There once was a ship that put to sea The name of the ship was the Billy of Tea
: 02 sie 2021, 22:47
Audrey Bree Clark dorastała w otoczeniu okolicznych legend, opowiadanych basowym głosem dziadka Clark. Legend podniosłych, żywiących wyobraźnię młodej dziewczynki która najchętniej wsłuchiwała się w opowieści powiązane z oceanem. Wielkie wyprawy, piękne syreny wodzące na pokuszenie oraz zaginione skarby przyciągały uwagę pobudzając wybujałe, dziecięce marzenia. Z tych wszystkich opowieści mała Audrey najbardziej lubiła tę o zaginionym skarbie który przez kilka miesięcy spędzał małej dziewczynce sen z oczu, gdy rozwodziła się nad sposobem jego odnalezienia. Nikogo nie powinno więc dziwić, iż dzień pamięci kapitana Thomasa Mayersa należał do tych, szczególnie lubianych przez młodą panią weterynarz. W jej pojęciu dzień ten posiadał niezwykłą atmosferę, będącą spełnieniem najskrytszych marzeń - bo kto nie chciał w dziecięcych latach być, choć przez jeden dzień, prawdziwym piratem? Panna Clark była pewna, iż taka osoba na tym świecie z pewnością nie istniała.
I w tym roku Audrey Bree Clark nie miałą zamiaru przegapić obchodów święta, organizowanych przez miasteczko Lorne Bay. Do tego dnia zwykła przygotować się równie skrupulatnie co do Halloween, chcąc aby jej kostium na coroczną paradę był dopracowany w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Przygotowana od kilku dni wpierw planowała wybrać się na obchody święta w towarzystwie grupki swoich znajomych, plany jednak pokrzyżował jej nowy pomocnik w sanktuarium. Mężczyzna wydawał jej się być odrobinę dziwnym, nieodgadnionym, jednocześnie nie wzbudzającym w niej większego zaufania. Kilka próśb sprawiło jednak, iż brunetce zrobiło się odrobinę szkoda mężczyzny, a co za tym idzie przyjęła zaproszenie tłumacząc to chęcią zapoznania nowoprzybyłego z niewielkim miasteczkiem.
Równiutko o umówionej godzinie panna Clark stanęła przed wejściem na festyn, ubrana w swój piracki kostium. Brązowe oczęta wyszukiwały w tłumie znajomej twarzy, gdy dłoń poprawiła asymetryczną spódnicę, z jednej strony odsłaniającą smukłe udo, okalane kabaretkową pończoszką. A gdy ujrzała nowego pomocnika sanktuarium, zdjęła z głowy szeroki kapelusz, by pomachać nim, tym samym przyciągając uwagę znajomego.
- Aye, marynarzu! - Przywitała się, z niemal perfekcyjnym, pirackim akcentem będącym tego dnia jej dumą. Dzisiejszego dnia mieli być piratami z krwi i kości, a Audrey wyjątkowo bawiło naśladowanie pirackiego żargonu. - Ster lewo na burt i do abordażu! Czeka bowiem dziś przed nami wielkie wyzwanie i przygoda, o jakiej nie śnił żaden szczur morski! - Dodała z rozbawieniem w głosie, malinowe usta układając w szeroki uśmiech. Nie była pewna, czy przypadkiem nie popełniła błędu w doborze towarzysza, lecz nawet posępny nowy pracownik sanktuarium nie był w stanie popsuć jej wyśmienitego humoru, powiązanego z dzisiejszym świętem. W końcu, jeśli będzie bardzo źle, z pewnością da radę zniknąć w tak wielkim tłumie ludzi. Brązowe spojrzenie niepewnie utkwiło w męskiej twarzy, próbując coś z niej wyczytać. - No i? Jakie pierwsze wrażenia? - Spytała w końcu nieśmiało, dłonią wskazując kierunek, w którym powinni się udać.
Laurent Buchinsky
I w tym roku Audrey Bree Clark nie miałą zamiaru przegapić obchodów święta, organizowanych przez miasteczko Lorne Bay. Do tego dnia zwykła przygotować się równie skrupulatnie co do Halloween, chcąc aby jej kostium na coroczną paradę był dopracowany w każdym, nawet najmniejszym szczególe. Przygotowana od kilku dni wpierw planowała wybrać się na obchody święta w towarzystwie grupki swoich znajomych, plany jednak pokrzyżował jej nowy pomocnik w sanktuarium. Mężczyzna wydawał jej się być odrobinę dziwnym, nieodgadnionym, jednocześnie nie wzbudzającym w niej większego zaufania. Kilka próśb sprawiło jednak, iż brunetce zrobiło się odrobinę szkoda mężczyzny, a co za tym idzie przyjęła zaproszenie tłumacząc to chęcią zapoznania nowoprzybyłego z niewielkim miasteczkiem.
Równiutko o umówionej godzinie panna Clark stanęła przed wejściem na festyn, ubrana w swój piracki kostium. Brązowe oczęta wyszukiwały w tłumie znajomej twarzy, gdy dłoń poprawiła asymetryczną spódnicę, z jednej strony odsłaniającą smukłe udo, okalane kabaretkową pończoszką. A gdy ujrzała nowego pomocnika sanktuarium, zdjęła z głowy szeroki kapelusz, by pomachać nim, tym samym przyciągając uwagę znajomego.
- Aye, marynarzu! - Przywitała się, z niemal perfekcyjnym, pirackim akcentem będącym tego dnia jej dumą. Dzisiejszego dnia mieli być piratami z krwi i kości, a Audrey wyjątkowo bawiło naśladowanie pirackiego żargonu. - Ster lewo na burt i do abordażu! Czeka bowiem dziś przed nami wielkie wyzwanie i przygoda, o jakiej nie śnił żaden szczur morski! - Dodała z rozbawieniem w głosie, malinowe usta układając w szeroki uśmiech. Nie była pewna, czy przypadkiem nie popełniła błędu w doborze towarzysza, lecz nawet posępny nowy pracownik sanktuarium nie był w stanie popsuć jej wyśmienitego humoru, powiązanego z dzisiejszym świętem. W końcu, jeśli będzie bardzo źle, z pewnością da radę zniknąć w tak wielkim tłumie ludzi. Brązowe spojrzenie niepewnie utkwiło w męskiej twarzy, próbując coś z niej wyczytać. - No i? Jakie pierwsze wrażenia? - Spytała w końcu nieśmiało, dłonią wskazując kierunek, w którym powinni się udać.
Laurent Buchinsky