Na zawsze – to wydawało się tak ostateczne, tak trudne do ubrania w określone ramy, a przecież dla ludzi to miało swój początek i koniec. Coraz wiedziała, że będzie już zawsze tęsknić za Lucasem, ale to oznaczało mniej więcej tyle, że ta tęsknota zniknie razem z nią. Każde na zawsze łączyło się bezpośrednio z człowiekiem, który nadawał mu kształt.
Reakcja Coena sprawiła, że Westwood poczuła satysfakcję, zupełnie jakby wciąż była tamtą nastolatką, która potrafiła wykłócać się z nim o najdrobniejszy szczegół, a nie dorosłą kobietą. Na moment przeniosła się do przeszłości, ale riposta mężczyzny szybko starła z jej twarzy chwilowy wyraz zwycięstwa. Cora rozchyliła usta, jednak zanim wydobyłby się z nich choćby pojedynczy dźwięk, zamknęła je, zerkając na niego chmurnie. Była wyraźnie zła, że pozwoliła mu na wygranie tego słownego pojedynku.
Przesunęła dłonią po piasku, zamykając trochę w garści. Przesypała go do drugiej ręki, nie przejmując się tym, że część spadła na jej odsłonięte nogi. Zresztą zaraz go z nich strzepnęła. Zacisnęła usta w wąską linię, powstrzymując kolejny wybuch i słowa, których mogłaby później żałować. W gruncie rzeczy to nie w Coena był wymierzony gniew, który buzował jej tuż pod skórą. Jeśli powinien w kogokolwiek to jedynie w nią samą i Cora zdawała sobie z tego sprawę.
–
Dzięki za radę – mruknęła pod nosem, wciąż bardziej przypominając obrażone dziecko niż prawie trzydziestolatkę. Ale kiedy uniosła na niego wzrok, w jej spojrzeniu nie było już tej zaciętości, a raczej rezygnacja. Pomimo buńczucznej postawy, Cora naprawdę się przestraszyła. Te chwile, które tam przeżyła, kiedy woda zdawała się ją pochłaniać, były diabelnie przerażające; naprawdę myślała, że umrze. I dotarło do niej, jak bardzo tego nie chce. Może jej życie nie było idealne, ale wciąż pragnęła je przeżywać. Po swojemu. –
Może po prostu nie miałam kogo o to zapytać. – Ledwie te słowa wybrzmiały, Cora już zdążyła ich pożałować. A raczej tego, że wypowiedziała je w stronę Coena. Minęło tyle lat, odkąd widzieli się po raz ostatni, a mimo to miała wrażenie, że wraz z tym, jak spotkały się ich spojrzenia, znów stanęli w szranki. Tylko że wbrew pozorom teraz wcale nie sprawiało jej to takiej przyjemności. Tym razem to ona popatrzyła w stronę wody. Fale nie wydawały jej się już pociągające, nie zachęcały, by znalazła się pomiędzy nimi. A ona nie miała odwagi pociągnąć tego tematu i przyznać, że może pozostawienie swojego dotychczasowego życia w Sydney nie było wcale dobrym posunięciem. Spojrzała na Coena.
–
Z doświadczenia wiem, że krótkie przerwy rzadko kiedy są naprawdę krótkie – uśmiechnęła się gorzko. Kiedy rozstawała się ze swoim partnerem, któreś z nich też mówiło o tym jak o przerwie, a przecież Cora uznała, że oboje dobrze wiedzą, że to po prostu koniec. Nie jakaś tam przerwa, nie chwilowe nabranie dystansu. Nie łudziła się, że mogą jeszcze odbudować związek. Nie dlatego, że go nie kochała, że już nic nie czuła. Ale nawet najszczersze uczucia były czasem po prostu niewystarczające, by zbudować coś trwałego.
Rozejrzała się i wtedy dotarło do niej, że są w innym miejscu niż to, z którego wchodziła do wody. –
Zostawiłam gdzieś ubrania. Muszę ich poszukać – powiedziała, ale nie od razu zaczęła się podnosić. Na twarzy Cory odbiło się wahanie, związane z wewnętrznym rozdarciem pomiędzy tym, co powinna, a co chciała zrobić. Powoli, jakby z trudem wyciągnęła dłoń w stronę Coena. –
Pomożesz mi? – zapytała z wyczuwalnym napięciem. Proszenie o pomoc zawsze sprawiało jej trudność, a tu było jeszcze ciężej, ze względu na charakter ich znajomości. Jednak w tym momencie nie mogła zaufać swojemu ciału na tyle, by samej spróbować stanąć na nogi.
coen peverell