Fly me to the moon
: 05 sie 2021, 09:13
Krople deszczu uderzały o szyby, wystukując przyjemną, niezwykle relaksującą melodię do snu, ten jednak nie zapadał pogrążony w myślach agent, mierzył ze znudzeniem wyścig, tych drobinek wody na tafli szkła, którą były okna, tonąc w półmroku, jaki rozświetlały strategicznie ulokowane w pokoju świece, zanurzył się w świat fantazji i pragnień. W akompaniamencie deszczowej aury i okazjonalnego szumu wiatru, przebrzmiewał dobrze znany i sympatyczny dla ucha głos Sinatry, lubił jego kawałki zwłaszcza w noce, takie jak ta, gdy ciemność otuliła swą peleryną świat, tak dokładnie, z taką starannością, że, choć oko wykol nie dostrzeżesz plaży z balkonu, co złotym piaskiem mami, niemal na wyciągnięcie ręki. I chociaż główną zasługą tego była szalejąca nad miastem burza, to i w okolicy niewiele stało latarni i wprawdzie, przy drodze głównej zapewne jest znacznie jaśniej, to ten widok, jednak skradł jego spojrzenie. Być może ciemna tafla morza, tak za dnia kusząca, swą egzotyczną barwą, w noc taką, jak jest równie bliska szarym i nieprzeniknionym wodom otaczającym urokliwe miasteczko Whitby w Anglii, gdzie Winchesterowie, mieli swoją „letnią rezydencję” – westchnął, na myśl o starym wielkim domu, którego mury były świadkami tylu istotnych dla życia jego rodziny wydarzeń, bo chociaż większość młodości spędził w Londynie, to miasteczko, jak i jego nadmorski urok głęboko zapadły mu w pamięci i tylko brak czasu sprawiał, że nie wybierał się, tam tak często, jakby tego chciał.
Wibracje telefonu wyrwały go z zadumy. Bez zawahania sięgnął po urządzenie świadom, marnej ilości kontaktów, jakie posiadał, a głównie byli to ludzie z pracy, to ciekawość sprawiła, że tak prędko odblokował i zapoznał się z treścią wiadomości tekstowej, krótka korespondencja, jakich wiele, odrobina prowokacji, w celu, jakże prostym, aby sprawić, by osoba po drugiej stronie wysiliła umysł, znał ją i wiedział, że może liczyć na kreatywność i nieprzewidywalność, zatem nie zdziwiłby się, gdyby podjechała pod dom autokarem imprezowym zawiniętym z wieczora panieńskiego, a także w równym stopniu oczekiwał, że „zaskoczy” go nocną kreacją w postaci polarowej cieplutkiej piżamy przedstawiającej jednorożca, i nie, nie zdziwiłby się, gdyby tak szła, przez ulicę, ot założyłaby pewnie do tego szpilki i ramoneskę, ale rzeczywistość okazała się bardziej przyziemna.
Wstał pospiesznie i wyszedł z domu, zabierając ze sobą, jedynie parasol. Deszcz wprawdzie, już jedynie kapał, ale i tak nie zamierzał moknąć. Gdy ujrzał postać ciemnowłosej, uśmiechnął się kwaśno. Widząc jej opłakany stan, westchnął i zlustrował ją wzrokiem. Rana, nie była groźna, ale wymagała natychmiastowej opieki. Ujął ją pod ramię, ale widząc i czując alkohol, uznał, że trochę deszczu mu nie zaszkodzi i obejmując ją pewniej, podniósł przyciągając, niewielką postać kobiety do piersi. – Trzymaj parasol – rzucił, niezbyt pewny tego, czy kontaktowała. Niosąc ją w ramionach, nie zastanawiał się nad przyczyną, dlaczego akurat wybrała jego numer, podejrzewał, że to alkohol zasugerował. Przekraczając próg domu, zabrał ją od razu na piętro do łazienki i tam dopiero postawił na nogach. Pospiesznie szukając rzeczy potrzebnych do przemycia i opatrzenia rany w apteczce domowej, w jego ruchach była pewność siebie i zdecydowanie, tak jak i w momencie, gdy ujął ją subtelnie, ale stanowczo za zranioną rękę i przemył ranę. Dopiero teraz spojrzał jej w oczy ze smutkiem.
Yara Vanderberg
Wibracje telefonu wyrwały go z zadumy. Bez zawahania sięgnął po urządzenie świadom, marnej ilości kontaktów, jakie posiadał, a głównie byli to ludzie z pracy, to ciekawość sprawiła, że tak prędko odblokował i zapoznał się z treścią wiadomości tekstowej, krótka korespondencja, jakich wiele, odrobina prowokacji, w celu, jakże prostym, aby sprawić, by osoba po drugiej stronie wysiliła umysł, znał ją i wiedział, że może liczyć na kreatywność i nieprzewidywalność, zatem nie zdziwiłby się, gdyby podjechała pod dom autokarem imprezowym zawiniętym z wieczora panieńskiego, a także w równym stopniu oczekiwał, że „zaskoczy” go nocną kreacją w postaci polarowej cieplutkiej piżamy przedstawiającej jednorożca, i nie, nie zdziwiłby się, gdyby tak szła, przez ulicę, ot założyłaby pewnie do tego szpilki i ramoneskę, ale rzeczywistość okazała się bardziej przyziemna.
Wstał pospiesznie i wyszedł z domu, zabierając ze sobą, jedynie parasol. Deszcz wprawdzie, już jedynie kapał, ale i tak nie zamierzał moknąć. Gdy ujrzał postać ciemnowłosej, uśmiechnął się kwaśno. Widząc jej opłakany stan, westchnął i zlustrował ją wzrokiem. Rana, nie była groźna, ale wymagała natychmiastowej opieki. Ujął ją pod ramię, ale widząc i czując alkohol, uznał, że trochę deszczu mu nie zaszkodzi i obejmując ją pewniej, podniósł przyciągając, niewielką postać kobiety do piersi. – Trzymaj parasol – rzucił, niezbyt pewny tego, czy kontaktowała. Niosąc ją w ramionach, nie zastanawiał się nad przyczyną, dlaczego akurat wybrała jego numer, podejrzewał, że to alkohol zasugerował. Przekraczając próg domu, zabrał ją od razu na piętro do łazienki i tam dopiero postawił na nogach. Pospiesznie szukając rzeczy potrzebnych do przemycia i opatrzenia rany w apteczce domowej, w jego ruchach była pewność siebie i zdecydowanie, tak jak i w momencie, gdy ujął ją subtelnie, ale stanowczo za zranioną rękę i przemył ranę. Dopiero teraz spojrzał jej w oczy ze smutkiem.
Yara Vanderberg