W bibliotekach było coś niezwykle ujmującego. Może spokój, który otaczał go od progu, albo zapach starych książek, nieporównywalny z niczym innym.
Tutaj uciekał. Ostatnio zbyt często, lustrując spojrzeniem tytuły, przechadzając się między regałami bez większego celu. Tutaj nie spotka wymagającego ojca, który suszył mu głowę o kolejne bankiety i wdrożenie do kolejnej filii banków. Nie było tu przyjaciela, który nęcił go za nos, miażdżył, zgniatał jak kartkę i wyrzucał, kiedy uznał to za sposobne. Nie było tu pieprzonych filmów, kolejnych podpisanych kontraktów, nie było też masy bezimiennych twarzy, które spotykał na mocno zakrapianych imprezach, a z którymi często budził się nad ranem.
Tu miał inny świat, trochę jakby jego - pomiędzy Dostojewskim, a Kafką, w towarzystwie milczących ludzi i ulotnych szeptów.
Na pierwszy rzut oka ciężko było nazwać go książkowym molem. Markowe koszule kontrastowały z poniszczonymi okładkami, a okulary nosił tak rzadko, że czasami sam zapominał o ich istnieniu. Częściej upadlał się by zapomnieć, a kiedy dochodził do siebie upadlał się, żeby stanąć na nogi. Ale czytał; w tych wszystkich momentach stabilności, trochę ze wstydem jakby czytanie w jego sferach i w jego wieku nie było przychylnie widziane.
W bibliotece nikt nie zadawał pytań, kiedy sunął palcami po zakurzonych półkach, wystukując opuszkami rytm. Nikt nie dziwił się, że jego usta nie uśmiechają się sztucznie i nikt nie oceniał tego, że czasami krzywi się na widok mniej lubianych autorów wyrytych na książkowych grzbietach. I spędzał tam godzinę albo dwie, zanim wrócił do pędzącego na złamanie karku życia, którego nienawidził tak mocno, jak było to tylko możliwe.
Czytał. Czytał. Czytał.
Wybierał tytuły, odkładał je, czasami zmieniając kolejność by stały alfabetycznie. Czasami zaglądał do książki, czytając przypadkowe wersy i na tej podstawie oceniając czy zabierze książkę do domu, ukrytą głęboko w torbie.
A może robił to tylko po to, by nie siedzieć bezczynnie - tak czy inaczej, nadszedł dzień, kiedy ktoś zmącił jego spokój kilkoma rozsądnymi słowami.
Nie łatwiej po prostu wybrać jeden i zobaczyć co kryje się w środku?
Trudno powiedzieć, czy Ellison zdziwił się bardziej samym pytaniem czy może faktem, że nie zauważył wcześniej siedzącego nieopodal chłopaka. Zamarł, z dłonią nadal na jednej z książek, odszukując spojrzeniem nieznajomego i unosząc tylko odrobinę brwi.
Podobno nie powinno się oceniać książki po okładce.
Przechylił głowę i oparł się bokiem o regał.
Romeo i Julia.
-
Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy.* - zacytował tylko, skinieniem głowy wskazując na trzymany przez niego tom, unosząc kącik ust w bladym uśmiechu, przeskakując spojrzeniem do jego twarzy.
-
Nie lubię ryzykować - odpowiedział, tym razem obracając własny tom.
Hamlet.
-
Wracam do tego co znam. Co do reszty...Lubię się z nią oswajać. - nie odwrócił spojrzenia, daleko mu było do płochości i wstydu. Tym razem skoncentrował się na jego wargach, a następnie na drobnym dołku w policzku.
Dash Brooks