Chandra ciężko westchnęła, bo najwyraźniej Leonard miał dziś jakieś muchy w nosie, a ona przecież nie zamierzała mu ich wygrzebywać. Szkoda, że nie docierało do niej, że chłopaka wcale nie musiało tu być, więc nie powinna nadwyrężać jego cierpliwości, której pewnie do kogo jak do kogo, ale do Ginsberg mogło mu w każdej chwili zabraknąć.
-
Aleee jeseś sztywny! I to hurde nie tam gzie tszeba - skomentowała, niechętnie przerywając tę szamotaninę. -
Jesze beziesz soś ode mie chsiał, też będę taka niedostępna - burknęła pod nosem, robiąc minę obrażonej księżniczki.
Kolejna uwaga ciemnowłosego brzmiała w uszach Chandry jak wyrzut, z którym na dodatek ona zupełnie się nie zgadzała. Czyżby? Czy nie było prawdą, że w jej przypadku alkohol zacierał granice, które na trzeźwo stawiała kategoryzując ludzi i z marszu segregując ich na gorszych od siebie?
-
Oooo nieprawda. Osatnio całkiem dobrze się bawiłam na cześwo. Na dodatek z tobą! Chyba pierwszy raz było tak... - urwała, podejmując próbę zamyślenia się, ale szybko zrezygnowała. -
Inaczej... - dokończyła, błogo uśmiechając się na to wspomnienie. Mimo tego ognia, czuła się dobrze i - choć nawet w jej głowie brzmiało to absurdalnie - bezpiecznie, mimo tego, że była w towarzystwie całkiem obcych i nieprzewidywalnych ludzi, którym daleko było do
kulturalnych snobów z
jej towarzystwa.
Pokiwała głową, a nawet lekko poklepała Spectera po ramieniu, które faktycznie było dość napięte, więc chłopak nie kłamał z tym spięciem.
-
Duszo rzeszy, a może zasząć jeszcze więcej - skomentowała, parskając śmiechem. -
Spóśnia mi się okres, więc może będziemy mieś dzidziusia? Myślisz, że od rasu urozi się z tatuaszem? - Zachichotała, próbując w tym mroku odnaleźć twarz Leo. -
A poza tym... chyba nie masz taty, tak jak ja. Bo jeseś fasetem, a za bardzo się troszczysz. Tak jakbyś wsielał się w jego rolę... - I choć parę sekund temu Chandra się śmiała, tak teraz kąci jej ust wygięły się w podkówkę, co nie wróżyło dobrze, jeśli chciało się uniknąć jej rozbeczenia się.
I chyba kolejny raz powinna być ciemnowłosemu wdzięczna, bo skutecznie przekierował jej myśli na inny temat. Latania. Lubiła latać, co prawda samolotem, w który od dziecka ją pakowano, gdy wraz z mamą leciały na plan filmowy albo w inną podróż, mniej lub bardziej służbową. Dlatego Amerykanka zupełnie nie protestowała, ba! przerzucona przez ramię Leo rozłożyła ręce, by faktycznie mieć wrażenie, że frunie.
-
Łiiiiiiii... Ale suuuuper! Wiesz, że kiedyś wygrałam lot balonem? Tutaj. Ale to jes fajniejsze - uznała, zamykając powieki. Nie miała czasu myśleć o rzyganiu!
Z nieskrywanym rozczarowaniem stanęła na nogi, gdy dotarli do celu.
-
Już?! I tyle?! - zapytała, bo najchętniej wgramoliłaby mu się na kolejną rundkę wokół pola. -
Ja chsę jeszcze! - powiedziała naburmuszona, jak przystało na
dorosłą kobietę. Z drugiej strony, czuła się coraz bardziej zmęczona, więc oderwała się plecami od stabilnego samochodowego podparcia, czego zaraz pożałowała, bo nie była w stanie wykonać kroku. Miała wrażenie, jakby ktoś wkręcił jej dwie niepasujące do siebie kończyny, których ona za cholerę nie umiała obsługiwać.
-
I snów wygrałeś... - przyznała na głos, choć wolałaby by te słowa nigdy nie wyszły z jej ust. -
Nie dam rady... bez ciebie - dodała ciszej, zwieszając przy tym głowę, by schować swój wstyd pod opadającymi na jej twarz włosami.
Leonard Specter