: 04 sie 2021, 21:05
Patrzę na Ciebie z niedowierzaniem, jakbyś nadal nie był wystarczająco rzeczywisty, chociaż ciasno trzymam Twoją twarz w moich dłoniach. Policzki Ci drżą, jakbyś znowu powstrzymywał łzy, a ja mam ochotę scałować każdą, która wypływa z Twoich ciemnych, pięknych oczy. Nie pasują Ci te słone krople. Nigdy nie pasowały i zawsze były dla mnie zapalnikiem; miałem ochotę zniszczyć każdego, kto je u Ciebie wywołał, zmiażdżyć go jak nic nie znaczącego robaka.
Łapię się na tym, że wstrzymuję oddech, kiedy jesteś tak blisko. Chwytam każde westchnięcie i niepewność, unoszę odrobinę podbródek, by oprzeć policzek na Twojej skroni. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi tego brakowało, jak z całych sił próbowałem na nowo odtworzyć Twoje ciepło i zapach, bo tylko to dawało mi odrobinę ukojenia.
A teraz mam Cię w ramionach, stoisz tuż obok, a ja czuje się jak w farsie, bo osoba, której ufaliśmy, doprowadziła nas na skraj przepaści.
Pisałem do Ciebie.
Prawie jęczę, dociskając Cię jeszcze mocniej. Dlaczego nam to zrobiła, dlaczego z całych sił pozwoliła nam wierzyć, że nasze drogi już nigdy się nie zejdą? Nigdy nie dała mi odczuć niechęci; nie była to też nigdy prawdziwa babcina miłość, ale była ciepła i wyrozumiała, nawet kiedy robiłem masę tych głupich rzeczy za które teraz mi wstyd. Nie skarciła mnie nawet, kiedy zorientowała się, że zabrałem pieniądze z jej portfela. Może dlatego, że za nie kupiłem nam masę słodyczy i nowych komiksów. Kogo więc chciała ukarać? Ciebie? Mnie? Siebie?
Dotykam Cię. Policzka, warg, boku szyi, kiwając tylko głową, nadal nie rozumiejąc, ale za to ból w klatce ulżył, zastąpiony dziwnym szczęściem i tak wielką ulgą, że już nie wiem czy wzdycham na głos czy tylko w myślach. Moja dłoń wędruje do Twojego karku, pleców, czuję każdą, mocniejszą wypukłość. Czy gdyby wiedziała, do jakiego stanu się doprowadzisz, nadal praktykowałaby swoją chorą misję?
Przymykam powieki pod Twoimi palcami. Częstują mnie ciepłem i lepkością, aż znowu okręcam głowę by na chwilę wtulić się w Twoją dłoń, bo przynosi mi to ten błogi, ukochany stan.
- Jak mógłbym? - mówię cicho, histerycznie. - Jak mógłbym o Tobie zapomnieć? Jak mógłbym Cię znienawidzić? Gdybyś przeczytał moje listy...Nawet nie wiesz, jak tam było. Jak było tam okropnie - szlocham. Raz, jakby przez przypadek, a głos znowu mi się urywa. Nie ma śladu po złości, ale jestem zmęczony i rozgoryczony. Jestem jak to potłuczone szkło na podłodze, które nawet przy najlepszych chęciach nigdy nie będzie już idealne. Może, gdybym miał w Tobie oparcie...Ale i to mi zabrała. Zabrała mi Ciebie, a to najgorszy grzech, najgorsza rzecz, jaką mogła mi wyrządzić.
Nienawidzę jej. Nienawidzę jej całym sercem.
Odsuwasz się, kącik moich ust drga w bladym, ledwo widocznym uśmiechu. Rozluźniam się, gdy zapada cisza, trochę jak po burzy, wyraźnie orzeźwiająca. Nie podoba mi się to, że znowu czuję chłód, ale idę za Tobą na kanapę, gdzie zapadam się w jej miękkość, jeszcze raz pocierając twarz i szyję. Teraz nie wiem od czego mam zacząć i czy powinienem zacząć od czegokolwiek; musiałbym cofnąć się do tego felernego wieczoru, a nie chcę zaczynać tego tematu. Później jednak jest gorzej, mało kolorowo, co na ten moment nie jest dobrym pomysłem na rozmowę. Spytałbym Cię o wszystko, ale tak samo mocno chcę po prostu przy Tobie być. Sekundy uciekają mi przez palce i już panikuję na myśl, że w końcu wyjdziesz z mojego mieszkania a ja na nowo stracę grunt pod stopami.
Utkwiłem spojrzenie w zranionej stopie, nawet nie czując tego drobnego pieczenia. To nic wielkiego, nic, na co chciałbym teraz zwrócić uwagę. Gdy wracasz z apteczką, pozwalam Ci zdjąć skarpetkę i zająć się raną, siadając bokiem w wygodniejszej pozycji i opierając policzek na oparciu kanapy. Nie odrywam od Ciebie spojrzenia, zgarniając każdy, dojrzalszy o prawie trzy lata gest.
- Nie wiem - bo nadal nie wiem, dlaczego babcia nigdy nie przekazała listów. Podświadomie sądzę, że chodzi o mnie, dlatego krzywię się lekko, odwracając spojrzenie. - Może chciała dla Ciebie lepiej. Może chciała Cię ode mnie odciąć. Zależało jej na Twoim szczęściu i pewnie nie byłaby zadowolona, gdybyś miał kontakt ze skazanym - mruczę beznamiętnie, trochę ją tłumacząc, bo w głębi duszy nie chcę, żebyś znienawidził ją tak samo jak ja. Wystarczy, że własna matka wysłała Cię do szkoły z internatem - gdyby znała Cię trochę lepiej, wiedziałaby, że to najgorszy z możliwych wyborów, jakich mogła dokonać. Zawsze byłeś wolny, zawsze byłeś pięknym ptakiem, który idealnie funkcjonował gdy nie podcinało się mu skrzydeł. Ona natomiast brutalnie je wyrwała.
Łapię Cię nagle za dłoń, gdy ponownie chcesz sięgnąć do mojej stopy. Przysuwam ją do siebie, pochylając się i całując troskliwie opuszki palców, w końcu pochylając też głowę tak, by Twoja dłoń niemal boleśnie wbijała mi się w czoło.
- Przepraszam - szepcze. - Przepraszam, że w Ciebie zwątpiłem. Przepraszam za to całe bagno. Za to, że Cię zostawiłem. Za to, że chciałem dobrze - chcę, żebyś to wiedział. Moje usta chcą mówić, przepraszać i prosić, żebyś znowu nie znikał. - Przepraszam, że nie dałem Ci wystarczająco dobrego przykładu. I że nie było mnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałeś - uchylam powieki by na Ciebie spojrzeć, uśmiechając się łagodnie.
- Wróciłem. Wróciłem, Milo i nigdzie się nie wybieram. Znowu będę przy Tobie - obiecuje, teraz dociskając dłoń do swojego serca, do nagiej skóry pod którą mocno bije serce. Czy masz świadomość, że tylko ty jesteś w stanie wyzwolić we mnie te ludzkie, empatyczne odruchy? Czy wiesz, że uśmiecham się tylko do Ciebie, że zależy mi jedynie na tym, żeby Cię bronić?
Zabierasz mi oddech i czuje się często całkowicie bezbronny, w czym odszukuję prawdziwy dom jakiego nigdy nie miałem.
- Nie powinienem na Ciebie krzyczeć. To trudne - urywam, wyswobadzając dłoń z uścisku i delikatnie gładząc kościsty przegub, wyczuwając linię żył na nadgarstku, za którymi idę aż na przedramię. - Nie potrafię się tu odnaleźć. Ta sytuacja mnie przerosła. Nie wiedziałem jak mam zareagować, kiedy Cię zobaczyłem. Byłem pewien, że to Twój wybór. Byłem pewien, że mnie nie chcesz - powtarzam się, raz za razem, ciągle, czując jak opadam z sił. Więc po prostu siedzę, myśląc o tym, że chcę odzyskać moje listy, chcę Ci je wszystkie pokazać i patrzeć na Twoją twarz, kiedy będziesz je czytał.
Chcę, żebyś uwierzył, że nigdy Cię nie opuszczę.
Przyciągam Cię do siebie i kładę się na kanapie, robiąc Ci miejsce obok, pomiędzy mną a oparciem. Wspieram policzek na jednej z poduszek, na nowo odnajdując ciemne oczy i lekko zaczesując ciemne włosy za ucho.
- Nie było dnia, kiedy bym nie tęsknił. Ani jednego dnia, kiedy bym o Tobie nie myślał. Jestem z Ciebie dumny. Wytrzymałeś całe to gówno. Na swój sposób - dodaję troskliwie, trochę pomijając fakt dragów. To kolejny temat, który zostawiam na później. Kolejny temat, którym obiecałem się zająć.
Milo Ross
Łapię się na tym, że wstrzymuję oddech, kiedy jesteś tak blisko. Chwytam każde westchnięcie i niepewność, unoszę odrobinę podbródek, by oprzeć policzek na Twojej skroni. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi tego brakowało, jak z całych sił próbowałem na nowo odtworzyć Twoje ciepło i zapach, bo tylko to dawało mi odrobinę ukojenia.
A teraz mam Cię w ramionach, stoisz tuż obok, a ja czuje się jak w farsie, bo osoba, której ufaliśmy, doprowadziła nas na skraj przepaści.
Pisałem do Ciebie.
Prawie jęczę, dociskając Cię jeszcze mocniej. Dlaczego nam to zrobiła, dlaczego z całych sił pozwoliła nam wierzyć, że nasze drogi już nigdy się nie zejdą? Nigdy nie dała mi odczuć niechęci; nie była to też nigdy prawdziwa babcina miłość, ale była ciepła i wyrozumiała, nawet kiedy robiłem masę tych głupich rzeczy za które teraz mi wstyd. Nie skarciła mnie nawet, kiedy zorientowała się, że zabrałem pieniądze z jej portfela. Może dlatego, że za nie kupiłem nam masę słodyczy i nowych komiksów. Kogo więc chciała ukarać? Ciebie? Mnie? Siebie?
Dotykam Cię. Policzka, warg, boku szyi, kiwając tylko głową, nadal nie rozumiejąc, ale za to ból w klatce ulżył, zastąpiony dziwnym szczęściem i tak wielką ulgą, że już nie wiem czy wzdycham na głos czy tylko w myślach. Moja dłoń wędruje do Twojego karku, pleców, czuję każdą, mocniejszą wypukłość. Czy gdyby wiedziała, do jakiego stanu się doprowadzisz, nadal praktykowałaby swoją chorą misję?
Przymykam powieki pod Twoimi palcami. Częstują mnie ciepłem i lepkością, aż znowu okręcam głowę by na chwilę wtulić się w Twoją dłoń, bo przynosi mi to ten błogi, ukochany stan.
- Jak mógłbym? - mówię cicho, histerycznie. - Jak mógłbym o Tobie zapomnieć? Jak mógłbym Cię znienawidzić? Gdybyś przeczytał moje listy...Nawet nie wiesz, jak tam było. Jak było tam okropnie - szlocham. Raz, jakby przez przypadek, a głos znowu mi się urywa. Nie ma śladu po złości, ale jestem zmęczony i rozgoryczony. Jestem jak to potłuczone szkło na podłodze, które nawet przy najlepszych chęciach nigdy nie będzie już idealne. Może, gdybym miał w Tobie oparcie...Ale i to mi zabrała. Zabrała mi Ciebie, a to najgorszy grzech, najgorsza rzecz, jaką mogła mi wyrządzić.
Nienawidzę jej. Nienawidzę jej całym sercem.
Odsuwasz się, kącik moich ust drga w bladym, ledwo widocznym uśmiechu. Rozluźniam się, gdy zapada cisza, trochę jak po burzy, wyraźnie orzeźwiająca. Nie podoba mi się to, że znowu czuję chłód, ale idę za Tobą na kanapę, gdzie zapadam się w jej miękkość, jeszcze raz pocierając twarz i szyję. Teraz nie wiem od czego mam zacząć i czy powinienem zacząć od czegokolwiek; musiałbym cofnąć się do tego felernego wieczoru, a nie chcę zaczynać tego tematu. Później jednak jest gorzej, mało kolorowo, co na ten moment nie jest dobrym pomysłem na rozmowę. Spytałbym Cię o wszystko, ale tak samo mocno chcę po prostu przy Tobie być. Sekundy uciekają mi przez palce i już panikuję na myśl, że w końcu wyjdziesz z mojego mieszkania a ja na nowo stracę grunt pod stopami.
Utkwiłem spojrzenie w zranionej stopie, nawet nie czując tego drobnego pieczenia. To nic wielkiego, nic, na co chciałbym teraz zwrócić uwagę. Gdy wracasz z apteczką, pozwalam Ci zdjąć skarpetkę i zająć się raną, siadając bokiem w wygodniejszej pozycji i opierając policzek na oparciu kanapy. Nie odrywam od Ciebie spojrzenia, zgarniając każdy, dojrzalszy o prawie trzy lata gest.
- Nie wiem - bo nadal nie wiem, dlaczego babcia nigdy nie przekazała listów. Podświadomie sądzę, że chodzi o mnie, dlatego krzywię się lekko, odwracając spojrzenie. - Może chciała dla Ciebie lepiej. Może chciała Cię ode mnie odciąć. Zależało jej na Twoim szczęściu i pewnie nie byłaby zadowolona, gdybyś miał kontakt ze skazanym - mruczę beznamiętnie, trochę ją tłumacząc, bo w głębi duszy nie chcę, żebyś znienawidził ją tak samo jak ja. Wystarczy, że własna matka wysłała Cię do szkoły z internatem - gdyby znała Cię trochę lepiej, wiedziałaby, że to najgorszy z możliwych wyborów, jakich mogła dokonać. Zawsze byłeś wolny, zawsze byłeś pięknym ptakiem, który idealnie funkcjonował gdy nie podcinało się mu skrzydeł. Ona natomiast brutalnie je wyrwała.
Łapię Cię nagle za dłoń, gdy ponownie chcesz sięgnąć do mojej stopy. Przysuwam ją do siebie, pochylając się i całując troskliwie opuszki palców, w końcu pochylając też głowę tak, by Twoja dłoń niemal boleśnie wbijała mi się w czoło.
- Przepraszam - szepcze. - Przepraszam, że w Ciebie zwątpiłem. Przepraszam za to całe bagno. Za to, że Cię zostawiłem. Za to, że chciałem dobrze - chcę, żebyś to wiedział. Moje usta chcą mówić, przepraszać i prosić, żebyś znowu nie znikał. - Przepraszam, że nie dałem Ci wystarczająco dobrego przykładu. I że nie było mnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałeś - uchylam powieki by na Ciebie spojrzeć, uśmiechając się łagodnie.
- Wróciłem. Wróciłem, Milo i nigdzie się nie wybieram. Znowu będę przy Tobie - obiecuje, teraz dociskając dłoń do swojego serca, do nagiej skóry pod którą mocno bije serce. Czy masz świadomość, że tylko ty jesteś w stanie wyzwolić we mnie te ludzkie, empatyczne odruchy? Czy wiesz, że uśmiecham się tylko do Ciebie, że zależy mi jedynie na tym, żeby Cię bronić?
Zabierasz mi oddech i czuje się często całkowicie bezbronny, w czym odszukuję prawdziwy dom jakiego nigdy nie miałem.
- Nie powinienem na Ciebie krzyczeć. To trudne - urywam, wyswobadzając dłoń z uścisku i delikatnie gładząc kościsty przegub, wyczuwając linię żył na nadgarstku, za którymi idę aż na przedramię. - Nie potrafię się tu odnaleźć. Ta sytuacja mnie przerosła. Nie wiedziałem jak mam zareagować, kiedy Cię zobaczyłem. Byłem pewien, że to Twój wybór. Byłem pewien, że mnie nie chcesz - powtarzam się, raz za razem, ciągle, czując jak opadam z sił. Więc po prostu siedzę, myśląc o tym, że chcę odzyskać moje listy, chcę Ci je wszystkie pokazać i patrzeć na Twoją twarz, kiedy będziesz je czytał.
Chcę, żebyś uwierzył, że nigdy Cię nie opuszczę.
Przyciągam Cię do siebie i kładę się na kanapie, robiąc Ci miejsce obok, pomiędzy mną a oparciem. Wspieram policzek na jednej z poduszek, na nowo odnajdując ciemne oczy i lekko zaczesując ciemne włosy za ucho.
- Nie było dnia, kiedy bym nie tęsknił. Ani jednego dnia, kiedy bym o Tobie nie myślał. Jestem z Ciebie dumny. Wytrzymałeś całe to gówno. Na swój sposób - dodaję troskliwie, trochę pomijając fakt dragów. To kolejny temat, który zostawiam na później. Kolejny temat, którym obiecałem się zająć.
Milo Ross