: 17 cze 2023, 01:32
From -> Hotel
Ares Kennedy dorastał... Odkrywał nowego siebie... Nie. Siebie, który był głęboko ukryty przed światem, przed nim samym, poznawał się na nowo. Ares Kennedy — cebula, bo cebule mają warstwy. Skąd to cytat? Chyba ze Shreka, tak... Ogry są jak cebula, mają warstwy. Ares był Ogrem, który zmieni się w pięknego księcia! Jest nadzieja, jest dla niego nadzieja! Jest nadzieja dla nich, że nie spłonął przy sobie na popiół. W tak burzliwych relacjach, jak ich, jest jedno niebezpieczeństwo... Ogień płonie mocno, jest podsycany nieustannie, ale kiedy paliwo się kończy, a kończy się zawsze, to płomienie gasną i wszystko znika, pozostaje jedynie swąd dymu.
Praca, praca i jeszcze raz ciężka praca, wieczne staranie się o siebie, wieczne podsycanie tego ognia, dorzucanie drwa, podlewanie benzyną, wlewanie alkoholu, podrzucanie rozpałki -to musiało trwać by każda miłość mogła trwać i nie pochłonęła jej rutyna.
Można powiedzieć o Aresie wiele złego, naprawdę całą masę złych rzeczy, znając jego historię, wiedząc, skąd pochodzi, co przeżył, co robił i co robi nadal, co przed oczami Gabi było ukryte, ale dla bliskich i ważnych osób wszedłby w ogień piekielny, by w nim spłonąć razem z nimi.
Wiedziała już, że mówił prawdę, że nie jest do końca dobrym człowiekiem, ale nie widziała w nim zła... Widziała tylko niepokorną duszę pragnącą wolności tak bardzo jak ona, widziała w nim kogoś, kto trochę się pogubił, ale w tym wszystkim w żaden sposób nie chciała go zmieniać. Syndrom zbawicielki to nie u niej, wolała brać życie jakim jest, mniej się wtedy człowiek musi zastanawiać, zaprzątać i tak pokręcony umysł, który tak bardzo łaknie przygód.
Drżała lekko gdy dotykał jej policzków, ale ten dotyk był kojący, bardzo uspokajał, wyciszał i sprawiał, że odzyskiwała poczucie bezpieczeństwa. Ton głosu mężczyzny zupełnie się zmienił, złagodniał, zmiękł, więc i ona wyrzuciła z siebie co jej leży na serduszku. W tym wypadku na zębie, pieprzonym, cholernym zębie, który mógł wszystko zepsuć. Nie, to jej trauma mogła to zrobić. Byli siebie warci, jedno z traumą i drugie z traumą — oboje z bardzo głęboką i mocno zakorzenioną, ale nauczyli się jakoś z nią żyć.
Pokiwała jedynie głową bo słowa więzły jej w gardle przez to, w jaką histerię wpadła, miała ochotę zniknąć, wstydziła się swojej reakcji, ale tak... Oboje uczyli się powoli siebie nawzajem, uczyli się, jak reagują w konkretnych sytuacjach, dlatego tak ważny był tu aspekt odrobiny wyrozumiałości dla siebie wzajemnie. Mogli się potykać, mogli upadać, ale ważne było, żeby wstawać, wyciągać do siebie rękę, by sobie pomóc wzajemnie zrozumieć jak ta machina działa.
Pomógł jej wstać, poczuła się przez to trochę lepiej, a już zwłaszcza gdy ją tak mocno przytulił. Wlepiła się w niego mocno, ukryła twarz w pięknie pachnącej koszuli, a palce zacisnęła na niej na jego plecach. To, co powiedział, było ultra ważne, ultra dojrzałe i takie prawdziwe! Nie usłyszała w tonie jego głosy nawet nuty fałszu, i jeszcze nazwał ją koalą! To było przesłodkie i nawet udręczony bólem łeb musiał to docenić, musiała...
Dał jej tak ogromne wsparcie, że już chyba lepiej nie mógł tego załatwić.
- Będę...- powiedziała zduszonym głosem, bo przecież się w niego wtulała, ale odsunął ją troszkę od siebie by ująć policzki w dłonie i spojrzeć w jej zapłakane oczęta. Patrzyła na niego teraz tak jak zawsze, tak ufnie i ciepło i jakoś tak... z rozczuleniem? Rozpuścił jej serduszko jakby było zrobione z wosku, a on był płomieniem tlącym się na knocie.
- Nie chcę do dentysty... Nawet ze znieczuleniem, nie chcę... Nie zmuszaj mnie...- zacisnęła palce na jego przedramionach i potrząsnęła lekko głową. Z Aresem nie było dyskusji, poniekąd w takiej panicznej sytuacji to była bardzo dobra strategia. Niby miała wybór, ale go nie miała. Musiał jej uświadomić swoją postawą, że z nim nie wygra, widziała to w jego oczach, słyszała w tonie głosu i bardzo, ale to bardzo niepocieszona ruszyła z mężczyzną do samochodu. Zapięła pas i skuliła się na fotelu niemal do pozycji embrionalnej, dzięki czemu przez całą drogę Ares miał idealny podgląd na bieliznę, jaką dziś ubrała - śliczna, biała i koronkowa. Calutką drogę milczała i trzymała się za policzek, po stronie której bolał ją ząb. Gdy zajechali pod klinikę Gabi upewniła się, że ma dobrze zapięty pas, jakby mogła to by go zablokowała, by nie dał się odpiąć.
- Ja nie wysiądę... Nie wysiadam. Nie wejdę tam. Nie chcę...- zaczęła mamrotać pod nosem i złapała się kurczowo pasa, jakby ten miał ją uratować. To była walka o przetrwanie, Ares miał okazję teraz zobaczyć jakim uparciuchem potrafi być Gabi. W takich chwilach można zrobić dwie rzeczy i tylko dwie: po dobroci, tłumaczyć, głaskać, prosić, albo na siłę, dosłownie przełożyć przez ramię, spuścić manto na goły tyłek i zanieść na fotel dentystyczny.
Spojrzała na Aresa spod byka, jakby go teraz nienawidziła całym ciałem, sercem i duszą, ale wcale tak nie było.
Weź się w garść... Wychodzisz na totalną kretynkę, na pięcioletnie dziecko. Jak on ma w tobie widzieć dziewczynę, z którą chce spróbować stworzyć związek. Cholera weź się w garść, dasz radę! Będzie przy tobie cały czas, nie bądź dzieckiem, nie bądź bachorem.... - powtarzała sobie w myślach, ale to mało pomagało, chociaż odpięła pas, a ten wsunął się z powrotem ze świstem. Wzięła bardzo głęboki oddech, zaczęła mieć mroczki przed oczami ze strachu, ale nacisnęła klamkę, żeby otworzyć drzwi samochodu, ale zaraz je zamknęła. Niestety wewnętrzne dziecko wygrało i nawet znów sięgnęła po pas, żeby go zapiąć.
Ares Kennedy
Ares Kennedy dorastał... Odkrywał nowego siebie... Nie. Siebie, który był głęboko ukryty przed światem, przed nim samym, poznawał się na nowo. Ares Kennedy — cebula, bo cebule mają warstwy. Skąd to cytat? Chyba ze Shreka, tak... Ogry są jak cebula, mają warstwy. Ares był Ogrem, który zmieni się w pięknego księcia! Jest nadzieja, jest dla niego nadzieja! Jest nadzieja dla nich, że nie spłonął przy sobie na popiół. W tak burzliwych relacjach, jak ich, jest jedno niebezpieczeństwo... Ogień płonie mocno, jest podsycany nieustannie, ale kiedy paliwo się kończy, a kończy się zawsze, to płomienie gasną i wszystko znika, pozostaje jedynie swąd dymu.
Praca, praca i jeszcze raz ciężka praca, wieczne staranie się o siebie, wieczne podsycanie tego ognia, dorzucanie drwa, podlewanie benzyną, wlewanie alkoholu, podrzucanie rozpałki -to musiało trwać by każda miłość mogła trwać i nie pochłonęła jej rutyna.
Można powiedzieć o Aresie wiele złego, naprawdę całą masę złych rzeczy, znając jego historię, wiedząc, skąd pochodzi, co przeżył, co robił i co robi nadal, co przed oczami Gabi było ukryte, ale dla bliskich i ważnych osób wszedłby w ogień piekielny, by w nim spłonąć razem z nimi.
Wiedziała już, że mówił prawdę, że nie jest do końca dobrym człowiekiem, ale nie widziała w nim zła... Widziała tylko niepokorną duszę pragnącą wolności tak bardzo jak ona, widziała w nim kogoś, kto trochę się pogubił, ale w tym wszystkim w żaden sposób nie chciała go zmieniać. Syndrom zbawicielki to nie u niej, wolała brać życie jakim jest, mniej się wtedy człowiek musi zastanawiać, zaprzątać i tak pokręcony umysł, który tak bardzo łaknie przygód.
Drżała lekko gdy dotykał jej policzków, ale ten dotyk był kojący, bardzo uspokajał, wyciszał i sprawiał, że odzyskiwała poczucie bezpieczeństwa. Ton głosu mężczyzny zupełnie się zmienił, złagodniał, zmiękł, więc i ona wyrzuciła z siebie co jej leży na serduszku. W tym wypadku na zębie, pieprzonym, cholernym zębie, który mógł wszystko zepsuć. Nie, to jej trauma mogła to zrobić. Byli siebie warci, jedno z traumą i drugie z traumą — oboje z bardzo głęboką i mocno zakorzenioną, ale nauczyli się jakoś z nią żyć.
Pokiwała jedynie głową bo słowa więzły jej w gardle przez to, w jaką histerię wpadła, miała ochotę zniknąć, wstydziła się swojej reakcji, ale tak... Oboje uczyli się powoli siebie nawzajem, uczyli się, jak reagują w konkretnych sytuacjach, dlatego tak ważny był tu aspekt odrobiny wyrozumiałości dla siebie wzajemnie. Mogli się potykać, mogli upadać, ale ważne było, żeby wstawać, wyciągać do siebie rękę, by sobie pomóc wzajemnie zrozumieć jak ta machina działa.
Pomógł jej wstać, poczuła się przez to trochę lepiej, a już zwłaszcza gdy ją tak mocno przytulił. Wlepiła się w niego mocno, ukryła twarz w pięknie pachnącej koszuli, a palce zacisnęła na niej na jego plecach. To, co powiedział, było ultra ważne, ultra dojrzałe i takie prawdziwe! Nie usłyszała w tonie jego głosy nawet nuty fałszu, i jeszcze nazwał ją koalą! To było przesłodkie i nawet udręczony bólem łeb musiał to docenić, musiała...
Dał jej tak ogromne wsparcie, że już chyba lepiej nie mógł tego załatwić.
- Będę...- powiedziała zduszonym głosem, bo przecież się w niego wtulała, ale odsunął ją troszkę od siebie by ująć policzki w dłonie i spojrzeć w jej zapłakane oczęta. Patrzyła na niego teraz tak jak zawsze, tak ufnie i ciepło i jakoś tak... z rozczuleniem? Rozpuścił jej serduszko jakby było zrobione z wosku, a on był płomieniem tlącym się na knocie.
- Nie chcę do dentysty... Nawet ze znieczuleniem, nie chcę... Nie zmuszaj mnie...- zacisnęła palce na jego przedramionach i potrząsnęła lekko głową. Z Aresem nie było dyskusji, poniekąd w takiej panicznej sytuacji to była bardzo dobra strategia. Niby miała wybór, ale go nie miała. Musiał jej uświadomić swoją postawą, że z nim nie wygra, widziała to w jego oczach, słyszała w tonie głosu i bardzo, ale to bardzo niepocieszona ruszyła z mężczyzną do samochodu. Zapięła pas i skuliła się na fotelu niemal do pozycji embrionalnej, dzięki czemu przez całą drogę Ares miał idealny podgląd na bieliznę, jaką dziś ubrała - śliczna, biała i koronkowa. Calutką drogę milczała i trzymała się za policzek, po stronie której bolał ją ząb. Gdy zajechali pod klinikę Gabi upewniła się, że ma dobrze zapięty pas, jakby mogła to by go zablokowała, by nie dał się odpiąć.
- Ja nie wysiądę... Nie wysiadam. Nie wejdę tam. Nie chcę...- zaczęła mamrotać pod nosem i złapała się kurczowo pasa, jakby ten miał ją uratować. To była walka o przetrwanie, Ares miał okazję teraz zobaczyć jakim uparciuchem potrafi być Gabi. W takich chwilach można zrobić dwie rzeczy i tylko dwie: po dobroci, tłumaczyć, głaskać, prosić, albo na siłę, dosłownie przełożyć przez ramię, spuścić manto na goły tyłek i zanieść na fotel dentystyczny.
Spojrzała na Aresa spod byka, jakby go teraz nienawidziła całym ciałem, sercem i duszą, ale wcale tak nie było.
Weź się w garść... Wychodzisz na totalną kretynkę, na pięcioletnie dziecko. Jak on ma w tobie widzieć dziewczynę, z którą chce spróbować stworzyć związek. Cholera weź się w garść, dasz radę! Będzie przy tobie cały czas, nie bądź dzieckiem, nie bądź bachorem.... - powtarzała sobie w myślach, ale to mało pomagało, chociaż odpięła pas, a ten wsunął się z powrotem ze świstem. Wzięła bardzo głęboki oddech, zaczęła mieć mroczki przed oczami ze strachu, ale nacisnęła klamkę, żeby otworzyć drzwi samochodu, ale zaraz je zamknęła. Niestety wewnętrzne dziecko wygrało i nawet znów sięgnęła po pas, żeby go zapiąć.
Ares Kennedy