10.
Każdy, kto znał Tate Callaway wiedział, że nie była kobietą niewielu słów. Właściwie paplała bezustannie, choć wbrew pozorom jej wypowiedzi były wcześniej dokładnie przemyślane. To nie tak, że gadała wszystko, co jej ślina na język przyniosła, o nie. Dobra, czasem zdarzało jej się palnąć coś durnego, ale nie tylko ona tak miała, więc trzeba było jej wybaczać te małe niedogodności.
On rana siedziała na forum o istotach pozaziemskich, bo interesowała się nie tylko nawiązywaniem kontaktu z duszami zmarłych, ale również z kosmitami. Wprawdzie kosmity jeszcze nigdy żadnego nie spotkała, ale pewnego razu zmodyfikowała stare radio i za jego pośrednictwem złapała dziwne sygnały, które ewidentnie nie pochodziły z tego świata. Ani nawet z tamtego. To było coś zupełnie innego od próby usłyszenia zmarłych. Coś, czego nigdy wcześniej nie słyszała. W każdym razie dostała namiary od pewnego świra swojego pokroju, że nad Carnelian Land, a dokładniej w polu kukurydzy, znaleziono ugniecione ślady. Sprawcą mógł być kierowca traktora, który robił sobie żarty albo jakiś dziadek, który nieumyślnie wciągnął kombajnem za dużo rośliny i tak powkręcała mu się w koła. Ale równie dobrze mogło to być coś innego. Coś NAPRAWDĘ wielkiego, dlatego po zmroku postanowiła wybrać się w opisane wcześniej miejsce.
Na wyprawę zabrała Archiego, choć sama zwykle zwracała się do niego Archello. Tak sobie wymyśliła i tak już zostało. Bo był pięknym mężczyzną, a Archello brzmiało prawie jak Apollo. Jej pierwszy wybór padł na Lowella, ale ten nie mógł jej towarzyszyć. Pomyślała też o Luke'u, ale ten ciągle kpił ze jej zainteresowań. A Burns? Burns wykazywał zainteresowanie i to było świetne!
- Co ty wyprawiasz? - syknęła w jego stronę, kiedy latarka zaczęła wariować.
- Możesz świecić normalnie? - no tak, jakby to była jego wina. W końcu sięgnęła do kieszeni kamizelki i wyciągnęła z niej dwie małe baterie. Tate od początku postawiła na światło z telefonu, bo akurat ten jej dawał wystraczającą jasność.
- Doceniam twoje zaangażowanie, ale nie jesteśmy tutaj służbowo. Żaden z ciebie Mulder, a ze mnie żadna Scully - w zasadzie, gdyby tak im się lepiej przyjrzeć, to mogliby odwalić niezły cosplay.
Przedzierała się przez kolejne warstwy kukurydzy, a czasem nawet przypominała sobie, że za nią maszeruje Archie, więc przytrzymywała łodygi i liście, tym samym robiąc mu przejście. Najczęściej jednak wylatywało jej to z głowy i mężczyzna obrywał łodygą prosto w twarz.
- Typek z forum o UFO i obcych cywilizacjach dał mi cynk, że dzieją się tutaj dziwne rzeczy - wyjaśniła pokrótce, ale na razie nie widziała niczego dziwnego, a do rzekomych kręgów w polu mieli jeszcze spory kawałek.
- Kosmici, obcy, pozaziemianie, Marsjanie, przybysze... Możesz nazywać ich jak chcesz. Ja mówię ufoki - o ile kosmici brzmieli komediowo, to ufoki brzmiały totalnie komicznie.
- Cholera - przystanęła nagle i podstawiła mężczyźnie pod nos wydruk, który przygotowała przed wyjściem z domu.
- Powinniśmy skręcić w lewo czy w prawo? - zapytała, bo już nie wiedziała, jak powinna trzymać skrawek papieru i czy w dalszym ciągu mieli przed sobą Północ.
Archibald Burns