: 12 mar 2023, 09:59
Logika podpowiadała jej, że nie mogła, nie była w stanie zastąpić dwojga ludzi. Robiła co mogła - nauczyła ją jeździć na rowerze i dekorować babeczki, malować ściany i pleść warkocze. A gdy jej własne umiejętności nie wystarczały sięgała po pomoc - już dawno temu zorientowała się, że nie ma nic uwłaczającego w proszeniu o pomoc. Jednakże serce czasem ściskało się w bólu. Bo dom Allison był inny nawet od tego, co do niedawna znał Jace. I chyba Larabel musiała się z tym oswoić, tak jak oswoić musiała się sama Allie. Paradoksalnie większość tych lęków kryła się w jej głowie, wybiegając w przód starała się przewidzieć czy siedmiolatka, na którymś etapie swojego życia będzie miała jej za złe jakąkolwiek z podjętych decyzji, miała dorastać z poczuciem niesprawiedliwości zaniedbanym przez lęki jej matki. I z tym starała się walczyć każdego dnia od niemalże siedmiu lat.
Była mu wdzięczna, za wypowiedziane słowa, za chęć zrozumienia i wsparcia okazanego gestem, który chociaż niewinny miał w sobie coś intymnego, coś co należało jedynie do nich i znaczyło więcej niż muśnięcie dłonią policzka. Bo osamotniona potrzebowała czasem wiedzieć, że jest ktoś kto jej kibicuje. Że jest osoba, która umiała ją zrozumieć i wesprzeć chociażby krótkim zdaniem, drobnym gestem. Bo miała dziwną pewność, że tak jest. I ta świadomośc rozlewała się przyjemnym ciepłem.
Bo nie śmiała wymagać od rodziców słów pochwały, kiedy oni sami odgrywali znaczącą rolę w życiu Allison - ilekroć musiała pojawić się w pracy to oni spędzali noce z dziewczynką.
- Jestem, Allison jest naprawdę cudownym dzieckiem. Czasem po prostu łatwo zapętlić się we własnych wątpliwościach - odparła. Sama była zaskoczona z jaką łatwością Ephraimowi udało się wyciągnąć ją na powierzchnię. To było miłą odmianą, nie musieć wydostawać się spomiędzy wzburzonych fal własnych wątpliwości i lęków samodzielnie, czując niemalże fizycznie zmęczenie batalią rozgrywaną w ciszy skąpanej w półmroku sypialni. Teraz, w tym momencie miała ze sobą kapitana, który wyciągnął do niej dłoń, który nawigował ją do brzegu z właściwym sobie zdecydowaniem i pewnością.
A mimot to, kiedy przygądała się zmęczonym bezsennością rysom twarzy, gdy zaglądała w oczy widziała znajomy niepokój. Niepokój, którego źrodło trudno było zlokalizować, a jeszcze trudniej było się do niego przyznać głośno. Przejmował kontrolę nad myślami, spędzając sen z powiek w miejscu, które przecież było bezpieczne. Jednakże żadne tłumaczenie nie mogło zmienić tego, że łóżko wydawało się za miękkie chociaż jeszcze wczoraj spokojnie udało się złozyć skroń na tej samej poduszce. Wiedziała też ile mogło być takich nocy nim zdecydował się sięgnąć po minimalną pomoc.
Na jego słowa uśmiechnęła się ciepło. Inaczej nie można było określić tego ułożenia warg, które niemalże sięgało oczu. Zdawała sobie sprawę, że znajoma twarz w tłumie, w miejscu, w którym się nie spodziewało zobaczyć kogoś ze swojej codzienności mogła zadziałać róźnie. I poczuła ulgę wraz z wyznaniem Ephraima. - Cieszę się... - na chwilę zawahała się, zwijając usta w wąską linię. Jednakże od jakiegoś czasu przesuwali granicę swojej znajomości, wpływając na coraz niebezpieczniejsze wody, gdzie każdy zły ruch mógł kosztować zbyt wiele. Jednakże wiedziała aż za dobrze. I z jakiegoś powodu miała wrażenie, że nie miał wokół siebie osoby, która mogłaby stanowić dla niego kotwicę, która przytrzyma go, gdy umysł będzie podpowiadał niepokojące myśli, podsuwał obrazy, o których chciało się zapomnieć. - że strach nie przejął kontroli - dodała, odwołując się do wypowiedzianych przed chwilą przez niego słów. Przez moment pozwoliła ciszy wybrzmieć, ciszy przerywanej szmerem miasta kładącego się do snu (albo budzącego się do nocnego życia?). I przypominała sobie, jak czasem nawet najmniejszy szmer, odległy warkot silnika przejeżdżającego auta drażnił zmysły, rozpraszał sen. - Ephraim? - zwróciła sie do niego, czekoladowym spojrzeniem wracając do twarzy mężczyzny. - Wiem, że czasem jest ciężko. I wiem, że trudno ubrać to w słowa. I, że te odczucia nie mają sensu bo przecież jesteś daleko od tego chaosu - sama do końca nie wiedziała jeszcze do jakiej konkluzji zmierza, jak chciała zamknąć te wypowiedź. Dlatego dłoń niepewnie sięgnęła po tę większą, męską i zacisnęła na niej palce w pokrzepiającym geście. - Obiecaj, że nie zostaniesz z tym sam - nie musiał, bo ona naprawdę chciała być dla niego, nawet milczeć wspólnie przy kubku ciepłej herbaty. Potrzebowała chyba zapewnienia, słownego zapewnienia klarownego niczym rozkaz, że nie będzie próbował samotnie walczyć na kolejny froncie.
Ephraim Burnett
Była mu wdzięczna, za wypowiedziane słowa, za chęć zrozumienia i wsparcia okazanego gestem, który chociaż niewinny miał w sobie coś intymnego, coś co należało jedynie do nich i znaczyło więcej niż muśnięcie dłonią policzka. Bo osamotniona potrzebowała czasem wiedzieć, że jest ktoś kto jej kibicuje. Że jest osoba, która umiała ją zrozumieć i wesprzeć chociażby krótkim zdaniem, drobnym gestem. Bo miała dziwną pewność, że tak jest. I ta świadomośc rozlewała się przyjemnym ciepłem.
Bo nie śmiała wymagać od rodziców słów pochwały, kiedy oni sami odgrywali znaczącą rolę w życiu Allison - ilekroć musiała pojawić się w pracy to oni spędzali noce z dziewczynką.
- Jestem, Allison jest naprawdę cudownym dzieckiem. Czasem po prostu łatwo zapętlić się we własnych wątpliwościach - odparła. Sama była zaskoczona z jaką łatwością Ephraimowi udało się wyciągnąć ją na powierzchnię. To było miłą odmianą, nie musieć wydostawać się spomiędzy wzburzonych fal własnych wątpliwości i lęków samodzielnie, czując niemalże fizycznie zmęczenie batalią rozgrywaną w ciszy skąpanej w półmroku sypialni. Teraz, w tym momencie miała ze sobą kapitana, który wyciągnął do niej dłoń, który nawigował ją do brzegu z właściwym sobie zdecydowaniem i pewnością.
A mimot to, kiedy przygądała się zmęczonym bezsennością rysom twarzy, gdy zaglądała w oczy widziała znajomy niepokój. Niepokój, którego źrodło trudno było zlokalizować, a jeszcze trudniej było się do niego przyznać głośno. Przejmował kontrolę nad myślami, spędzając sen z powiek w miejscu, które przecież było bezpieczne. Jednakże żadne tłumaczenie nie mogło zmienić tego, że łóżko wydawało się za miękkie chociaż jeszcze wczoraj spokojnie udało się złozyć skroń na tej samej poduszce. Wiedziała też ile mogło być takich nocy nim zdecydował się sięgnąć po minimalną pomoc.
Na jego słowa uśmiechnęła się ciepło. Inaczej nie można było określić tego ułożenia warg, które niemalże sięgało oczu. Zdawała sobie sprawę, że znajoma twarz w tłumie, w miejscu, w którym się nie spodziewało zobaczyć kogoś ze swojej codzienności mogła zadziałać róźnie. I poczuła ulgę wraz z wyznaniem Ephraima. - Cieszę się... - na chwilę zawahała się, zwijając usta w wąską linię. Jednakże od jakiegoś czasu przesuwali granicę swojej znajomości, wpływając na coraz niebezpieczniejsze wody, gdzie każdy zły ruch mógł kosztować zbyt wiele. Jednakże wiedziała aż za dobrze. I z jakiegoś powodu miała wrażenie, że nie miał wokół siebie osoby, która mogłaby stanowić dla niego kotwicę, która przytrzyma go, gdy umysł będzie podpowiadał niepokojące myśli, podsuwał obrazy, o których chciało się zapomnieć. - że strach nie przejął kontroli - dodała, odwołując się do wypowiedzianych przed chwilą przez niego słów. Przez moment pozwoliła ciszy wybrzmieć, ciszy przerywanej szmerem miasta kładącego się do snu (albo budzącego się do nocnego życia?). I przypominała sobie, jak czasem nawet najmniejszy szmer, odległy warkot silnika przejeżdżającego auta drażnił zmysły, rozpraszał sen. - Ephraim? - zwróciła sie do niego, czekoladowym spojrzeniem wracając do twarzy mężczyzny. - Wiem, że czasem jest ciężko. I wiem, że trudno ubrać to w słowa. I, że te odczucia nie mają sensu bo przecież jesteś daleko od tego chaosu - sama do końca nie wiedziała jeszcze do jakiej konkluzji zmierza, jak chciała zamknąć te wypowiedź. Dlatego dłoń niepewnie sięgnęła po tę większą, męską i zacisnęła na niej palce w pokrzepiającym geście. - Obiecaj, że nie zostaniesz z tym sam - nie musiał, bo ona naprawdę chciała być dla niego, nawet milczeć wspólnie przy kubku ciepłej herbaty. Potrzebowała chyba zapewnienia, słownego zapewnienia klarownego niczym rozkaz, że nie będzie próbował samotnie walczyć na kolejny froncie.
Ephraim Burnett