarz, po czym wyjmuje z błyszczącej szafki butelkę i zadowolona z siebie rusza do wyjścia, na sam koniec wystawiając w kierunku wszystkich świętości środkowy palec.
Chrzanić tę sektę.
Sweeney Pollard