Let's pla... work
: 02 sie 2021, 00:54
#2
To był najzwyklejszy dzień tygodnia. Poniedziałek? Możliwe. Jakoś dawno nie patrzył w kalendarz. Lekkie śniadanie, szybki prysznic i kawa z samego rana, a potem prosto na posterunek. Chociaż Sykes zazwyczaj wstawał wcześnie, od tygodnia budził się jeszcze wcześniej i zapewne było to wynikiem ostatniego zaplanowanego skoku, który nie dawał mu spokoju. Stracili praktycznie milion dolarów, prawdopodobnie przez jego niedopatrzenie. Wciąż nie potrafił stwierdzić co się właściwie stało, że tak dobrze przemyślana akcja skończyła się fiaskiem. Większość wolnego czasu spędzał na dążeniu do rozgryzienia co poszło nie tak, co zresztą odbijało się nie tylko na ilości snu, ale także na codziennej pracy… Niezależnie od tego jak bardzo się starał, dało się zauważyć, że jest jakiś nieswój, że coś go trapi. Rzadko zdarzało mu się być rozkojarzonym, a tu proszę. Nawet na głupiej obserwacji nie mógł się skupić. Niby nic takiego, zwykła procedura, która tamtego wieczoru przypadła akurat jemu. I jej.
Lubił z nią pracować. Generalnie lubił kobiety, z którymi dogadywał się na płaszczyźnie zawodowej – a w ich przypadku również i poza nią. Z siedzącą na miejscu pasażera brunetką przychodziło mu czasem współpracować. Wtedy akurat przy tak banalnym zadaniu jak najnudniejsza w świecie obserwacja człowieka, który mógł mieć coś wspólnego z ostatnią grubszą sprawą przemytu kokainy. Tak, paradoksalnie była to właśnie ta sprawa, która dotyczyła również i Jace’a. Pasowało mu to, bo o ile informator wiedział gdzie dokładnie odbędzie się przerzut, o tyle nie miał bladego pojęcia kto za nim stał. Facet, którego mieli obserwować, kompletnie się z tym nie wiązał.
Zaparkował gdzieś w bocznej uliczce, z której mieli odpowiedni widok na dom podejrzanego. Zaczynało się ściemniać kiedy dotarli na miejsce, a po godzinie było już całkowicie ciemno. Nie stali non stop przy tym samym krawężniku – raz na jakiś czas odjeżdżał gdzie indziej, żeby stojący w ciemnościach samochód nie rzucał się w oczy. Znał te okolice jak własną kieszeń, w końcu mieszkał niedaleko. Zresztą, wyglądali bardziej jak para, która na kogoś czekała, niż policyjni obserwatorzy.
Od początku nic się nie zadziało, a w okolicy było nadzwyczaj cicho i spokojnie. W pewnym momencie rzucił krótkie „zaraz wrócę” i wysiadł z auta, wolnym krokiem udając się w stronę stacji benzynowej, którą widać było zza rogu. Kupił dwie kawy – dla siebie czarną, rzecz jasna – i wrócił.
Wyciągnął drugi kubek w stronę Langford — Przyda nam się — i mruknął zachęcająco, bo przeczuwał, że spędzą tu jeszcze kilka dobrych godzin. Gdyby tylko wiedziała, że robili to bez większego sensu.
Aisa Langford