właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
  • #10
Cora bardzo chciała poczuć się w Lorne Bay jak w domu. Złapać odłamki dawnych wspomnień, filtrując je i wybierając tylko te dobre oczywiście, nawet jeśli wiele z nich wiązało się z Lucasem, a to przecież prowadziło do myśli o jednym z najgorszych (jeśli nie najgorszym) wydarzeń w jej życiu. Pewnie dlatego przyjęła zaproszenie dawnej znajomej, która tego ranka pojawiła się w herbaciarni, a przed wyjściem zaproponowała, by Cora wpadła tego wieczoru do baru, bo będzie parę osób ze szkoły. Nie była pewna, czy naprawdę tego chce – z Constance nigdy nie trzymały się blisko, a ich relacje ograniczały się do pogaduszek na korytarzu, ale co jej właściwie szkodziło?
Od początku spotkania czuła się tam jak piąte koło u wozu. Nikogo nie obchodziło jej życie w Sydney, a ona była zbyt krótko w mieście, by rozumieć większość historii, przekazywanych sobie nad kuflem piwa. Dlatego stosunkowo wcześnie się pożegnała, tłumacząc obowiązkami, ale wcale nie wróciła od razu do Tingaree. Korzystając z tego, że o tej porze plaża była raczej opustoszała, to tam poszła. Przez chwilę po prostu stała przy brzegu, bo przecież nie planowała wieczornych kąpieli. To znaczy – nie planowała ich do tego momentu, w którym zaczęła z siebie ściągać ubrania do samej bielizny. Nie była głupia, zdawała sobie sprawę z braku umiejętności pływania, ale poczuła przemożną ochotę, by wejść do wody chociaż na chwilę, nawet pomimo dość niskiej temperatury (a przynajmniej jak na kąpiele). Wiedziała, że nie może oddalać się za bardzo. Zatrzymała się, kiedy woda sięgała jej do szyi – była cieplejsza, niż się spodziewała. Cora delikatnie się przekręciła, by ruszyć z powrotem do brzegu i to właśnie wtedy złapał ją potworny ból w łydce. Skurcz sprawił, że nagle jej głowa zniknęła pod wodą, a ona zachłysnęła się, czując narastającą panikę.
Kiedyś czytała artykuł o tym, że ludzi gubi strach i panika. Że wielu topielców zachowałoby życie, gdyby nie rzucali się jak opętani. Wydawało jej się wówczas, że sama pamiętałaby o tym w tak krytycznej sytuacji. Bzdura. Teraz zachowywała się dokładnie tak, jak większość ludzi.
Ratunku! – wrzasnęła, kiedy udało jej się przez chwilę być na powierzchni. Machała dłońmi, rozchlapując wodę wokół siebie, kurczowo trzymając się życia i walcząc o kolejny oddech.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
#2

there is more than one good way to drown


Dni, tygodnie, miesiące - odzielały go niewidzialnym murem od tak bliskich jego sercu miejsc. Ścieżki wydeptywane niegdyś również przez jego stopy, teraz zaczynały zarastać i prowadzić w zupełnie inne miejsca. Przejęte przez inne osoby, oznaczane kolejnymi wspomnieniami ukrytymi między leśnym gąszczem. Tingaree na zawsze miało pozostać jego domem - miejscem, w którym nadal żył bez trosk ten niesforny chłopiec.
Dlatego wieczorne wędrówki skierował w nieplanowanym wcześniej kierunku. Orzeźwiająca bryza otuliła jego ciało jeszcze przed spotkaniem bosych stóp z chłodnym piaskiem. Na plaży każde troski znikały z jego serca, chociażby na ten jeden moment - ginęły w szumie fal, obmywając duszę zagubionych wędrowców z wszelkich bolączek. Te chwile wytchnienia pozwalały mu pozornie wrócić do rytmu, jakie miała jego egzystencja przed ciągłymi wyjazdami z rodzinnego miasteczka. Zapadając się przy każdym kroku, zostawiał za sobą ślady dzisiejszego błądzenia duszy po ludzkim świecie. Pokonywał każdy następny krok bez celu, przemierzając opustoszałą plażę wyłącznie z własnymi myślami kotłującymi się w głowie.
Cholera - to jedno słowo doskonale opisujące tak wiele sytuacji, które w ostatnim czasie chronicznie pojawiały się w życiu Coena. Wcześniej nie dostrzegł malującej się w oddali sylwetki, znajdującej się kilka metrów od linii brzegu - a teraz walczącej w nierównej walce o życie. Wołanie o pomoc dotarło do niego na moment przed skierowaniem spojrzenia w stronę dramatycznego zdarzenia. W ułamek sekundy podjął decyzję, biegnąc wprost ku topiącej się osobie. Pokonywał dzielący ich dystans wielkimi krokami, które przy tym pędzie przypominały prawie skoki w dal. W większej mierze działał pod wpływem impulsu, obojętnie jak beznadziejne było to w tym przypadku. Chłodna woda wbijała się szpileczkami w skórę, gdy coraz bardziej zbliżał się do nieznajomej. Podpływając do niej od tyłu, złapał ją pod pachy w taki sposób, by nie miała najmniejszej możliwości w podtopieniu go - takie sytuacje niestety zdarzały się zbyt często. Śmierć jednak tym razem nie zamierzała zabrać żadnego z ich dwójki, kiedy mniej lub bardziej chwiejnie dotarli na piasek. Przytrzymał ją w taki sposób, by mogła wykaszleć wodę i nie zrobić sobie krzywdy w żaden sposób.
- Nic Ci nie jest? Wezwać pomoc? - wyrzucił z siebie, między wypowiadanymi słowami nadal oddychając ciężko od niedawnego wysiłku. Nagłe uderzenie adrenaliny powoli odchodziło w niepamięć, a galopujące serce coraz wolniej wybijało rytm jego życiu. Odgarnął jasne kosmyki opadające na twarz kobiety, by choć trochę ułatwić jej dojście do siebie. Wtedy dotarła do niego ta jedna wielka oczywistość - znał ją i to bardzo dobrze.
- Cora - I nie sposób było w pełni określić czy z ust Coena padło kolejne pytanie. W zupełnie innej sytuacji wypowiedziałby jej imię, nie szczędząc gorzkości w każdym dźwięku, lecz teraz zakradła się nawet odrobina troski - zupełnie niecodzienna w stosunku do niej. Chciałaś umrzeć, do jasnej cholery?


Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Nie chciała umierać. Nie dziś, nie, kiedy dopiero co próbowała przekonać siebie, że znów uda jej się nadać własnemu życiu odpowiedni tor.
Dawniej po głowie chodziły jej różne myśli. Po śmierci Lucasa zdarzało jej się żałować, że tylko dla jednego z nich tamte kule okazały się śmiertelne. Stawienie czoła rzeczywistości, w której nie było już najlepszego przyjaciela wydawało jej się wtedy diabelnie trudne. Gorsze niż chodzenie po rozżarzonych węglach, bo ten ból tak długo nie chciał minąć. Ale w końcu stawał się mniejszy – albo to ona przyzwyczaiła się na tyle, by przestać zwracać na niego uwagę. I żyła dalej, nigdy nikomu nie przyznając się do tego, że w pewnym sensie chciała umrzeć tamtego dnia w lesie.
Nie chciała tego teraz. Nie w taki sposób, nie przez własny idiotyzm, dlatego szarpała się jak szalona nawet w momencie, kiedy ktoś złapał ją od tyłu, co przecież musiało oznaczać jedno: ratunek. I Cora też wreszcie to zrozumiała, bezwiednie pozwalając, by ktoś wyciągnął ją z wody na ląd. Tam rozkasłała się porządnie, bo w ciągu tych kilku chwil woda zdążyła wedrzeć się już do jej ust i nosa. W tej przedziwnej ciszy, jaka zdawała się ją ogarnąć, miała wrażenie, że bez problemu dałoby się usłyszeć walenie jej serca.
Nie, już w porządku. Nie trzeba. Ja... – Uniosła spojrzenie, kiedy palce mężczyzny musnęły jej skórę, a wszystkie te słowa – przede wszystkim podziękowania – wyparowały z jej głowy w momencie, w którym ujrzała jego twarz. Starszą o te kilka lat, podczas których się nie widzieli, ale wciąż zbyt łatwą do rozpoznania. Wzdrygnęła się – trudno powiedzieć, czy z powodu swojego imienia w jego ustach, czy dlatego, że zrobiło jej się zimno. Każdy z tych powodów wydawał się równie prawdopodobny. Zupełnie odruchowo chciała się odsunąć, ale jej ciało było zmęczone niedawną walką i ewidentnie te plany mu się nie spodobały, a Cora, żeby nie wylądować na piasku, wyciągnęła dłoń, przytrzymując się ramienia Coena. I właśnie wtedy uśmiechnęła się blado.
Ale się porobiło, co? Kto by pomyślał, że zostaniesz kiedyś moim wybawcą. Ja na pewno nie. Babcie by się uśmiały. – Nieprawda. Pewnie żadna z nich nie uznałaby tej sytuacji za zabawną, bo przecież taką nie była, ale Cora nawet nie potrafiła włożyć w swoje słowa irytacji, która dawniej od razu by z nich wybrzmiała. Jakby woda wypompowała ją nawet z możliwości złoszczenia się – chociaż właściwie na kogo miałaby się złościć? Na Coena, tylko dlatego, że był sobą? A może na świat, bo tak już był urządzony?

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Śmierć przecinała orbitę jego życia tak wiele razy, iż coraz to mocniej zaczynał wierzyć w niesprawiedliwość losu. Przyglądał się odejściu kolejnej bliskiej osoby i jakby ustawiając się w kolejce po własną zgubę. Odtrącał jednak myśli, iż trwał w jakiejś kafkowskiej sytuacji - pod władzą nadprzyrodzonych siły, niemożliwych do obalenia. O kilka kroków za kostuchą odzianą w kirową szatę, wydawał się jakby uodporniony na kolejne ciosy zadawane przez nieprzychylny los. Tu pojawiał się absurd całego istnienia Coena; nie rwał się do umierania, lecz do życia po każdym kolejnym pogrzebie było mu coraz dalej.
Powoli bicie serca mężczyzny zaczęło wracać do normy, nie galopując w klatce piersiowej w wyniku nagłej sytuacji. A wraz z adrenaliną powoli przestająca oddziaływać na jego ciało, sam zaczął odczuwać delikatne skutki tego zrywu. Rzadko kiedy rzucał się do wody bez wcześniejszej rozgrzewki, o co właśnie zaczynał podejrzewać Corę. Poprowadził ją jeszcze tych kilka kroków, nadal podtrzymując ramieniem przed ewentualnym upadkiem, by ostatecznie umożliwić zajęcie bezpiecznej pozycji na piasku.
- Jesteś pewna? Masz, okryj się przynajmniej... - Sięgnął po leżącą nieopodal bluzę, którą zrzucił podczas biegu do wody. Nadal sceptycznie przyglądając się blondynce, jakby rzucała mu tylko fałszywe zapewnienia. Zdecydowanie nie zamierzał dorzucić jej sobie do sumienia, gdyż samo patrzenie na nią wydawało się zbyt trudne. Cała ona - uformowało się w myślach po kolejnych słowach Westwood, by na głos wybrzmieć wyłącznie jako tylko ciche prychnięcie. Najwidoczniej przez lata niewiele musiało ulec zmianie, a przynajmniej dzielący ich mur stał nadal w całej swojej okazałości. Zapewne gdyby jego świętej pamięci babcia nadal chodziła po tym świecie, to z niemałym entuzjazmem wykorzystałby ten powód nowej rywalizacji. Niestety nie mógł upijać się pochwałami, a w obecnym momencie nawet nie pozwolił sobie na podobne rozważania. - Moja z pewnością, bo najwidoczniej chciałaś do niej dołączyć - tym razem ton jego głosu zabrzmiał już odrobinę gniewnie, gdy z taką lekkością wypowiadała się o śmierci. Wspomnienie Lucasa samoistnie przeszyło jego myśli, pozostawiając bolesny ślad po przeszłości. Rana otworzyła się już wtedy, gdy po raz pierwszy zetknęły się ich spojrzenia od ostatniego spotkania, kiedy to ich drogi rozeszły się na lata.
- Po jaką cholerę się tam ładowałaś? - burknął jeszcze, wskazując w stronę fal rozbijających się o piaszczysty brzeg. Doskonale pamiętał o niebywałych umiejętnościach pływackich Cory, więc niezrozumiałym dla niego był pomysł wchodzenia do wody w miejscu bez ratowników. Kolejną niewiadomą dla Coena był fakt, iż najwidoczniej w jakimś stopniu pragnął poznać powód jej nieumyślnego szarpnięcia się na własne życie.

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Śmierć Lucasa była pierwszą, z którą Cora tak gwałtownie się zetknęła. Było to dla niej tym tragiczniejsze, że niekiedy wciąż pod powiekami miała upływ tamtych sekund – podczas gdy w pierwszej widziała uśmiechniętą twarz przyjaciela, w kolejnej była już tylko krew i ból, który pojawił się zaraz potem. Czasem wciąż budziła się w nocy zlana potem, bo pod powiekami miała obrazy sprzed lat, a te jak na złość wcale nie dawały się strzepnąć razem ze śpiochami. Były momenty, gdy chciała z kimś o tym porozmawiać, ale bała się, że gdy zacznie mówić, nie będzie mogła przestać i że zaczną puszczać te tamy, które przecież skrupulatnie budowała przez lata. Żaden moment nie był dobry, by to sprawdzić.
A co, zawstydziłeś się? – wypaliła, nim pomyślałaby chociaż o tym, że lepiej byłoby ugryźć się w język. Mimo to wzięła od niego bluzę i zarzuciła sobie na ramiona, mimowolnie się nią otulając, bo dopiero zaczynała odczuwać zimno. Cora nie była typem osoby, która zawsze musiała mieć ostatnie zdanie. Odpuszczała, gdy uznawała, że gra jest niewarta świeczki i nie czuła się z tym źle. Ale odkąd pamiętała, przy nim było inaczej. Nie umiała zapanować nad gorszymi cechami swojej osobowości. Słysząc jego kolejne słowa, uniosła głowę, posyłając w jego stronę gniewne spojrzenie. – Tak, miałam wielką ochotę wpaść na herbatkę do naszych babć w zaświatach. Powspominać trochę stare, dobre czasy – prychnęła, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie coś bardzo ważnego. Jej oczy rozszerzyły się w nagłym zdumieniu. – Nie miałam zamiaru się zabić, Coen – powiedziała z mocą, zaskoczona, że mógł naprawdę tak pomyśleć. Ale... czy tak właśnie było? Cora chciała w tym momencie sprawiać wrażenie stuprocentowo pewnej w tej kwestii, a jednak gdzieś w niej zasiało się już ziarno niepewności. Tym bardziej, że właściwie nie mogła sobie przypomnieć, co też chodziło jej po głowie, zanim weszła do wody. Nie czuła się pewnie w głębokiej wodzie, a do tego było ciemno – w żadnych innych okolicznościach nie postąpiłaby tak głupio.
Chciałam... się trochę ochłodzić. – Nawet dla niej zabrzmiało to wyjątkowo bezmyślnie. Niby to nonszalancko wzruszyła ramionami. – Wiesz, poczuć ten klimat takich nocnych kąpieli. Ale potem złapał mnie skurcz – skwitowała pozornie lekko, jakby to był jedyny powód jej topienia się. Znów zadarła głowę do góry, by na niego spojrzeć. – Co tu robiłeś? – Nie była pewna, czy zrozumie, że jej pytanie ma znacznie szerszy kontekst niż tylko tę konkretną chwilę sprzed jej ratowania (za co powinna mu podziękować, a wciąż z tym zwlekała). Nie wiedziała, że znów mieszka w Lorne Bay. Niedługo przed swoją śmiercią, Anne coś o nim wspominała, o jego sukcesach. Ale może to nic nie znaczyło, w końcu był taki czas, kiedy Cora też nie sądziła, że jeszcze tu wróci.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Odejście Lucasa nie dotarło do niego przy pierwszej nieszczęśliwej nowinie - dzień po dniu jakby na nowo odkrywał życie bez jego obecności. Najprostsze czynności w tym cholernym miasteczku przypominały, że nigdy już nie będzie dane mu spotkać przyjaciela; wędrować wspólnie lasami, biegać po piaszczystym brzegu, relaksować się przy trunkach w imprezowym chaosie... Na zawsze bez niego; wybrzmiewało ukryte w szumie fal bądź liści kołysanych przez wiatr. Dlatego zakopał głęboko w sobie to uczucie jak wiele innych o podobnym gorzkim smaku, by nigdy więcej nie dać dojść do głosu pieśniom samotności.
- Co? Ja... - zamrugał kilkakrotnie jakby porażony jakimś niezwykłym piorunem w ten bezchmurny wieczór, gdy dotarło do niego to, co właśnie usłyszał. Wszakże nie takimi intencjami kierował się, oferując jej własną bluzę! Co stało się komiczne w tym nieporozumieniu, dopiero teraz się zawstydził, gdy w tak irytujący sposób przeinaczyła cel jego działań. - Niby czego? Niedoszłej topielicy? - Jakże to pragnął z całego serca, by to burknięcie pod nosem nie zabrzmiało zbyt dziecinnie. W tym galopie myśli nie odnalazł żadnej odpowiedniejszej riposty - co zapewne jeszcze przez tydzień będzie sobie sam wypominał ze złością przed zaśnięciem! Nie dało się niestety ukryć, iż taka odpowiedź niewątpliwie bardziej pasowała do tego Coena sprzed lat i ich męczących przepychanek słownych. Zmarszczył teraz nawet gniewnie brwi, kiedy kontynuowała opowieść o odwiedzaniu umarłych w zaświatach. Zazwyczaj puszczał mimo uszu podobne uwagi, nie przejmując się zbytnio cudzym czarnym humorem. Jednakże wychodzące z ust Cory słowa przybrały w jego wyobrażeniach dość złowieszczego tonu - czy sam dopowiadał sobie ten ciemne chmury wiszące nad każdym dźwiękiem? - To by się uśmiały... zapewne tak samo jak ja - Założył ręce na piersi, przez ułamek sekundy pozwalając sobie na rozmyślanie o tych zaświatach - czym były, kto na nie zasłużył? Nigdy jednak nie dawał zgody własnym myślom kierować się w tym niebezpiecznym kierunku - rozważań czy istniała wtedy szansa, by spotkać utraconych ukochanych; już, teraz, nagle! Dlatego z głośnym świstem wypuścił powietrze słów, gdy wypowiedziała na głos jego ponure przemyślenia. Podejrzewał ją o to? Spoglądając już nieco łagodniej w jej oczy, tak naprawdę nie potrafił tego bezsprzecznie stwierdzić. I to cholernie przerażało. - To nie igraj ze śmiercią, Cora - Nie miałaś? Powinien uwierzyć w zapewnienia wyciągniętej na brzeg kobiety? A może pytanie powinno brzmieć - czemu teraz przejmował się nad jej prawdomównością? Ze zrezygnowaniem odwrócił wzrok w stronę rozbijających się o piasek fal, starając poukładać sobie w głowie wszystko to, co przed chwilą zaszło. - Sama? Naprawdę muszę Ci mówić, jak beznadziejnie głupie to było? Czemu nikogo nie zapytałaś o towarzystwo... - O ile potrafił zrozumieć pragnienie ekscytacji związanej z nocnymi kąpielami w oceanie, to niezrozumiałe było dla niego podejmowanie takiego ryzyka. Cholera, samotnie! Nawet jemu niekiedy z tyłu głowy pojawiała się obawa, gdy wchodził sam naprzeciw falom w niestrzeżonym przez nikogo miejscu. W zamyśleniu powrócił spojrzeniem ku Westwood... cóż takiego robił? - Biegałem... - Początkowo odpowiedział dość bezmyślnie, jakby dając sobie czas na rozpracowanie drugiego dnia kryjącego się za tym niby prostym pytaniem. - Zrobiłem sobie krótką przerwę w zawodach, ale nadal muszę dbać o kondycję - Przerwę - och, jak strasznie to brzmiało! Za tym zawsze kryło się coś gorzkiego, bo kto ot tak rezygnowałby z pogoni za własnymi marzeniami? Obojętnie czy trwałoby to tylko moment!


Cora Westwood przepraszam za zwłokę, ale mam trochę zawirowań w związku z końcem kursu!
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Na zawsze – to wydawało się tak ostateczne, tak trudne do ubrania w określone ramy, a przecież dla ludzi to miało swój początek i koniec. Coraz wiedziała, że będzie już zawsze tęsknić za Lucasem, ale to oznaczało mniej więcej tyle, że ta tęsknota zniknie razem z nią. Każde na zawsze łączyło się bezpośrednio z człowiekiem, który nadawał mu kształt.
Reakcja Coena sprawiła, że Westwood poczuła satysfakcję, zupełnie jakby wciąż była tamtą nastolatką, która potrafiła wykłócać się z nim o najdrobniejszy szczegół, a nie dorosłą kobietą. Na moment przeniosła się do przeszłości, ale riposta mężczyzny szybko starła z jej twarzy chwilowy wyraz zwycięstwa. Cora rozchyliła usta, jednak zanim wydobyłby się z nich choćby pojedynczy dźwięk, zamknęła je, zerkając na niego chmurnie. Była wyraźnie zła, że pozwoliła mu na wygranie tego słownego pojedynku.
Przesunęła dłonią po piasku, zamykając trochę w garści. Przesypała go do drugiej ręki, nie przejmując się tym, że część spadła na jej odsłonięte nogi. Zresztą zaraz go z nich strzepnęła. Zacisnęła usta w wąską linię, powstrzymując kolejny wybuch i słowa, których mogłaby później żałować. W gruncie rzeczy to nie w Coena był wymierzony gniew, który buzował jej tuż pod skórą. Jeśli powinien w kogokolwiek to jedynie w nią samą i Cora zdawała sobie z tego sprawę.
Dzięki za radę – mruknęła pod nosem, wciąż bardziej przypominając obrażone dziecko niż prawie trzydziestolatkę. Ale kiedy uniosła na niego wzrok, w jej spojrzeniu nie było już tej zaciętości, a raczej rezygnacja. Pomimo buńczucznej postawy, Cora naprawdę się przestraszyła. Te chwile, które tam przeżyła, kiedy woda zdawała się ją pochłaniać, były diabelnie przerażające; naprawdę myślała, że umrze. I dotarło do niej, jak bardzo tego nie chce. Może jej życie nie było idealne, ale wciąż pragnęła je przeżywać. Po swojemu. – Może po prostu nie miałam kogo o to zapytać. – Ledwie te słowa wybrzmiały, Cora już zdążyła ich pożałować. A raczej tego, że wypowiedziała je w stronę Coena. Minęło tyle lat, odkąd widzieli się po raz ostatni, a mimo to miała wrażenie, że wraz z tym, jak spotkały się ich spojrzenia, znów stanęli w szranki. Tylko że wbrew pozorom teraz wcale nie sprawiało jej to takiej przyjemności. Tym razem to ona popatrzyła w stronę wody. Fale nie wydawały jej się już pociągające, nie zachęcały, by znalazła się pomiędzy nimi. A ona nie miała odwagi pociągnąć tego tematu i przyznać, że może pozostawienie swojego dotychczasowego życia w Sydney nie było wcale dobrym posunięciem. Spojrzała na Coena.
Z doświadczenia wiem, że krótkie przerwy rzadko kiedy są naprawdę krótkie – uśmiechnęła się gorzko. Kiedy rozstawała się ze swoim partnerem, któreś z nich też mówiło o tym jak o przerwie, a przecież Cora uznała, że oboje dobrze wiedzą, że to po prostu koniec. Nie jakaś tam przerwa, nie chwilowe nabranie dystansu. Nie łudziła się, że mogą jeszcze odbudować związek. Nie dlatego, że go nie kochała, że już nic nie czuła. Ale nawet najszczersze uczucia były czasem po prostu niewystarczające, by zbudować coś trwałego.
Rozejrzała się i wtedy dotarło do niej, że są w innym miejscu niż to, z którego wchodziła do wody. – Zostawiłam gdzieś ubrania. Muszę ich poszukać – powiedziała, ale nie od razu zaczęła się podnosić. Na twarzy Cory odbiło się wahanie, związane z wewnętrznym rozdarciem pomiędzy tym, co powinna, a co chciała zrobić. Powoli, jakby z trudem wyciągnęła dłoń w stronę Coena. – Pomożesz mi? – zapytała z wyczuwalnym napięciem. Proszenie o pomoc zawsze sprawiało jej trudność, a tu było jeszcze ciężej, ze względu na charakter ich znajomości. Jednak w tym momencie nie mogła zaufać swojemu ciału na tyle, by samej spróbować stanąć na nogi.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Płomień wstydu zapłonął głęboko w nim jeszcze mocniej, smagając płomieniami jego niesforną duszę, gdy Cora nie podjęła próby zniszczenia go w kolejnej ripoście. Zapewne lata temu taka potyczka słowna ciągnęłaby się zbyt długo aż zmęczone towarzystwo ukróciłoby ich małej wojence - przynajmniej do czasu pobytu w zasięgu wzroku i słuchu. Dlatego teraz zmarszczył brwi w zamyśleniu, będąc kompletnie zaskoczony ucięciem tematu z jej strony. Podrapał się z tyłu głowy, by wraz ze wzruszeniem ramion udać, że i z jego strony słowna wojenka się zakończyła. Cholera! Ostatnie słowo, a nie czuł tego przyjemnego smaku zwycięstwa jak za dawnych lat. Wyłącznie niezrozumiałą irytację na cały świat, która towarzyszyła mu od ponownego przyjazdu do miasteczka. Coś tutaj nie pasowało - on? On bez nich?
Kolejne wyznanie wymalowało się między nimi smutkiem, na który w pierwszej chwili nie wiedział jak zareagować. Wszakże w pewnym sensie te słowa dotyczyły i jego, chociaż nie przyznałby się przed nikim o takim stanie.
- Jak do tego doszło, że w rodzinnym mieście człowiek zaczął czuć się taki samotny? - mruknął cicho pytaniem retorycznym, gdyż nie zakładał uzyskania na nie żadnej odpowiedzi - czy taka w ogóle istniała? Na pewno nie jedna, a składające się na nią miliony nieszczęść wypędzających młodych z bliskich im stron. Westchnął ciężko, zamierzając od razu zaprzeczyć jej insynuacją - nietrafnym? Coen z całego serca pragnął przecież wrócić na następne zawody, a w tym miejscu wszystko rozpraszało go na miliony różnych sposobów. Wspomnienia uderzały w niego, gdy tylko przekraczał próg starego domku babci... i to w ten nieprzyjemny sposób, kiedy uświadamiasz sobie, jak wiele z przeszłości straciłeś.
- Tak? A jak jest w Twoim przypadku? Krótka przerwa... - ...czy nigdy stąd tak naprawdę nie wyjechałaś? Po śmierci Lucasa kontakt samoistnie się powoli urywał, a on sam w żaden sposób temu nie przeciwdziałał. Oczywiście - kłamałby, gdyby przyznał, iż nigdy potem nie interesował go los Cory. Wtedy po prostu wspomagał się goryczą pozostałą po żałobie za przyjacielem; otulał nią wszelkie wspomnienia związane z Westwood. Z każdym rokiem odcinał się od tego miejsca, a w tej kompletnej niewiedzy było zdecydowanie łatwiej.
Przeniósł z powrotem spojrzenie na rozmówczynię, od razu powoli podnosząc się z chłodnego piasku. Zapewne była to rzecz, o której powinien pomyśleć wcześniej - przed rozpoczęciem docinek pogaduszek na tym wieczornym wietrze.
- Jasne, tak będzie bezpieczniej - Czy zauważył wahanie kobiety i z jakiejś chowanej głęboko w sercu empatii postanowił dać jej takie usprawiedliwienie? Nie zastanawiał się nad tym zbyt mocno, ale doskonale potrafiłby siebie postawić w podobnej sytuacji - skręcałoby go na samą myśl o byciu od kogoś zależnym. A w dodatku od osoby, z którą łączyła go tak burzliwa oraz usłana młodzieńczymi kłótniami przeszłość. Dla podbudowania własnego ego zamierzał później wmawiać sobie, iż dotyczyło to wyłącznie jego cudownej wspaniałomyślności... nie żadnych ciepłych uczuć. Uchwycił dłoń Cory, pomagając jej przy tym powoli podnieść się ziemi i asekuracyjnie nie puszczając jeszcze po tym.
- To, w którym kierunku idziemy najpierw? - rozejrzał się po pustej plaży, starając się wypatrzyć gdzieś w polu wzroku kupki porzuconych ubrań. Och, istniało jeszcze prawdopodobieństwo, że ktoś w formie żartu zwinął pozostawione rzeczy. Nieszczęścia ponoć chodzą parami, lecz liczył jednak na, choć odrobinę przychylności losu. Tak, od razu założył swoje uczestnictwo w poszukiwaniach porzuconego mienia - czy to nie takie oczywiste?

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Nie liczyła, że zrozumie, tak sobie przynajmniej wmawiała. Samobiczowała się za nieroztropność i brak umiejętności ugryzienia się w język w odpowiednim momencie, choć na przestrzeni lat wypracowała to sobie do perfekcji, zwłaszcza, że miała możliwość ćwiczenia tego na gruncie relacji z własną matką. Tam nie mogła sobie pozwolić na błąd, bo Josephine dostrzegłaby każdą jej słabość. Matka była jedną z najważniejszych kobiet w jej życiu, a jednocześnie Cora od najmłodszych lat miała wrażenie, że stale toczą ze sobą jakąś bitwę. Nie potrafiły żyć obok siebie, by nie wpływać destrukcyjnie na tę drugą.
Cora prędko musiała nauczyć się, by mówić to, co matka chciałaby usłyszeć, bo w ten sposób było jej po prostu łatwiej żyć. Ich miłość miała rację bytu jedynie na odległość. Może taką samą zasadę powinna przyjąć względem Lorne Bay?
Wszystko się zmienia, rodzinne miasta też. Zupełnie jak my, ludzie. Może jest to połączenie zwiastujące katastrofę – odezwała się mimo woli, a kąciki jej ust drgnęły w nikłym półuśmiechu. Właściwie czego się spodziewała? Lorne bez Lucasa i jej babci nie mogło być tym miejscem ze wspomnień, które na równi z cierpieniem wywoływało sentyment. Jakkolwiek mocno nie starałaby się poczuć tu znów jak w domu, na każdym kroku uświadamiała sobie, że to może być trudne, jeśli nie niemożliwe. Miejsca, które codziennie odwiedzała wiązały się z ludźmi, którzy należeli już do przeszłości – tej najgorszej, bo już bez żadnych szans na ciąg dalszy.
Popatrzyła na niego, mrużąc delikatnie oczy. No właśnie, czy w jej przypadku to była przerwa? Wyjeżdżając z Sydney miała wrażenie, że zamyka za sobą drzwi. Pracowała w korporacji, gdzie na jej miejsce następnego dnia znalazłoby się już kilku chętnych. Oddała klucze do wynajmowanego mieszkania z przekonaniem, że już tam nie wróci.
Babcia w spadku zostawiła mi herbaciarnię – przyznała nagle, borykając się z wewnętrznym przekonaniem, że brzmi to tak, jakby się tłumaczyła. Próbowała stłumić w sobie to uczucie. – Powrót wydawał się dobrym pomysłem – dodała, świadomie używając czasu przeszłego.
Z pomocą Coena stanęła na nogi, starając się nie dopuścić do głosu własnej dumy, która była gotowa niemalże wyć na alarm. Kiedy poczuła się trochę pewniej puściła jego dłoń. Jej wzrok czujnie przesunął się po otaczającej ich przestrzeni. Nic nie mogła poradzić na to, że odczuła ulgę,
Przyszłam od strony centrum, więc myślę, że w tamtą. – Uniosła dłoń, by pokazać kierunek, może niepotrzebnie, skoro niemal natychmiast ruszyła w obraną stronę. Miała nadzieję, że nikt nie połasił się na pozornie bezpańskie ubranie. Wkrótce jednak okazało się, że miała dziś sporo szczęścia i wciąż nie wyczerpała tego limitu, bo kilka metrów dalej na piasku leżały rozrzucone jej ciuchy. Cora pozbierała je i od zaczęła się ubierać. Oddała bluzę Coenowi, po tym dopiero kończąc dopinanie koszuli.
Pewnie powinnam zrobić to wcześniej, ale dziękuję – powiedziała, unosząc na niego spojrzenie i odrzucając do tyłu wilgotne włosy. Kiedyś matka radziła jej, by żyła tak, aby nie musieć być nikomu wdzięczną. Z drugiej strony Anne zawsze powtarzała, że warto nauczyć się przyjmować pomoc. Cora zawsze żyła na styku dwóch biegunów. – Zatrzymałeś się w miasteczku czy w Tingaree? – Sama od początku mieszkała w domu po babci. Teraz jej własnym domu, do czego wciąż niekiedy nie potrafiła przywyknąć. Dawno nie miała nic prawdziwie swojego w kontekście miejsca.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Niestety istniała ogromna szansa, że nie zrozumiałby tych zawiłości i dostosowywania własnych wypowiedzi do poszczególnych członków rodziny. Zdecydowanie nie mógł narzekać na sposób, w jaki był wychowywany - nie nakładali na niego przesadnie żadnych ram, pozwalając na prawie to nieograniczone możliwości wyrażania siebie. Czy to dlatego jesteś takim dupkiem? - usłyszał kiedyś, będąc wielce tym zaskoczony. Nie myślał, że jego nieskrępowanie często zostawało odbierane przez innych właśnie w taki sposób.
- Może... a może już ona nastąpiła? - odpowiada cicho, tak że jego pytanie ginie w szumie fal rozbijających się o piaszczysty brzeg. Seria katastrof, której teraz odczuwali skutki i przed czym tak niepostrzeżenie starał się zbiec. Tutaj nie dało się jednak tego omijać, a przynajmniej nie w nieskończoność - był skazany na zderzenie się ze zdarzeniami z przeszłości.
- Ach, no tak... moje kondolencje - Pocieszającą myślą w tym wszystkim było, że ich babcie być może spotkały się w zaświatach na plotkach; jakkolwiek one wyglądały. To jednak przypomniało mu, jak wiele z życia miasteczka zdołał przegapić w pogoni za karierą... lub jak kto woli - cichą ucieczką z Lorne Bay. - Już prawie zapomniałem, jak wygląda... sporo się zmieniła? - Od czasu, gdy unikanie takich miejsc stało się czymś prostszym. Łatwiejszym wyborem w dylemacie pisanym przez los i nieułożonych po żałobie emocjach.
Pokiwał głową, bez żadnego zbędnego komentarza zmierzając za Corą. Sam również rozglądał się po okrytym ciemnościami piasku, lecz to ona pierwsza dostrzegła swoje porzucone wcześniej ubrania. O tyle dobrze, że nie sprawdziły się jego posępne wizje z kradzieżą. Przyjął z powrotem bluzę od jasnowłosej i nieznacznie odwrócił przy tym wzrok w przeciwnym kierunku, dając jej tym samym czas na ubranie.
- Nie musisz dziękować, przecież nie pozwoliłbym Ci utonąć - Obojętnie jak nieciekawe relacje ich łączyły - zagmatwane przez równie nieprzyjemne wspomnienia - to nie spoglądałby przecież z brzegu, jak pochłania ją ocean. Nie chciał również, by czuła się w jakiś sposób mu dłużna, choć wizja docinek z tego powodu za kilka dni zapewne wyda się ogromnie pociągająca. Cóż, najwyżej wtedy będzie żałować tego niespotykanego odruchu serca w stosunku do Westwood.
- Tingaree, w domku po babci... wiesz brak porządnego zasięgu i te sprawy - wzruszył przy tym ramionami, udając niewzruszonego otrzymanym w spadku miejscem zamieszkania. A był - cholernie, kiedy przechadzał się po jego pomieszczeniach i korytarzach, wspominając wszystkie radosne momenty własnego dzieciństwa. Swego czasu spędzał tam więcej wolnych chwil z przyjaciółmi niż w rodzinnym domu. Aborygeńskie legendy opowiadane babcinym głosem nadal jakby rozbrzmiewały w drewnianych ścianach jej dawnego domu. A on był tym wszystkim i za każdym razem czuł pewną pustkę w sercu, kiedy dochodziła do niego wieczna tęsknota. Czas nie leczy ran, do cholery - powtarzał sobie wtedy w myślach, krzywiąc się do siebie w bólu rozlewającym powoli po klatce piersiowej. - Przyjechałaś autem?

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Pytanie Coena odbijało się echem w głowie Cory, choć nigdy przenigdy nie odważyłaby się na nie odpowiedzieć. Słowa miały moc – Westwood jako osoba, która jeszcze całkiem niedawno posługiwała się nimi zawodowo, doskonale o tym wiedziała. Nie zamierzała więc kusić losu. Ile właściwie takich małych końców świata mieli za sobą? Katastrof, które wybuchały niczym wulkan, zalewając wszystko dookoła lawą?
Naturalnie nie mogła spytać o to Coena – to był grunt, na który nigdy nie miała wstępu. O takie rzeczy pytało się kogoś bliskiego, albo kogoś, z kim łączyła nas wspólna przeszłość. Ale nie taka.
Mam nadzieję, że dobrze się tam bawią, popijając tę ich ulubioną nalewkę – skwitowała; to był jakiś sposób na oswojenie się ze stratą, ze śmiercią w ogóle. W przypadku babci działało, ale jeśli chodziło o Lucasa... zupełnie nie. Nie potrafiła go sobie wyobrazić po tamtej stronie w żadnej postaci. Może wynikało to z prostego faktu, że śmierć Anne wydawała się logiczna – dało się ją wytłumaczyć chorobą. Ale śmierć Lucasa była dla Cory pozbawiona sensu i była tragiczną konsekwencją czyjejś fatalnej decyzji o tym, by tamtego dnia w lesie pociągnąć za spust. Jak można byłoby to w ogóle wytłumaczyć? – Niewiele. Jakoś nie miałam głowy do zmian wystroju. – A raczej: niekiedy wciąż borykała się z tym poczuciem, tak charakterystycznym dla ludzi w żałobie, że pewnego dnia w drzwiach herbaciarni stanie babcia, której mogłyby się te zmiany nie spodobać. Absurd. – Wpadnij kiedyś – dodała, zanim rozważyłaby, co takie zaproszenie mogłoby oznaczać i czy wynikało wyłącznie z poczucia wdzięczności za bądź co bądź uratowanie życia.
Wiedziała, że ma rację. Były przecież granice, których nie przekraczało się nawet z powodu wzajemnej niechęci. Tym bardziej takiej, która przecież już od wielu lat nie miała podatnego gruntu, na którym mogłaby wciąż wzrastać.
Och, tak, znam dobrze te uroki Tingaree. Też tam mieszkam – przyznała z niejaką konsternacją, mimowolnie uświadamiając sobie, że chyba całkiem sporo rzeczy ich łączy. Ta myśl wydała jej się tak niespodziewana, a przy tym wyjątkowo niekomfortowa, że Cora z ulgą przyjęła kolejne pytanie Coena. Pokręciła głową. – Nie. – Wolała nie dodawać, że piła alkohol, bo pewnie wyszłaby na jeszcze bardziej nieodpowiedzialną niż i tak już była. – Wcześniej zamierzałam wrócić na piechotę – piesze wycieczki zawsze były dla niej przyjemnością, nawet pomimo sporej odległości, którą miałaby dziś do pokonania – ale chyba sobie odpuszczę ten pomysł i pewnie zamówię taksówkę – dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Zdecydowanie nie czuła się na siłach, by testować dziś swoją wytrzymałość.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Zbyt wiele, a zarazem niedostatecznie względem świata, w którym ciągnęły się ich egzystencje. Przez pewien czas nie potrafił wyrzucić z własnej głowy myśli, że tylko w tym chaosie katastrof potrafi już normalnie funkcjonować. To one zaczęły wybijać rytm w jego życiu, bez którego po prostu się plątały mu się nogi. Dość długo potem już w pozornym spokoju upadał coraz, by przyzwyczaić się do powolnego tempa. I w jakimś stopniu je polubił, choć wiązało się to z omijaniem granic Lorne Bay. Właśnie w tym rodzinnym miasteczku zakotwiczył wszelkie swoje demony, samemu rozwijając skrzydła daleko od domu... gdyż choćby zaprzeczał niezliczoną ilość razy, wyłącznie tutaj kiedykolwiek zapuścił korzenie - a potem brutalnie je wyrwał.
- Zapewne tam nie mają nawet kaca - Uśmiechnął się blado, na wyobrażenie szczęśliwych staruszek pochylonych nad ulubioną nalewką. Wszystko w jakiejś niebiańskiej scenerii z fotelami z mięciutkich obłoków, by w przebiciach mogły spoglądać ku ziemi - na tych wszystkich ludzi, których pozostawiły w świecie żywych. I choć taka wizja łapała za serce, to w zupełnie inny sposób niż przy osobach tak gwałtownie przez niego pożegnanych. Zgrabnie udawał ruszenie przed siebie, lecz nigdy tak naprawdę nie ruszył z tego przeklętego miejsca.
- Wpadnę... może jeszcze znajdę chwilę przed wyjazdem - Zabawne jak tymi słowami pragnął przekonać sam siebie, iż jego pobyt tutaj był tylko czasowy. Mieszczący się w odgórnie wyznaczonych ramach przez termin wyjazdy; nieważne, że do teraz niesprecyzowany i odsuwany w magicznym "potem". - Kto by pomyślał, że zostaniemy kiedyś sąsiadami - Wywrócenie oczami przy wypowiadaniu tych słów było wręcz instynktowne i jakby poza siłą sprawczą Coena. Niepokój zaczął kiełkować gdzieś z tyłu głowy mężczyzny, kiedy los ukazywał kolejne miejsca do rychłego spotkania. Od przeszłości nie da się uciec; powtarzała niegdyś jego babcia, choć zapewne w zupełnie innym kontekście. Jednak nawet w tym przypadku w całej swojej gorzkości idealnie wpasowywały się ich obecnej sytuacji. - Spacer? Taki kawał drogi? Bawisz się w jakiegoś niestrudzonego wędrowca? - Czyżby powinien przemyśleć własne nawyki? Zapewne trener nie miałby nic przeciwko, by jego podopieczny poddawał się takiemu wysiłkowi kosztem wygodnej jazdy samochodem. Oczywiście jeśli nie w grę wchodziło potencjalne uszkodzenie ciała. Chłop załamałby się ogromnie, gdyby usłyszał w rozmowie telefonicznej o kontuzji zaliczonej w tak szalenie głupi sposób. - Jak już doszliśmy do tego, że jesteśmy sąsiadami... to i tak mam po drodze, więc po prostu zabierz się ze mną - Wzruszył ramionami jakby naprawdę wpadł na genialny pomysł, a nie na oczywistą oczywistość. Przeniósł spojrzenie z Cory na ciągnący się w oddali parking, nieudolnie starając się wypatrzyć własny samochód. W tych ciemnościach było to po prostu prawie niewykonalne.

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
ODPOWIEDZ