Nawet zaraz po przyjeździe do większego miasta, nie czuła się skrępowana, gdy rozmawiała z osobami o wiele bardziej inteligentnymi czy zamożnymi od niej. Dla jednych pewnie była to jej dobra cecha, dla innych gorsza, ale sama Marienne już dawno doszła do wniosku, że całego świata do siebie nie przekona, nawet jakby próbowała ze wszystkich sił. Nigdy nie chciała też udawać kogoś, kim nie była i najwyraźniej się to sprawdziło, bo nie wróciła jeszcze z podkulonym ogonem na rodzinną wieś, jak jej to wcześniej przepowiadano. Nie spędzała też dni samotnie, miała przyjaciół, miała bliskich, których uważała za rodzinę i nadal najwyraźniej miała apetyt na to, by poznawać coraz to więcej osób, nawet w tak niesprzyjających okolicznościach, jak obecne.
- Och zapewniam, że ten który masz, wyglądaj już na jakieś burżujskie cacko, ale nie chciałam wyjść na kobietę, co to wodzi wzrokiem po męskich nadgarstkach - także pozwoliła sobie na żarty. Inna sprawa, że niekoniecznie znała się na markach drogich zegarków i pewnie gdyby wiedziała, jaki ma na sobie August, przeżegnałaby się, na szybko wyliczając, ile byłoby z tego na przykład ciastek z cukierni i to nie jakiejś podrzędnej!
- Ha ha... Lorne nie jest takie duże, więc nawet, gdybym nie pamiętała, to jakoś tam trafię - przewróciła oczami, ale jasnym było, że kompletnie jej nie uraził. W zasadzie Mari należała do kobiet, które naprawdę trudno było urazić, bo większość sytuacji z łatwością potrafiła obrócić w żart. Jej charakter ulegał radykalnej zmianie dopiero w chwili, w której ją ktoś naprawdę zdenerwował. Wówczas po wesołym chochliku nie było już śladu i bliżej jej było do huraganu złożonego z nerwów, żywej gestykulacji i niestety - pewnie było to zasługą miejsca, z jakiego pochodziła - dość niewyszukanych wulgaryzmów.
- No tak, ta współczesność zabija w mężczyznach cały romantyzm - powiedziała rozmarzonym głosem, jakby faktycznie ją to martwiło, wcześniej wzruszając delikatnie ramieniem, w kwestii odpowiedzi na jego pytanie. Mogłaby zacząć tłumaczyć, że ludzie czasem kłamią z grzeczności, licząc, że ktoś mimo wszystko odmówi, albo też niektórzy zgadzają się na coś, czego wcale nie chcą, bo czują, że jest to od nich wymagane. Zdecydowała się jednak na ciszę, bo ta debata pewnie byłaby dość kłopotliwa, gdyby ją przesadnie maglować.
- Zawsze - wyszczerzyła się natomiast na jego kolejne pytanie, jakby co najmniej była z tego dumna i nie dostrzegła, że zarzucił jej bycie irytującą.
- Można to pokochać, albo znienawidzić. Polecam serdecznie pierwszą opcję, ale dobrze... nie będę już utrudniała. Zwyczajnie lubię być pewna, że się nie narzucam - podsumowała, korzystając z jego dłoni, skoro już jej ją zaoferował. Prawdę mówiąc miała duże szczęście, że w warunkach, których nikt - chyba - nie skrytykuje, wróci z powrotem do domu.
- Z Adavale... to niewielka wieś w Shire of Quilpie - wyjaśniła, bo nawet się nie łudziła, że sama nazwa mu coś powie, z resztą obszar do którego ona należała też nie musiał być mu dobrze znany.
- Poza tym słyszę wątpliwości w twoim głosie, Gus... masz szczęście, że nie jesteśmy wrogami, bo wówczas czułabym się zobligowana, żeby udowodnić swoje racje - dodała nieco złowróżbnie, co pewnie w połączeniu z jej aparycją wcale nie reperowało jej wizerunku. Może i nie była żadnym wojownikiem, a aktualnie jej stan był po prostu słaby, ale też wmawianie sobie, że choroba w żaden sposób jej nie wyniszcza, było jej mechanizmem obronnym.
- A może to ja jestem jakąś psychopatką, a ty wpadasz właśnie w moje sidła, jak soczysta mucha w pajęczą sieć? - odbiła piłeczkę, nie zrażając się, po czym wyszła z nim przez drzwi budynku, kierując się najpewniej w stronę parkingu.
- Ale dobra... na podstawie mojej wiedzy zaczerpniętej z filmów, faktycznie nadawałbyś się na złoczyńcę, ale - uniosła palec, zatrzymując się przy samochodzie, który najpewniej należał do Augusta.
- życie to nie film, a nasze wspólne wyjście zarejestrowało pełno federalnych kamer. Wiesz, mimo wszystko... całkiem bystra jestem - zaśmiała się, ale nie potrzebowała siebie uspokajać. Bo tak, owszem... miała w sobie naprawdę sporo z naiwniaka, więc gdyby rzeczywiście ktoś próbował ją porwać, pewnie sama wsiadłaby do takiego samochodu i jeszcze wesoło dyskutowała z potencjalnym złoczyńcą.
August A. Hemingway